Księstwo deweloperów

Księstwo deweloperów

Zakopane zmieniło się w ogromny plac budowy

– Bierzemy tego urzędnika, prowadzimy w błoto po kolana, a on mówi: tu na mapach jest las. Panie, jaki las? Tu żadnego lasu nikt nie pamięta, przecież tu nigdy nie było drzew, macie jakiś błąd w mapach – opowiadają góralscy robotnicy po zrealizowaniu inwestycji w lesie. Są z niej bardzo dumni, to akurat nie dom ani hotel, lecz wyciąg narciarski. A przy wyciągu, ale innym, nielegalnie postawiona karczma i barwna opowieść o wściekłym góralskim chłopie, który wparował na sesję rady gminy Kościelisko i zbluzgał jednego z radnych za to, że mimo przyjęcia łapówki nie załatwił legalizacji obiektu. Niestety, romantyczne czasy samowoli budowlanych się skończyły. Teraz buduje się z legalnymi pozwoleniami.

– Strategia deweloperów jest prosta i obliczona na lata. Planując poważną inwestycję, wynajdujesz ważnego, decyzyjnego urzędnika – i ten kontakt musi być pewny. Najczęściej szukanie odpowiedniej osoby jest najtrudniejszym etapem inwestycji. Umawiasz się z tym urzędnikiem, jak to się mówi, na kawę i wręczasz mu przykładowo 200 tys. zł, co dla ciebie jest kwotą niewielką, a dla niego dość sporą. Uzgadniasz, że on będzie przez kilka najbliższych lat pilotował twoją sprawę i systematycznie przepychał ją dalej. Ten opłacony urzędnik zajmuje się też dalszą redystrybucją twoich pieniędzy. Podpłaca kolejnych, aż w końcu otrzymujesz pozwolenie na budowę. Cały proces musi oczywiście trwać kilka lat, żeby nikt się nie zorientował – mówi mieszkaniec Zakopanego, ale woli zachować anonimowość, bo, jak twierdzi, niezbitych dowodów na branie łapówek przez urzędników nie ma. Wyraża tym sposobem wartą odnotowania frustrację zakopiańczyków bezsilnych w walce o przestrzeń u podnóża Tatr.

– Byłam zaskoczona, kiedy parę minut po mojej wizycie w wydziale budownictwa w starostwie zadzwonił do mnie deweloper i groził mi, mówiąc: „Mnie pani nie powstrzyma, a może sobie pani tylko zaszkodzić” – wspomina osoba, której drewniany dom z widokiem na góry został zasłonięty sześciokondygnacyjnym obiektem pensjonatowym.

35 metrów za 1,5 mln

Ciszę poranka narusza dźwięk wydawany przez rozklekotane dieslowskie silniki, robotnicy budowlani w swoich wysłużonych, sprowadzonych z Niemiec volkswagenach lub audi jadą do pracy. W powietrzu chmury spalin, woń oleju i ropy naftowej. Chwilę potem niezależnie od pogody i pory roku wąskimi ulicami Zakopanego przepychają się betoniarki. Między nimi pojazdy ciągnące ciężki sprzęt budowlany oraz wysoko zawieszone ciężarówki z napędem na cztery koła. Słychać jazgot pił łańcuchowych, łomot młotów pneumatycznych, wycie pomp do betonu, a nad tym wszystkim miarowy, jednostajny, niski warkot koparek. Miasteczko pod Giewontem zmieniło się w ogromny plac budowy.

Musimy jak najszybciej wycofać pieniądze z kont bankowych, szaleje inflacja, a nawet jeśli nie szaleje, to idzie lub grozi. Rząd szykuje zamach na nasze konta, żeby rozdać nasze ciężko zarobione złotówki tym patologicznym pięćsetplusom, dzieciorobom i pijakom. Skandal, nie oddamy, łapy precz od naszego – jest to pewnego rodzaju mantra bądź rodzaj uprzejmej rozmowy (bo o takie oczywistości nie da się przecież pokłócić), powtarzane przez świetnie wyposażonych turystów w czasie górskich wycieczek. Słucham tego przekazu niemal codziennie, ale w różnych formach: od wulgarnej po subtelną, skrzącą się od trudnych do wymówienia słów. Jednak nie tylko turyści tak uważają – o widmie inflacji piszą biznesmeni oraz szanowane gazety niezależne od rządu.

Wniosek jest prosty: trzeba jak najszybciej pozbyć się pieniędzy. W związku z tym bogatsi, pocieszając się, że gorzej mają tylko Węgrzy, inwestują w nieruchomości, biedniejsi fundują sobie więcej wyjazdów w góry, noclegi w droższych miejscach, lepszy samochód, bo za chwilę tych cyferek na bankowym koncie nie będzie się dało na nic wymienić.

