Niebezpieczne ładunki Orlenu

Niebezpieczne ładunki Orlenu

Krystyna Grzelecka. fot. Marek Ksiazek

Gdyby skutecznie zadziałał system monitorowania transportu paliwa, kierowca cysterny mógłby żyć Wojciech Grzelecki miał opinię człowieka zdrowego i sprawnego. Mimo swoich 57 lat potrafił zrobić 30 pompek z klaśnięciem w dłonie, czym imponował dorosłemu synowi. Na nic się nie skarżył, a lekarza odwiedzał głównie z okazji badań okresowych. Na zmianę z dwoma innymi kierowcami woził jedną cysterną paliwo do stacji benzynowych Orlenu w województwach mazowieckim i sąsiednich. W niedzielę, 12 lipca, najpierw był z żoną w kościele, potem pojechał do pracy. Krystyna Grzelecka rozmawiała z mężem telefonicznie, ostatni raz około godz. 22. Telefonowała na numer służbowej komórki (bo prywatna mu padła) i pytała, jak przebiega zmiana. Odpowiedział, że już spuścił paliwo w Ciechanowie, zaraz wyjeżdża na terminal do Płocka i zostanie mu kurs do Kutna. Żona spodziewała się, że wróci do domu jeszcze przed świtem. On również miał taką nadzieję, mówiąc jej dobranoc. To była ich ostatnia rozmowa. – Rano obudziłam się po szóstej, a męża nie ma – wspomina pani Krystyna. – Zaniepokoiłam się, bo zawsze po pracy wracał prosto do domu. Odczekałam trochę i zaczęłam dzwonić na służbową komórkę. Bez skutku. Przed dziewiątą mówię do syna: „Muszę jechać do bazy, bo tata nie odbiera, coś musiało się wydarzyć”. Nie dawał znaku życia Krystyna Grzelecka pracowała kiedyś w zaopatrzeniu w tej samej firmie, znała więc kolegów męża. Kiedy pojawiła się w bazie Orlen Transport i zapytała jednego z kierowców o męża, ten objął ją ramieniem i powiedział: „Krystyna, Wojtek chyba nie żyje”. Aż usiadła na betonowej posadzce… Tragiczną wiadomość potwierdził kierownik transportu, dodając, że ciało męża zabrano do prosektorium. Potem zaczęły docierać do niej szczegóły zdarzenia: Wojciech Grzelecki wyjechał z bazy o godz. 1 w nocy, by dostarczyć paliwo do stacji na obrzeżach Płocka (choć żonie mówił, że planował jechać do Kutna). O godz. 4 nad ranem samochód z cysterną miał przejąć jego zmiennik Sławomir C. Nie mogąc się doczekać powrotu kolegi z trasy, zaczął dzwonić do niego, ale ten nie odbierał. Wreszcie około godz. 6.30 usłyszał od innego kierowcy, że prawdopodobnie ich mercedes benz, z włączonymi silnikiem i światłami, stoi niedaleko bramy terminalu, na drodze dojazdowej do bazy. Zmiennik podjechał tam, ale w kabinie Wojtka nie było. Za to na poboczu jezdni, od strony pola z kukurydzą, ujrzał leżącego kolegę. Był cały siny, na szyi nie wyczuwało się pulsu. Zmiennik wezwał policję i pogotowie. Przybyły lekarz anestezjolog o godz. 6.59 odnotował: „Śmierć nagła, przyczyny zgonu nieznane, R96, bez obrażeń ciała, nie mogę wykluczyć udziału osób drugich. Zwłoki przekazano policji 7.25”. Zmarły miał na sobie koszulkę, spodnie ogrodniczki, czarne buty, a na rękach gumowe rękawice. – Chyba te rękawice wzbudziły u kierownika transportu podejrzenie, że mąż mógł spuszczać paliwo z cysterny. Oskarżył go o kradzież! – denerwuje się pani Krystyna. Drugim pretekstem do wysuwania tak poważnego oskarżenia była tłusta plama obok samochodu. Na policyjnym zdjęciu widać, że miała do 50 cm średnicy. Uśmiechnięty jak zawsze Okoliczności zdarzenia były na tyle tajemnicze, że płocka prokuratura wszczęła śledztwo w sprawie nieumyślnego spowodowania śmierci Wojciecha Grzeleckiego. Sekcja zwłok wykazała, że zmarł on „śmiercią chorobową na skutek ostrej niewydolności krążenia u osoby ze zmianami chorobowymi w układzie sercowo-naczyniowym”. W pobranej próbce krwi nie stwierdzono alkoholu. Na prawym barku i czole zmarłego stwierdzono szaroczerwone otarcia naskórka, ale – według biegłego – nie miało to związku ze zgonem. Krystyna Grzelecka do dziś nie może pojąć, skąd nagła śmierć kierowcy tak cennych i niebezpiecznych ładunków, który w związku z tym powinien być zdrowy jak ryba. Na pewno ostatnio nie wydarzyło się nic szczególnego. Dlatego zirytowało ją zeznanie kierowcy o ksywce Kefir, jakoby jej mąż dowiedział się niedawno o chorobie syna i „trzymał to w sobie”. – Owszem, Mateusz ma padaczkę, ale zdiagnozowano ją już osiem lat wcześniej. Dla męża nie była to żadna nowość! – irytuje się wdowa. Ale w drugim zeznaniu ten sam kierowca mówił, że feralnej nocy widział kolegę czekającego na załadunek paliwa. „Wyglądał i zachowywał się normalnie, był uśmiechnięty i zadowolony jak zawsze – nic nie wskazywało na to, że za chwilę nie będzie już żył”. Podobnie zapamiętał Grzeleckiego jego zmiennik, kiedy w niedzielne popołudnie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 20/2016, 2016

Kategorie: Kraj