Kandydat zdolniacha

Kandydat zdolniacha

Emmanuel Macron ma spore szanse zatrzymać frontalny atak Marine Le Pen

Istotnym atutem porywającego ostatnio coraz liczniejsze tłumy Emmanuela Macrona jest nie tyle jego program polityczny, ile prosta, choć trudna do zlekceważenia wizja, która łatwo przenika do mediów. Głównym jego celem jest zacne, choć mgliste hasło „odnowienia Francji”. Centrolewicowy kandydat na prezydenta pragnie właściwie tego samego co jego konkurentka Marine Le Pen, liderka ultraprawicowego Frontu Narodowego – rozsadzenia obecnego systemu. Tyle że Macron zastąpiłby słowo rozsadzić strawniejszym dla wielu Francuzów określeniem przebudowa.

W trwającej od miesięcy batalii między politykami starszej daty 39-letni Macron jawi się niby łyk świeżej wody, mimo że wywodzi się z establishmentu. W najnowszych sondażach wyprzedza Le Pen, która od miesięcy żeruje na obciążającym Francję alercie terrorystycznym, a także borykającego się ze skandalem konserwatystę François Fillona. – Chciałbym tym krajem potrząsnąć, uzdrowić go, sprawić, aby był bardziej przyszłościowy – obiecywał przywódca ruchu En marche! (w luźnym tłumaczeniu Naprzód!) na portalu YouTube, na którym w każdą niedzielę przemawia do internautów. Lejtmotywem kampanii jest: koniec z Francją „dworskich elit”, które oderwały się od społeczeństwa lub komunikują się z nim belferskim tonem. Do tych elit Macron zalicza zarówno republikanów, jak i socjalistów, z ramienia których jeszcze do niedawna zasiadał w rządzie.

Socjaliści w odwrocie

Już wcześniej wykazywał się umiejętnością zauważania zjawisk, które mogły doprowadzać do większych kryzysów. Jako minister gospodarki w latach 2014-2016 mówił o potrzebie przebudowy i za każdym razem ubolewał, że obecny system polityczny hamuje realizację jego projektów. W rządzie nie zawsze traktowano go poważnie. Premier Manuel Valls nazwał go egoistą, który nigdy nie nauczył się grać w zespole. Natomiast François Hollande, który zrobił Macrona najpierw swoim doradcą, a potem ministrem, zwięźle skomentował ambicje młodego polityka: „On wie, co mi zawdzięcza”. Niemal w każdym wywiadzie urzędujący prezydent Francji zaznacza, że to on „wymyślił” Macrona. Hollande przechodzi właśnie do historii jako prezydent z najmniejszym poparciem, a Valls przegrał wyścig o kandydaturę z partyjnym kolegą Benoît Hamonem. Wszyscy trzej politycy – zresztą jak cała Partia Socjalistyczna – są w odwrocie. Sondaże skłaniają do prognoz, że Hamon nie ma cienia szansy na drugą turę.

Tymczasem Macron uparcie podąża własną ścieżką, umiejętnie lawirując między naciskami z różnych stron. W odpowiednim momencie opuścił lewicowy tonący okręt i w kwietniu 2016 r. postawił na emancypację polityczną, zakładając własny ruch En marche! Postanowił sam wystartować w wyborach prezydenckich i w ciągu zaledwie roku skupił wokół siebie ekipę nowych twarzy intelektualnej centrolewicy. W mediach otwarcie przyznaje, że główną przyczyną porażki socjalistów jest bezbrzeżna pycha, która zapanowała w tym obozie. Nad Sekwaną może więc dojść do wydarzenia bezprecedensowego, a mianowicie wyeliminowania kandydatów dwóch głównych partii ludowych (PS i Les Républicains) już w pierwszej turze 23 kwietnia. Jeszcze dwa miesiące temu życzliwe konserwatystom media zawczasu zatwierdziły Fillona jako nową głowę państwa. W obecnych sondażach były premier spadł na trzecie miejsce. To załamanie poparcia jest związane ze skandalem, jaki wybuchł, kiedy wyszło na jaw, że przez 30 lat fikcyjnie zatrudniał żonę.

Z ustaleń dziennikarzy „Le Monde” wynika, że gdyby kandydatem Republikanów został Alain Juppé, otrzymałby 24% i bez trudu przeszedł do drugiej tury. Teraz wiele wskazuje na to, że w drugiej turze 7 maja dojdzie do starcia między Macronem (26%) i Le Pen (25%), co potwierdza tezę, że linia sporu we francuskim społeczeństwie nie przebiega już między lewicą a prawicą, lecz – podobnie jak w innych krajach – między europejskimi liberałami a protekcjonistycznymi nacjonalistami. W przypadku Macrona zadziałało więc coś, co Niemcy nazwaliby dziś efektem Schulza. Parweniusz z Amiens przyciągnął wielu młodych i tych, którzy mają dość obecnego systemu, ale nie chcą odwrócić się od europejskiej wspólnoty i oddać pola populistom. Macron wyczuł te nastroje. Unieważnił myślenie obozowe i zaproponował alternatywę dla Frontu Narodowego. A teraz, kiedy prezydentura znalazła się w zasięgu ręki, nie chodzi już tylko o ambicje młodego zdolniachy, który po osiągnięciu jednego celu umiejętnie wyznaczał następny. Dla milionów Francuzów wybór Macrona wiąże się z tym, w jaki sposób zamierza on zmienić ich życie po 7 maja.

Świeży i dynamiczny

Do ruchu Macrona dołącza coraz więcej polityków kojarzonych z obecnym establishmentem, przy czym trudno ich podejrzewać jedynie o grę polityczną, obliczoną na utrzymanie wpływów i synekur. Wsparcie obiecali szef Europejskiej Partii Demokratycznej François Bayrou, a także prominentni socjaliści: mer Lyonu Gérard Collomb i wieloletni mer Paryża Bertrand Delanoë. Collomb już wcześniej kibicował Macronowi. Kiedy ten był ministrem gospodarki, urządził dla niego spotkanie w Lyonie, na które zgłosiło się ok. 200 osób, a w końcu przyszło ponad tysiąc. – On jest inny, świeży, dynamiczny i przede wszystkim nie kłamie – zauważa Collomb. Podobnego zdania jest Daniel Cohn-Bendit, niemiecko-francuski europoseł Zielonych. – Obecnie nie widzę we Francji lepszej opcji – mówi.

Wśród zwolenników Macrona panuje przekonanie, że wreszcie znalazł się ktoś, kto przestał recenzować rzeczywistość z loży szyderców. Kiedy pozostali kandydaci dostarczają sobie amunicji do kolejnego ataku, on szuka kontaktu z wyborcami. Na wiecach ludzie uważnie go słuchają, pragną zobaczyć go na żywo. Im bliżej do wyborów, tym ciekawsi są osoby, która w ciągu kilku miesięcy podbiła serca tylu rodaków.
Czy jednak wszyscy na niego zagłosują? Le Pen i Fillon mogą liczyć na przekonanych wyborców, do których przemawiali latami. Macron wprawdzie zyskuje coraz więcej nowych fanów, ale trudno powiedzieć, czy już skonsolidował swój elektorat. Ponadto gdy wszystkie obiektywy skierowane są na byłego ministra gospodarki, łatwiej o błędy i wpadki. Na spotkaniach z jego udziałem dochodzi niekiedy do przykrych incydentów, np. w lutym w Carpentras grupka uczestników obrzuciła Macrona inwektywami, nazywając go m.in. zdrajcą. Wcześniej lider En marche! przebywał w Algierii, gdzie złożył kwiaty na grobie znanego aktora Rogera Hanina i przy okazji podkreślił, że francuski kolonializm był „zbrodnią przeciwko ludzkości”. W Algierze zebrał za to oklaski, ale we Francji spadły nań gromy ze strony obrońców kolonialnej przeszłości. – Nie chciałem nikogo skrzywdzić, ale nie możemy też wybielać haniebnych wątków naszej historii – przekonywał na wiecu w Tulonie.

