Kamera zawsze leżała w domu

Kamera zawsze leżała w domu

Ojciec mimo swojego statusu był normalnym domownikiem. Oddawał się zwyczajnym rozrywkom Jan Holoubek – reżyser, operator i scenarzysta Jak pan wspomina dzieciństwo? – Było bardzo szczęśliwe i normalne. Myślę, że mały Jan był dzieckiem jak każde inne – całe dnie spędzało się na podwórku, bawiłem się z kolegami, świat wydawał się beztroski i radosny. A jednak w jakiś sposób ta atmosfera lat 80., takiego podskórnego lęku społecznego, przenikała przez mury dzieciństwa. Widocznie moi rodzice przynosili ten niepokój do domu, a ja instynktownie te emocje chłonąłem, nie rozumiejąc za wiele z realiów politycznych. Takie jest więc to moje wspomnienie – z jednej strony był to cudowny czas, z drugiej, paradoksalnie, bardzo mroczny. Mówi pan, że rodzice wracali do domu z pewnymi emocjami. A jak to było z ich pracą? Czy życie w domu Holoubków otoczone było aurą artyzmu? – Dziennikarze ciągle mnie o to pytają, a ja w kółko powtarzam: to był zwykły dom. Zwykłe śniadanie, obiad, kolacja. Nie panowała tam atmosfera świątyni sztuki, rodzice uprawiali swój zawód raczej poza domem. Niekiedy oczywiście musieli się przygotowywać do ról. Nie paraliżowało to jednak życia codziennego, dom zostawiali sobie jako rodzaj enklawy. A sam ojciec, mimo swojego statusu, był zwykłym domownikiem – uwielbiał śledzić w telewizji wszelkie zawody sportowe, z piłką nożną na czele, stawiać pasjansa, rozwiązywać krzyżówki. Oddawał się zwyczajnym rozrywkom, które ma każdy z nas. Nie roztaczał wokół siebie aury wielkiego artysty, nie uważał, by aktorstwo czyniło go kimś lepszym. Jak każdy ojciec odbierał mnie ze szkoły, czasem coś ugotował, pomagał w lekcjach. Można o tym poczytać w książce Zofii Turowskiej „Gustaw” (Marginesy). I naprawdę nie zachęcał syna do udziału w tym jego artystycznym świecie? – Rodzice nie przenosili na mnie swoich ambicji. Ojciec mawiał, że nie warto robić niczego za wszelką cenę. Ale nigdy też nie miałem wątpliwości, że właśnie tym będę chciał kiedyś się zająć. Trudno, żeby było inaczej. Kamera zawsze leżała w domu. Taką pierwszą mieliśmy na negatyw 8 mm, jako mały chłopiec nie umiałem oczywiście jej obsługiwać, ale bardzo często bawiłem się nią w ten sposób, że oglądałem przez nią to, co mnie otacza. Wyobrażałem sobie, że kręcę film. Potem rodzice kupili kamerę wideo, którą można było wreszcie coś nagrać. I faktycznie coś takiego się we mnie wtedy uwolniło, że przez kilka lat kręciłem wszystko, co działo się dookoła – imprezy rodzinne, wyjazdy, krótkie metraże fabularne: od horrorów, poprzez kryminały, aż po komedie. To była najczystsza radość. Nie wiem, czy lepsza zabawa mi się w życiu przytrafiła. Przekuł pan to w coś więcej niż zabawę. – Im byłem starszy, tym bardziej chciałem tę pasję rozwijać. Przez cztery lata liceum uczęszczałem na kółko filmowe, które prowadził reżyser Józef Gębski. Przygotowywał mnie do egzaminów do szkoły, pomógł przy teczce, był zarazem pierwszą osobą, która tak silnie ukierunkowała moją wrażliwość na kino inne niż rozrywkowe, którym byłem nasiąknięty. Tak prawdę mówiąc, w domu nie przeszedłem szkolenia z kina artystycznego, w moim wychowaniu nigdy tego nie było. Rodzice nigdy nie sadzali mnie przed telewizorem i nie kazali oglądać Antonioniego. Zostawili tę sprawę samą sobie. Nie było więc presji ani oczekiwań z ich strony, ale ze strony środowiska – z uwagi na nazwisko – pewnie już tak? Ważnym dla pana krokiem był film „Słońce i cień”. Tak się złożyło, że na początku kariery został pan reżyserem własnego ojca. – Ten film przyszedł do mnie w formie propozycji z TVP. W pierwszym odruchu odmówiłem, sądząc, że nie jestem przygotowany intelektualnie na takie wyzwanie. Zrobić film o Gustawie Holoubku, będąc do tego jego synem, wydało mi się zbyt ryzykowne. Ale w końcu postanowiłem, że spróbuję się z tym zmierzyć, kręcąc film nie tyle o wielkim artyście, ikonie polskiego teatru i kina, ile przede wszystkim o moim ojcu, jakim go widzę. O człowieku, którego znałem całe życie, który teraz powoli odchodzi… Chciałem za sprawą tego filmu odbyć z nim rozmowę o tym, co jest dla niego najważniejsze, kierując się ciekawością syna. Na ekranie partnerem ojca, w większości

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2021, 21/2021

Kategorie: Kultura