Przykład dzieła Komisji Edukacji Narodowej w ogólności, a w szczególności reform kołłątajowskich polskich uczelni, wskazuje, że reforma nauki może niekiedy zakończyć się sukcesem. Ale tylko czasem i tylko wtedy, gdy spełnione są podstawowe warunki. Pierwszym jest szczera chęć podniesienia poziomu nauki i kształcenia wyższego. Drugim – kompetencje reformatora. Reforma polskiej nauki i szkolnictwa wyższego wydawała się konieczna, bo najlepsze polskie uniwersytety w rankingach światowych lokują się w czwartej czy piątej setce, wyprzedzane stale zarówno przez najlepsze uniwersytety amerykańskie, angielskie czy inne europejskie, jak i przez liczne uniwersytety z krajów, które niegdyś zaliczaliśmy do Trzeciego Świata. Co więcej, w stosunku do mieszkańców tych krajów odnosimy się zwykle z wyższością. Jak to my. Największe bodaj sukcesy naukowe ostatnich dekad odnieśli Polacy, którzy pracowali w zagranicznych ośrodkach naukowych. Wystarczy przypomnieć prof. Aleksandra Wolszczana. Nawiasem mówiąc, jego wielkość zakwestionował Instytut Pamięci Narodowej. Nakłady na naukę w Polsce są w porównaniu do nakładów w wielu krajach bardzo albo wręcz katastrofalnie małe. Budżet całej nauki i szkolnictwa wyższego jest u nas porównywalny z budżetami pojedynczych najlepszych uniwersytetów amerykańskich. Poza tym te skromne pieniądze są źle wydawane. Większość idzie na fundusz płac marnej na ogół kadry naukowej coś grubo ponad setki