Wtedy słupki sondażowe chwilowo zaczęły spadać, ale na ogół Macron na swojej bezpośredniej retoryce raczej zyskuje, niż traci. Kiedy na przedmieś­ciach stolicy został zapytany, co zamierza obiecać tamtejszym społecznościom, odparł: „Nic! Już zbyt często wam coś obiecywaliśmy, a później byliście zawiedzeni”. Faktycznie, większość mieszkańców paryskich peryferii już dawno przestała wierzyć w państwo i w to, że ktokolwiek zmierzy się z ich problemami.

Pedagog

Macron dopiero buduje swój elektorat, wobec tego dla wszystkich grup społecznych znajduje dobre słowo. W ostatnim wywiadzie dla radia Europe 1 powiedział, że w przyszłym rządzie na stanowisku premiera chętnie zobaczyłby kobietę. Już teraz udało mu się coś wyjątkowego w historii powojennej Francji. Od zarania V Republiki żaden niezależny kandydat nie miał tak wielkich szans na prezydenturę jak Macron.
Tymczasem problemy, z jakimi przyjdzie mu się zmierzyć, są ogromne. 89% Francuzów uważa, że ich kraj podąża w niewłaściwym kierunku. Trudno jednak sprowadzić sukces Macrona do słabej konkurencji i trudnych czasów. To polityk błyskotliwy i niestereotypowy, kapitalnie obsługujący emocje wyborców. Na rynku etykietek politycznych najbardziej pożądaną jest centrum, kojarzące się ludziom z umiarem, przyznawaniem racji po trosze wszystkim, przy jednoczesnym dystansowaniu się od populizmu. – Wytrawny polityk powinien być też znakomitym pedagogiem, który w przejrzysty sposób objaśnia wyborcom swoje plany – tłumaczył Macron w wywiadzie udzielonym dziennikowi „Le Figaro”. Tak myślał zapewne wiosną 2016 r., kiedy – uznawszy, że komunikacja elit z francuskim społeczeństwem zmierza w złym kierunku – złożył rezygnację ze stanowiska ministra gospodarki. – Zmiany są przeprowadzane opieszale, nawet w trybie pilnym realizacja niektórych ustaw trwa siedem miesięcy. Jak mamy to wytłumaczyć wyborcom? – oburzał się, co media uznały wtedy jeszcze za przejaw walki koteryjnej z Vallsem i Hollande’em.

Dlatego Macron kładzie ogromny nacisk na kontakty z ludźmi. Kiedy w marcu przedstawiał swój program, wspomniał, że jest on dziełem zwykłych Francuzów, powstałym po wyczerpujących konsultacjach ze społeczeństwem. En marche! prezentuje się jako szeroki ruch o spłaszczonej hierarchii, do którego każdy może się zapisać i działać we własnym okręgu. Po roku przynależność do organizacji Macrona deklaruje 200 tys. Francuzów i z dnia na dzień ta liczba rośnie. Tygodniami wolontariusze chodzili od drzwi do drzwi, zbierając odpowiedzi na trzy pytania:
1. Co chcielibyście zmienić w waszej ojczyźnie?
2. Co nie podoba się wam w obecnym systemie politycznym?
3. Jakie macie propozycje zmian i nadzieje na przyszłość?

Program En marche! został więc zatytułowany wzniośle: „Mon contrat avec la Nation” („Moja umowa z Narodem”). Macron chciałby zniwelować różnice płacowe między urzędnikami i zwykłymi pracownikami. W rozdętej służbie cywilnej zamierza skreślić 120 tys. stanowisk, czym sprowokował rozlewającą się falę krytyki ze strony związkowców. Niektórym trudno uwierzyć, że taki pomysł wyszedł od byłego ministra socjalistycznego rządu. Macron zasłania się argumentem sprawiedliwości społecznej, chcąc wyrównać szanse na rynku pracy, zlikwidować getta na przedmieściach, znieść bariery dla uboższych i skończyć ze skłonnością polityków do grzęźnięcia w biurokracji.

Demokratyczna rewolucja

Młody kandydat zapowiada „demokratyczną rewolucję” od podstaw, m.in. reformę systemu edukacyjnego, będącego „sercem przyszłej Francji”. Aby odwieść nieprzekonanych wyborców od postawienia krzyżyka przy nazwiskach polityków prawicy, chętnie powołuje się na tradycję i patriotyzm, ale podkreśla swoją otwartość na Europę i poparcie dla polityki migracyjnej Angeli Merkel.

Umiejętnie punktuje słabości dzisiejszej Francji, lecz nie jest defetystą podsycającym lęki społeczne. Swoje ponure diagnozy tonuje nutami optymizmu i nadziei. Co jednak ciekawe, im bliżej wyborów, tym częściej ulega emocjom. Na aplauz sympatyków reaguje słowami: Je vous aime farouchement! (Kocham was gorąco!), przerywa dziennikarzom, na gwizdy i krytykę reaguje nerwowo. – Na bezwarunkową przychylność słuchaczy może liczyć ksiądz, ale nie polityk – sądzi francuski pisarz i filozof Pascal Bruckner. Jedno z czołowych piór „L’Obs” twierdzi, że Macron kreuje się na wyzwoliciela, nieznoszącego krytyki. W istocie niektóre jego wystąpienia są utrzymane w nieco kaznodziejskim stylu.
Macrona charakteryzuje niezwykła pewność siebie, choć nie jest arogancki. W ogóle trudno go zaszufladkować. Nigdy nie był typowym socjalistą, reprezentował raczej warstwę, której dziś oficjalnie wytacza wojnę. Zanim został zamożnym bankierem w Rothschild Bank AG w Zurychu, a później doradcą w Pałacu Elizejskim i ministrem w rządzie Vallsa, uczęszczał do najlepszych szkół w kraju. W książce „Révolution” usiłuje zmienić ten wizerunek uprzywilejowanego zdolniachy i pianisty, któremu zawsze się wiodło lepiej niż innym. Przywołuje małżeństwo ze starszą o 24 lata Brigitte Trogneux, która była jego nauczycielką w szkole średniej, i zapewnia: – Dobrze wiem, jak to jest, kiedy wszyscy się na ciebie gapią, bo odbiegasz od powszechnie uznanych norm.

Publicystów znad Sekwany nurtuje jedynie, czy Macron wytrzyma nerwowo finał batalii wyborczej. Założyciel portalu WikiLeaks Julian Assange ujawnił materiał mający skompromitować Macrona jako homoseksualistę. Podchwyciły tę informację m.in. rosyjskie media, a sam kandydat zareagował z ironią, jakby był to kolejny dowód, że wymyka się konwencjom. W każdym razie po wyborach w Holandii oraz sondażach wieszczących we Francji i w Niemczech zwycięstwo centrolewicy wiemy jedno – ponure prognozy zmierzchu Unii w dotychczasowej formie są przedwczesne.

Wydanie: 14/2017, 2017

Kategorie: Świat

Komentarze

  1. axe
    axe 15 kwietnia, 2017, 11:04

    MAKARON jest tak „zdolny”
    jak Holland Miterrand
    i cała banda po 1968

    Odpowiedz na ten komentarz
  2. Pudlo
    Pudlo 22 kwietnia, 2017, 18:46

    Nikogo nie zatrzyma, bo nie ma takiego „wsparcia” jak Le Pen. Ona wygra, bo to jest w interesie pewnych grup. Warto sobie poczytać na ten temat – http://papug.pl/le-pen-frexit-eurocrash/

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy