To ostatnia chwila na ratowanie finansów naszego państwa – uważa prof. Andrzej Wernik Teraz, gdy Sejm rozpoczyna właśnie pracę nad propozycjami podatkowymi koalicji SLD-UP, warto uświadomić sobie, jaki właściwie jest stan finansów naszego państwa. Każde kolejne przybliżenie tegorocznych dochodów budżetowych daje coraz gorszy wynik. Uchwalona w sierpniu nowelizacja budżetu mówiła o dochodach mających wynosić 152,5 mld zł. Były to pobożne życzenia, ponieważ już wtedy prognozowano, że można liczyć najwyżej na 144 mld. Ministerstwo Finansów popełniło poważne błędy w planowaniu. Okazało się, że więcej, niż zakładano, trzeba było zwrócić z tytułu zaliczek pobranych na podatek od dochodów osobistych; nierealne okazały się plany ograniczenia przemytu. Po upływie kilku tygodni widać już, że sytuacja jest gorsza, niż uważano w sierpniu – sądzę, że dochody budżetowe nie przekroczą141,5 mld zł przy wydatkach 173 mld zł. Moja prognoza jest zgodna z obecnymi przewidywaniami Ministerstwa Finansów. Oznacza to, że faktyczny deficyt będzie większy niż 29 mld zł, zapisanych w nowelizacji budżetu dokonanej przez poprzedni parlament. Wydatki wciąż za duże Sytuacja finansowa kraju jest poważna. Nowy rząd w październiku zdecydował więc o obniżce wydatków o 8,5 mld zł. Poprzedni gabinet też o tym mówił, ale jakoś nie udało mu się sprawy doprowadzić do końca. Obecna Rada Ministrów podjęła taką decyzję… i spotyka się z zarzutami o drastyczne obcinanie wydatków ze szkodą dla społeczeństwa. Tymczasem w rzeczywistości nie są to żadne straszliwe cięcia. Finanse państwa są w takim stanie, że ta obniżka wydatków nie wystarczy, by rząd mógł utrzymać się w granicach deficytu zapisanego w obecnym budżecie. Łatwo sobie wyobrazić, jak obecna opozycja potraktuje fakt ewentualnego naruszenia ustawy budżetowej przez Radę Ministrów i przekroczenie limitów wydatków. Po obniżce o 8,5 mld zł wydatki budżetu w IV kwartale mają wynieść 48,5 mld. W tym samym okresie ubiegłego roku wydano 39 mld zł. Okazuje się więc, że wydatki budżetowe zostały tak rozdęte (w I kwartale bieżącego roku deficyt wynosił niemal 15 mld zł, co było gigantyczną sumą, stanowiącą 32% wydatków państwa), że nawet po wszystkich „drastycznych” cięciach zaordynowanych przez obecny rząd wydamy aż o 24% więcej niż w IV kwartale roku 2000. W istocie więc są to kosmetyczne redukcje, niewystarczające do naprawy sytuacji. W tym roku jednak innych cięć już nie będzie, bo wymagałoby to bardzo ciężkiej przeprawy ministra finansów z całą resztą gabinetu. W roku bieżącym i przyszłym tempo wzrostu gospodarczego raczej nie przekroczy 1,5% – przede wszystkim ze względu na stagnację rysującą się w gospodarce światowej. Niektórzy zakładają, że pod koniec roku w Polsce nastąpi ożywienie gospodarcze – choć nie wiem, na jakiej podstawie, bo na świecie nic takiego nie następuje. Wielu polityków wyobraża sobie, że znajdujemy się w jakiejś niszy, gdzie, niezależnie od tego, co się dzieje na świecie, będziemy mieć wysoki i wyrównany wzrost gospodarczy. Tymczasem prawda jest taka, że jesteśmy w bardzo dużym stopniu zależni od koniunktury światowej. Skąd wziąć pieniądze? Niezależnie od tego, czy chodzi o 29 mld zł, czy może o 32 mld, jest to już duży deficyt, przekraczający 4% Produktu Krajowego Brutto. Polska jest w stanie, można powiedzieć, przedrecesyjnym. W krajach strefy euro za maksymalną granicę deficytu (liczonego jednak nieco inaczej niż u nas) przyjęto 3% PKB. Pytanie, skąd mamy wziąć środki na jego sfinansowanie. Tu nie ma cudów – żeby wydawać, trzeba mieć. Budżet państwa także nie może wydać więcej, niż ma. Państwo, by sfinansować swoje wydatki, musi zatem skądś zdobyć pieniądze. Są trzy najważniejsze źródła finansowania deficytu: prywatyzacja, sprzedaż skarbowych papierów wartościowych oraz zmiana stanu środków pieniężnych na rachunkach skarbu państwa w NBP – czyli naruszenie rezerwy budżetowej, gdzie jest ok. 5 mld zł, którymi państwo mogłoby zadysponować. Perspektywy prywatyzacji są mocno nieokreślone. Pani Kamela-Sowińska do końca mówiła o uzyskaniu 18 mld zł, min. Kaczmarek jest ostrożniejszy i nie godzi się na niektóre transakcje. Prywatyzacja przyniesie więc może 10-12 mld zł. To wszystko nie wystarczy na załatanie
Tagi:
Andrzej Dryszel