Mieszkanko na szóstym piętrze w centrum, 35 m kw., kosztuje ponad 1,5 mln zł i jest pewniejszą lokatą kapitału niż najlepsza lokata oferowana przez banki, ma przynosić 8% zysku w skali roku. Autor ogłoszenia szczegółowo wylicza, że metr jest wart 44 812,03 zł. Ponadto reklamuje, że dom wyposażono w windę i domofon, a oprócz tego jest to „obiekt zamknięty, monitorowany i ochraniany”. W ogłoszeniu można też wyczytać, że w budynku jest dostęp do internetu. Sprzedający starannie unika słów kawalerka, mieszkanie, te 35 m wyłożonej drewnopodobnymi panelami podłogi na poddaszu woli określać mianem apartamentu klasy premium. Opisany przykład należy do rzadkości. Pod Tatrami króluje taka trochę biedniejsza klasa premium – ceny w apartamentowcach budowanych pośpiesznie z pustaków i betonu wahają się między 12 a 22 tys. zł za metr kwadratowy.

Powstał nowy budynek z widokiem na grań Tatr i całym mnóstwem mieszkań, metr kosztuje 18 tys. Jak teraz przekonać zatrwożonego inflacją turystę do wydania 770 tys. zł na korytarzyk, łazienkę, sypialnię i kuchnię połączoną z jadalnią, wszystko na 41 m kw.? Tu pojawia się „model biznesowy w formie apartamentów inwestycyjnych stanowiących atrakcyjną lokatę kapitału”. Słowem, które wiele wyjaśnia, jest condohotel, a w nim condominium, czyli wspólnota mieszkaniowa, gdzie część pomieszczeń należy do wszystkich użytkowników, np. piwnica, a w niej siłownia, spa i tym podobne wspaniałości. Sprzedawcy i gospodarze jednocześnie zapewniają stały dochód. W przypadku powyższych 41 m kw. zgodnie z „kalkulatorem twojego partnera biznesowego” mieszkanie będzie przynosiło 3653,13 zł miesięcznie, czyli zainwestowanych 770 tys. uzbiera się po 17 latach. Do tego weźmy pod uwagę, że wartość nieruchomości ma stale rosnąć, a wartość pieniędzy stale spadać. Kolejnymi plusami wymienianymi przez „mojego partnera biznesowego”, który natychmiast skraca dystans, mówiąc do mnie „cześć”, jest odpisanie podatku VAT, zapewnienie sobie emerytury, do tego możliwość „pobytu właścicielskiego” przez siedem dni w sezonie i drugie tyle poza sezonem.

Efekt? Działka budowlana w Zakopanem, nieco ponad 450 m kw., jest sprzedawana za 2,8 mln zł, można na niej postawić budynek o powierzchni 400 m. Drewniany domek na Olczy (dzielnica Zakopanego) został wystawiony na sprzedaż jako działka inwestycyjna z wizualizacją apartamentowców. W ogłoszeniu pojawia się dopisek: „Przedmiotowa działka zabudowana jest domem drewnianym o powierzchni ok. 65 m kw. Budynek nadaje się do generalnego remontu lub wyburzenia”.

Czysty zysk

– Obiekty deweloperskie, które wszędzie w Zakopanem powstają, to nie są skomplikowane budynki; projekt, a potem budowa mieszczą się w granicach miliona złotych, najczęściej cała inwestycja zwraca się po sprzedaży kilku mieszkań. A jak masz ich z pięć więcej, to jest już czysty deweloperski zysk – mówi Andrzej Stopka, architekt z Zakopanego.

– Jeszcze nigdy mi się nie zdarzyło, żeby klient poprosił o projekt budynku mniejszego niż największy możliwy na danej działce – dodaje znajoma architektka.

Biznes się kręci, ulokowany kapitał drzemie gotów przynieść krociowe zyski, ale, jak zauważają inwestorzy, ilość ziemi na Podhalu się kurczy, a w ścisłym centrum Zakopanego pozostały jedynie działki toksyczne. To te z nieuregulowanymi kwestiami własnościowymi oraz te, na których stoją zabytkowe wille.

„Zabytkowy pensjonat Chata płonie, co było do przewidzenia. Ile jeszcze ludzi musi zginąć, ile domów spłonąć, żeby zostały zaspokojone brudne interesy deweloperów?”. Ten emocjonalny wpis został opublikowany 20 marca o godz. 5.09 na Facebooku, autor widział pożar z okna swojego domu. Wtedy jeszcze nie było wiadomo, że w Chacie zginęły trzy osoby, ale półtora miesiąca wcześniej, dokładnie 7 lutego, spłonęła willa Borek, gdzie śmierć poniosły dwie osoby.

– Mimo wszystko nie poddaliśmy się, decyzję o pozwoleniu na budowę zaskarżyliśmy do wojewódzkiego sądu administracyjnego, bo widzimy szereg nieprawidłowości – dowiaduję się w Stowarzyszeniu Lepsze Zakopane, które od kilku lat broni przed zakusami deweloperów rejonu Górnej Równi Krupowej z zabytkową willą Chata. – Na skrawkach ziemi odkupionych od miasta w sąsiedztwie Chaty, chociaż nie na miejscu samej Chaty, deweloper chce postawić dwa budynki, ale na jednym garażu podziemnym – relacjonuje osoba z Lepszego Zakopanego. – Kolejna sprawa to kwestia drogi dojazdowej, która nie spełnia wymogów, i trzecia rzecz – inwestor już sprzedał dwa nieistniejące apartamenty. Nie jest to jeszcze właściwa sprzedaż, ale przyrzeczenie sprzedaży z wpisem do księgi wieczystej. Przepisy głoszą, że dom mieszkalny ma być mniejszy, pensjonat może być większy, deweloper chce zbudować większe obiekty, nazywa je pensjonatami i sprzedaje w nich mieszkania. Chlebiński (naczelnik wydziału budownictwa) mówi, że nie ma nic dziwnego w tym, że pensjonat ma wielu właścicieli. Jednocześnie w resorcie kultury utknął nasz wniosek o wpisanie rejonu Górnej Równi Krupowej do rejestru zabytków. Procedura trwa już trzy lata. Natomiast po pożarze Chaty dowiedzieliśmy się nieoficjalnie, że inwestor myśli o sprzedaży tego terenu.

Powolny rozpad społeczności

Niezwykle tragiczne w skutkach pożary z zimy 2021 r. spowodowały, że mieszkańcy, którzy w wyniku pandemii przestali się spotykać i zamilkli, teraz wstrząśnięci znowu zaczęli wyrażać dezaprobatę, dodatkowo sprawą zainteresowały się media. – Na miejscu zabytków, a także na każdym wolnym skrawku w Zakopanem, niezależnie od wartości historycznej, krajobrazowej, społecznej, przyrodniczej i estetycznej, powstają wielkogabarytowe budowle, projektowane bez szacunku i bez korespondencji z otoczeniem – określa problem Kinga Zuber, antropolożka pracująca w Muzeum Tatrzańskim i mieszkanka Zakopanego. Zwraca też uwagę na idący za inwestycjami powolny rozpad lokalnej społeczności: – Znikają miejsca przypadkowych spotkań z sąsiadami, odpoczynku z rodziną czy psem na spacerze; na łąkach, gdzie od pokoleń bawiły się dzieci, wyrastają budynki, których otoczeni siatką mieszkańcy są izolowani od miejscowych, strzeżeni przez firmy ochroniarskie.

Beata Słama, redaktorka i recenzentka książek górskich, wypowiada się w podobnym tonie: – Konsekwencje rozpasanej deweloperki to gentryfikacja miasta, spychanie mieszkańców na margines, koszmarne ceny mieszkań. Normalni ludzie, przykładowo młode małżeństwa, którzy chcą tu pracować, nie mogą nic kupić, nie mogą też nic wynająć, bo wynajmu długoterminowego prawie nie ma. Odpływa z miasta inteligencja, odpływają artyści, no i nikt tego nie bada, nie analizuje.

W końcu Kinga Zuber pisze list otwarty do władz Zakopanego, oto fragment: „Stare, piękne, drewniane domy popadają w ruinę, na każdym płocie, przy każdym zapomnianym zabytku wisi karteczka »Skupuję nieruchomości« i numer telefonu, do zerwania w listku. Stare domy płoną, giną w nich ludzie. Gdzie są odpowiedzialni? Gdzie są ludzie, którym płacimy, których wybraliśmy w demokratycznych wyborach właśnie po to, aby chronili swoich obywateli, ich życie, zdrowie, interesy, zapewniali edukację. Chronili również przed agresywną, szkodliwą, niebezpieczną polityką wielkich inwestorów. Nie pozostawali obojętni na szkodę tych, którzy są zbyt słabi, żeby samemu się bronić, a nawet samemu o swój interes zadbać”.

List zostaje wysłany do burmistrza Zakopanego Leszka Doruli, starosty powiatu tatrzańskiego Piotra Bąka oraz naczelnika wydziału budownictwa Jerzego Chlebińskiego. Następnie ukazuje się w internetowym wydaniu „Tygodnika Podhalańskiego”, z czasem też w papierowym, wywołuje gorącą dyskusję i liczne głosy poparcia.

Po miesiącu Leszek Dorula w bardzo uprzejmy sposób odpisuje i nie ogranicza się do wyświechtanego, powtarzanego wszystkim dziennikarzom tekstu o błędach poprzedniej ekipy i niemożności zmiany niezwykle liberalnego prawa. Zwraca uwagę, że mieszkańcy mogą nie dostrzegać pozytywnych działań urzędników, bo zablokowanych inwestycji nie widać. Jako przykład wymienia odrzucony projekt inwestycji na Drodze do Daniela. Bąk i Chlebiński (ich podpisy znajdują się na każdym pozwoleniu na budowę) nie zadali sobie trudu, żeby zareagować na głos Kingi Zuber.

Fot. Paweł Grocholski

Wydanie: 2021, 24/2021

Kategorie: Kraj

Komentarze

  1. Góral
    Góral 14 czerwca, 2021, 22:27

    W całej tej grupie oszustów administracyjnych i propagandowych zabrakło konserwatora zabytków, wojewody krakowskiego i lokalnego przedstawiciela mediów zakopiańskich. To prywatny folwark a nie państwo prawa i sprawiedliwości

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy