Już NapoLEOn?

Już NapoLEOn?

Biało-czerwoni na ostatniej prostej do Euro 2008

Na początku eliminacji Euro 2008 polscy piłkarze pod wodzą Leo Beenhakkera zdobyli tylko jeden punkt na sześć możliwych, szczęściem okazało się, że to złe miłego początki, zagraniczny selekcjoner musiał mieć nieco czasu na rozpoznanie terenu. Dziś – po roku – mimo że z ostatnich trzech meczów, ale wyłącznie wyjazdowych, biało-czerwoni przywieźli tylko dwa punkty na dziewięć możliwych, nie ma powodów do rozpaczy. Przeciwnie, sytuacja jest pod kontrolą, otwieramy grupową tabelę, wymarzony awans do finałów mistrzostw Europy jest bliższy niż kiedykolwiek od roku 1959, kiedy te zmagania się zaczęły.
Co takiego zrobił holenderski szkoleniowiec, że rozbita po ostatnich mistrzostwach świata reprezentacja stała się organizmem stabilnym, regularnie powiększającym konto punktowe, nawet kosztem Portugalii, jednej z najlepszych drużyn świata? Przecież z bazą – mimo otrzymania organizacji Euro 2012 – wciąż nie nadążamy, nie przybyło nam dobrych piłkarzy, poziom ligi w przełożeniu na europejskie puchary jest marniutki, mimo to zawodnicy z tej ligi u Beenhakkera mają znacznie większe szanse niż u kilku poprzednich selekcjonerów.
Motywator, wielka postać międzynarodowego futbolu, ale to ogólniki. Niezależny od układów, jakimi podobno Paweł Janas kierował się przy wręczaniu sławetnych nominacji na niemiecki mundial. Tak oczekiwany człowiek z zewnątrz.
To wszystko prawda, ale sięgnijmy głębiej. Ileś tam lat temu, po odejściu selekcjonera, któremu się nie udało, dostałem od czytelnika list z katalogiem (nie dekalogiem, bo punktów nie było 10) cech, jakie powinien mieć rasowy selekcjoner reprezentacji Polski.
Punkt 1 brzmiał: powinien być

głodny sukcesów.

Leo Beenhakker ma już wprawdzie 65 lat, wprawdzie z Ajaxem i Feyenoordem sięgał jako trener po mistrzostwo Holandii, z Realem Madryt po mistrzostwo Hiszpanii, ale naprawdę spektakularnych sukcesów nie ma. Brakuje mu laurów na arenie międzynarodowej. Z Realem kiedyś wyeliminował Górnika Zabrze, ale w półfinale dostał od Milanu takie baty (0:5), że wstyd był ogromny. Z Holandią nie awansował do Mundialu ’86, cały świat dzięki telewizji widział to samotne zejście po nieudanym barażu z Belgią. Potem, jako selekcjoner w pewnym sensie awaryjny, wystartował z Holandią w mistrzostwach świata w 1990 r., ale odpadnięcie ówczesnych mistrzów Europy na szczeblu zaledwie jednej ósmej finału musiało być rozczarowaniem, tym bardziej że nastąpiło bez wygrania któregokolwiek z czterech meczów. Owszem, Beenhakker doprowadził Trynidad i Tobago do finałów mistrzostw świata, tych z roku 2006, ale to akurat dotyczyło peryferii futbolu, działo się poza Europą. Więc jednak można powiedzieć, że jest głodny sukcesu. Nasz kraj, kraj dwukrotnych medalistów mistrzostw świata, nigdy nie dotarł do finałów mistrzostw Europy. I to jest właśnie wyzwanie dla pana Leo. Bez zwycięstwa w siedmiu meczach finałów mistrzostw świata, bez startu w finałach mistrzostw Europy. Tak, Beenhakker wciąż ma głód sukcesu.
Punkt 2:

nie może bać się ryzyka.

No właśnie. Pan Leo się nie boi. Wymyślił przecież, niemal od razu na ważne mecze reprezentacji, takich piłkarzy jak choćby Grzegorz Bronowicki, Paweł Golański, Jakub Błaszczykowski czy Radosław Matusiak. Kiedy przychodziły do nich pierwsze powołania, jakoś tam błyszczeli, ale najwyżej w polskiej lidze. Potwierdzili jednak fachowość Beenhakkera, jego sokole oko, ponieważ dzięki reprezentacji wypromowali się na tyle, że dziś w komplecie bronią barw markowych klubów zagranicznych. Pan Leo ostatnio wrócił do nieco już zapominanego Mariusza Jopa i ten od dobrej strony pokazał się w Moskwie, Lizbonie oraz Helsinkach. To też jest ten element ryzyka, ale zarazem umiejętność właściwej oceny formy piłkarza i jego przydatności.
Inna sprawa z Mariuszem Lewandowskim. Tu również istniały pewne elementy ryzyka. Beenhakker jeszcze nie miał rozeznania, przez co pochopnie i zbyt szybko ściągnął tego piłkarza z boiska podczas meczu w Kazachstanie. Piłkarz okazał coś więcej niż zdziwienie. A jednak panowie szybko się pogodzili, choć wielu trenerów takiego zawodnika by skreśliło. Beenhakker zaryzykował swój autorytet, a Lewandowski, dodatkowo zmobilizowany, po profesorsku zagrał kilka dni później przeciwko Portugalii w Chorzowie.
Punkt 3:

umiejącypociągnąć takich jak on zapaleńców.

Choć najpierw samemu trzeba być zapaleńcem. Beenhakker mimo podeszłego wieku jest. Myśli pozytywnie, nie obraża się na piłkarzy, o czym świadczy przykład sprzed chwili, jest pogodny. No i podbudowuje ich. Jeśli brakowało wiary i ognia – przywrócił je i wyzwolił.
Punkt 4:

umiejętność kierowania grupą.

Pod tym względem jest bardzo dobrze, pod warunkiem że nikt niepowołany się Beenhakkerowi nie wtrąca. Zresztą słynne już określenie „Boss” wystarcza za wszelkie inne argumenty. Ważne, że nie ma w tej grupie świętych krów, o czym świadczy chociażby sadzanie kapitana Macieja Żurawskiego na ławce rezerwowych.
Punkt 5:

umiejętność prowadzenia selekcji.

Kiedy rozeznał się w polskim futbolu, po początkowym okresie błędów i wypaczeń, na szczęście krótkim, dał dowody, że czuje tę materię. Kiedy po wspaniałym spotkaniu z Portugalią kontuzje dotknęły połowę drużyny, znalazł wariant zastępczy i wygrał na gorącym terenie Brukseli. Selekcja to ponadto prowadzenie drużyny podczas gry, zmiany. Tu także Holender zanotował więcej plusów niż minusów. Nigdy jednak nie jest tak dobrze, żeby nie mogło być lepiej. Ostatnio zarzuca mu się przywiązanie do nazwisk z pierwszego sezonu selekcjonerskiej kadencji.
I jakkolwiek korzystna byłaby sytuacja w tabeli grupowej, Polska nie wygrała żadnego z ostatnich czterech meczów. Kiedyś w ataku występowało aż pięciu – nie chodzi o to, by wracać do wariantów sprzed półwiecza, ale wystawianie w przodzie tylko jednego zawodnika może stanowić jedną z przyczyn mało ostatnio zadowalającej skuteczności biało-czerwonych. W tym momencie wypada przyznać rację upominającym się o Pawła Brożka z Wisły Kraków, napastnika, który po jednej piątej obecnego sezonu ekstraklasy miał średnią strzelonych goli większą niż jeden na mecz.
Punkt 6: myśli do przodu,

nie żyje wspominaniem przeszłości.

Te wspomnienia to zmora niektórych wcześniejszych selekcjonerów. Bez końca akcentowaliby, „jak to dawniej bywało”. Tymczasem Leo akcentuje: „Dzień po rozegranym spotkaniu mecz przechodzi do historii”. Niezbyt to stylistyczne, jakby mecz i spotkanie to nie były synonimy, to już sprawka specjalistów od PR, ale podkreślające, że najważniejsza jest przyszłość. Tyskie zabezpiecza finansowo kontrakt Beenhakkera, bez wątpienia horrendalny jak na polskie warunki, i na stronie www.nasinajlepsi.pl przekazuje te jego „złote myśli”. Inne przykłady: „Ze swej strony obiecujemy, że zrobimy wszystko, by zakwalifikować się do Euro 2008”, „Rolą trenera jest dodawanie piłkarzom wiary w siebie”, „Jestem pewien, że każdy zawodnik chce tego samego: chce zagrać dobrze i wygrać mecz”.
To takie trochę komunały, wywiady z Leo nie są ciekawe, istotne jednak, że dogaduje się z kadrowiczami, dodaje im wiary w siebie, bo to umie robić. Przeczytałem kilka książek autorstwa byłych selekcjonerów reprezentacji Polski. I oto ci, którym z tą reprezentacją jakoś się nie udało, niesamowicie potrafią się mądrzyć, wracać do przeszłości. Szkoda tylko, że brakowało dobrych wyników. Mistrzostwem świata w tej dziedzinie było to, że Jerzy Engel z promocji swej drugiej książki, już po przegraniu World Cup 2002, zrobił fetę, choć powinna być stypa…
Punkt 7:

nie obrażać się na krytykę, lecz z niej korzystać.

Tu już troszkę gorzej. Ale być może są pewne kłopoty językowe, usłużni nie zawsze dobrze przekazują, inna zależność od mediów aniżeli w Holandii. Poza tym Leo może być trochę przewrażliwiony, bo wiele mało mu przychylnych słów płynie, a przynajmniej płynęło z kręgów zbliżonych do jego pracodawcy, czyli PZPN, częstokroć od zazdrośników. Ale co się dziwić ludziom, którzy nagle zderzyli się z innym sposobem życia, bycia, z naprawdę nieprzeciętnymi kompetencjami.
Sam Beenhakker raczej nie owija w bawełnę, czarnego nie nazywa białym i odwrotnie. Mówi ceniony dziennikarz z Krakowa, Jerzy Cierpiatka: „Leo Beenhakker imponuje mi. Jest fantastycznym strategiem, który stara się być przygotowany na każdą okoliczność. W komentarzach nie mija się z prawdą, nie wygłasza poglądów obliczonych na tanią popularność. Skoro mecz w Helsinkach był rzeczywiście brzydki, to holenderski trener szczerze o tym zeznaje. Abstrahując od wielkich kompetencji, Beenhakker ponadto świetnie zdaje egzamin z uczciwości. Warto o tym pamiętać, niektórzy poprzednicy mieli z tym nieliche problemy”.
Jest uczciwy, a przy tym świadom własnej wartości i elegancki. Podczas meczu zawsze w garniturze i krawacie. Nie musi to być norma, ale jeśli np. Luiz Felipe Scolari mecz swojej Portugalii ogląda w dresie, to jakby już bliżej mu do rękoczynów, a takich w ostatnią środę w Lizbonie dopuścił się brazylijski trener wicemistrzów Europy wobec Serba Ivicy Dragutinovicia. Beenhakkera od podobnych postaw dzielą lata świetlne.
Zapytany po meczu z Finlandią w telewizji Superstacja o prognozy, jeśli Polska ewentualnie zakwalifikuje się do finałów Euro 2008, odparłem m.in., że wprawdzie każda z 16 finałowych ekip będzie miała dłuższe zgrupowanie, ale u Beenhakkera każdy dzień jest wyjątkowo efektywnie wykorzystywany, więc każdy dzień więcej powinien zadziałać na naszą korzyść. Skoro cuda potrafił robić podczas kilku dni wspólnych treningów kadry, to w ciągu kilkunastu może i jakieś góry poprzenosi?
I mam nadzieję, że między awansem a turniejem finałowym nie popełni takich błędów, jakie przydarzyły się Jerzemu Engelowi w roku 2002, a Pawłowi Janasowi w 2006, w mistrzostwach świata. Obaj bowiem w ciągu kilku miesięcy zaczęli błądzić, stracili panowanie nad sytuacją. Wdali się w jakieś kampanie reklamowe, akcje promocyjne, konflikty z zawodnikami… Dobro reprezentacji jakby zeszło na dalszy plan.
U Beenhakkera to raczej niemożliwe. Jest bardziej doświadczony, jako Holender chłodniejszy, a zarobki ma takie, że nie powinien wikłać się we wspomnianego typu akcje.
Obyśmy zresztą tylko takie problemy mieli po 21 listopada, ostatnim dniu eliminacji Euro 2008.
Strateg, prawdziwy przywódca. Ale przy tym to pełne pokory „krok po kroku”. Czy Leo Beenhakker już jest NapoLEOnem polskiego futbolu?

 

Wydanie: 2007, 38/2007

Kategorie: Sport

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy