To ludzie są elementem wadliwym, czyli skandal w małym mieście Krystian Nowak – autor powieści „Wszyscy ludzie, których znam, są chorzy psychicznie” oraz „Ludzie Dobrej Woli”. Obecnie pracuje nad książkowym reportażem o kebabie w Polsce W „Ludziach Dobrej Woli” opisałeś społeczność opartą na układach, korupcji, hipokryzji i strachu. Taki obraz Polski powiatowej bierze się z twoich obserwacji czy jest raczej próbą rekonstrukcji mechanizmów społecznych bazującą na medialnych opisach afer i patologii? – Takie sytuacje mają miejsce nie tylko w Polsce powiatowej. Co w większości dużych miast słychać np. w spółdzielniach mieszkaniowych? Ich prezesi, rządzący niepodzielnie przez kilkanaście, a niekiedy nawet kilkadziesiąt lat, traktują je jak osobiste folwarki. Ale akurat historia opisana w „Ludziach…” była inspirowana prawdziwymi wydarzeniami, które miały miejsce 10-15 lat temu w województwie łódzkim. Prezydent zrobił tam z miasta swoistą spółkę z o.o., w której mieszkańcy pracowali na dobrobyt prezesa, zdani na jego łaskę i niełaskę. Zresztą wyrok, który zapada w książce, jest prawie słowo w słowo przepisany z wyroku wydanego we wspomnianej sprawie. Prawie – bo oryginał miał kilkadziesiąt stron. Zależało mi na opisaniu nie tylko tego, jak powstaje system zależności na poziomie niewielkiego miasta, ale też jak funkcjonowanie takiego „systemiku” traktuje system właściwy – centralny, tworzony przez prawo oraz jego funkcjonariuszy, w tym przypadku reprezentowanych przez osobę sędziego. Skąd pomysł, by w czasach, kiedy księgarnie są pełne powieści o intrygach na szczytach władzy, spróbować zainteresować czytelników historią z prowincjonalnego miasteczka, kręcącą się wokół łapówek za pracę oraz tuszowania śmiertelnego wypadku samochodowego? Uznałeś, że ten temat ma potencjał, przyświecał ci cel społeczny, a może pisałeś przede wszystkim dla siebie? – Jeżeli ktoś nie pisze w większym stopniu dla siebie, to raczej nic dobrego z tego nie wyjdzie. Ludzie wyczuwają fałsz czy koniunkturalizm. Byłem zafascynowany tą sprawą. Nie tylko jej aspektem społecznym, tym, jak to się dzieje, że jakiś człowiek, któremu ludzie zaufali, przekuwa to zaufanie w swego rodzaju dyktaturę. Jak je – popularne słowo – monetyzuje. Dodatkowo bardzo mnie interesował aspekt prawno-filozoficzny. Wewnętrzna walka sędziego, który musi wydać wyrok kłopotliwy społecznie, z którym sam niekoniecznie się zgadza, lecz jednocześnie chce pozostać wierny najwyższej wartości w jego zawodzie – zgodności z prawem. Sędzia Krzesiński jest najbardziej złożonym z twoich bohaterów. – Wszyscy piszą o prokuratorach, policjantach, detektywach i adwokatach. Wydaje się, że nikogo nie interesuje perspektywa sędziego, bo ten w założeniu powinien być jedynie katalizatorem prawa, a przecież także jest jedynie człowiekiem. Tymczasem dla mnie to on, a nie prezydent miasta, był najbardziej fascynujący – zarówno w oryginalnej historii, z której czerpałem, jak i w mojej interpretacji. W znanych mi książkach i innych dziełach kultury sędzia zawsze pozostaje postacią jednowymiarową, konkretną do bólu, która ma zadanie do wypełnienia. Głównymi bohaterami dramatów są zawsze inni, a najważniejsza osoba na sali sądowej pozostaje w cieniu, bo zastanawianie się nad tym, co taka postać w todze może sobie myśleć, mogłoby wywoływać przerażenie obserwatorów. Uświadomienie sobie, że sędziowie mogą mieć własne motywacje, że nie każdy musi tak samo rozumieć przepisy, jednakowo interpretować prawo i odbierać strony konfliktu, który ma rozstrzygnąć, bardzo komplikuje świat. Wielu mieszkańców miasta, nie tylko cyniczny prezydent, to egoiści lub konformiści, na dodatek mistrzowie w okłamywaniu samych siebie. Co jednak zastanawia, narrator przez większość czasu wykazuje zrozumienie dla ich zachowań, a wątpliwości rozstrzyga na ich korzyść. – Takie rzeczy jak śmierć dziecka, najstraszniejsze z możliwych, dzieją się nieprzerwanie, można powiedzieć, że na każdym rogu. Jeśli również osoby niezwiązane bezpośrednio z daną tragedią miałyby się nią na poważnie przejmować, angażować emocjonalnie, bylibyśmy wszyscy ludzkimi wrakami. Ignorancja to bardzo często system obronny. Psychiczna immunoterapia. Oczywiście niektórzy idą krok dalej i nawet nie tyle wypierają zło dziejące się wokół nich, ile racjonalizują je albo usprawiedliwiają. Czasem tak długo, że sami zaczynają wierzyć w swoje tłumaczenia. Bardzo chciałem, aby gdzieś w książce wybrzmiewało pytanie o to, gdzie u dużej części społeczności kończy się bierność, a zaczyna swego rodzaju aktywny syndrom sztokholmski. W którym momencie rządzeni i rządzący zaczynają być szczerze przekonani, że wszystko jest robione dla ich wspólnego dobra,









