Kłamał! Musi odejść

Kłamał! Musi odejść

Czy Roman Giertych pożegna się z komisją? W tym tygodniu, tak wynika z sejmowych „przesłuchów”, Sejm powinien głosować wniosek SdPl o odwołanie Romana Giertycha z Komisji Śledczej. Socjaldemokracja jest tu przy swoim prawie – Giertych oszukał komisję, ukrywając przed nią swoje spotkanie z Kulczykiem, a potem kłamał, opowiadając o jego okolicznościach. Bo najpierw, 9 listopada rano, przed telewizyjnymi kamerami mówił tak: – Nieprawdą jest, że spotkałem się z panem Kulczykiem. Pod koniec sierpnia, na uroczystości w Jasnej Górze, pan Kulczyk zagadnął mnie w przejściu. Jeszcze tego samego dnia Giertych dwukrotnie powiedział coś innego. W południe przyznał, że jednak się spotkał, ale „przypadkowo”. A parę godzin później okazało się, że jednak nie przypadkowo, i nie na parę chwil, lecz na dłużej. Dwa dni później poznaliśmy kolejną wersję spotkania. Okazało się, że nie ograniczyło się do spotkania w korytarzu. Że obaj panowie, w towarzystwie paulina, przeszli do refektarza. – Była kawa, herbata, ciastka. Rozmawialiśmy kilkadziesiąt minut – mówił Giertych. Przyznając, że o sprawach leżących w zainteresowaniach komisji. A czy żądał „papierów na Kwaśniewskiego”? To będzie ustalać prokuratura. I tytułem porządku dodajmy, że kolejna wersja spotkania Kulczyk-Giertych to suty obiad, trwający niemal trzy godziny. Słowem, czarno na białym widzimy, że Giertych przed Komisją Śledczą, no i przed Polakami – używając języka Tomasza Nałęcza – popełnił „ordynarne kłamstwo”. – Przed Komisją Śledczą obowiązek mówienia prawdy ma nie tylko świadek, lecz także członek komisji – mówił Nałęcz. – Pan poseł Giertych sam się zdyskwalifikował. Dodajmy, że członek komisji nie powinien się spotykać ze świadkami, gdzieś na osobności. Nie mówiąc już, że w tajemnicy. Konsekwencje tego wszystkiego są oczywiste – podczas przesłuchania w komisji Kulczyk zacznie opowiadać o spotkaniu na Jasnej Górze. Co wówczas zrobi Giertych? Zacznie przedstawiać swoją wersję? Jako kto? Jako przesłuchujący czy jako świadek? I to taki, o którym wiemy, że kłamie? A jak się będą miały jego wypowiedzi w komisji do zeznań składanych w prokuraturze? W jaki wreszcie sposób komisja będzie chciała przedstawić swój raport końcowy, skoro będzie widniał podpis człowieka, o którym już wiemy, że kłamał? Owszem, kłamanie i intrygowanie to dla polityka chleb powszedni, Giertych w swych zmiennych opowieściach o spotkaniu z Kulczykiem tak bardzo nas nie zaskoczył. Ale w takim razie jak mamy patrzeć na prace komisji? Jako na proces „dociekania do prawdy”? Czy też jak na kolejną polityczną potyczkę, w której wszystkie chwyty są dozwolone? Z powyższego wynika, że aktualna jest wersja druga. A czy tego naród chce? Lider SdPl, Marek Borowski, tłumacząc wniosek SdPl o odwołaniu Giertycha, podkreślał, że trzeba w informacjach z komisji „oddzielić ziarno od plew” i nie ogłupiać opinii publicznej. – Komisja jest potrzebna, może wiele zrobić, ale działania Giertycha jej przeszkadzają – mówił. Tych „działań”, pomijając kłamstwa w sprawie spotkania na Jasnej Górze, było znacznie więcej. Szef LPR zrobił bowiem z komisji narzędzie do oczerniania przeciwników politycznych. To on atakował fundację Jolanty Kwaśniewskiej, to od niego wyszły przecieki, że pieniądze na fundację wpłacali biznesmeni zatrzymani w „aferze paliwowej”. Potem okazało się, że było to kłamstwo, ale już nikt w komisji tego nie prostował. Z rzucania oskarżeń Giertych zbudował sobie metodę działania. Kulczyk powiedział coś nie tak? Więc chce oskarżać Kulczyka o szpiegostwo. Nałęcz mu dopiekł? Więc chce go odwołać z funkcji wicemarszałka. Celiński się odezwał? Więc huzia na Celińskiego. Zdążył też zażądać dymisji premiera Belki, bo Pęczak powiedział Dochnalowi, że Belka jest z Łodzi. To wszystko są Klewki. W listopadzie 2001 r., gdy wicemarszałek Sejmu, Andrzej Lepper, mając piach w rękawach, zaczął oskarżać różnych polityków o łapówkarstwo, natychmiast został wywalony ze stanowiska wicemarszałka. I nikt się nie przejmował miotanymi przez niego groźbami i obelgami. Demokracji to pomogło. Mieliśmy wówczas przy okazji ciekawą debatę publiczną nad standardami zachowań polityków. „Polityka nawoływania do naruszania prawa przez lidera Samoobrony nie jest jedynym przejawem kryzysu polskiej demokracji – mówił wówczas Kazimierz Michał Ujazdowski, dziś wicemarszałek z ramienia PiS. – Jednak tolerancja dla polityki inwektyw i obrażania prawa oznaczałaby coś bardzo złego. Oznaczałaby to, że Polska staje się jakąś spółką w rękach przywódców partyjnych, którzy stawiają się ponad prawem”.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2004, 49/2004

Kategorie: Kraj