Notes dyplomatyczny

Notes dyplomatyczny

Polityka zagraniczna w polskim wydaniu to nie tylko działania w trójkącie MSZ-Kancelaria Premiera-Kancelaria Prezydenta. Biorą w niej udział także inne podmioty. Na przykład sejmowa Komisja Spraw Zagranicznych. Komisja m.in. opiniuje kandydatów na ambasadorów. Jej negatywna opinia brzmiała jak zakaz wyjazdu. Swego czasu o stanowisko ambasadora w Rzymie starał się Michał Radlicki. I padł, komisja nie zaopiniowała jego kandydatury pozytywnie, Radlicki musiał marzenia o wyjeździe na rzymską placówkę przełożyć o kilka lat.
Ale jest też inny przykład, w roku 1991 komisja pozytywnie zaopiniowała kandydaturę Jacka Paliszewskiego na ambasadora w Helsinkach. I cóż z tego – prezydent Wałęsa nie podpisał Paliszewskiemu nominacji i do Finlandii pojechał ktoś inny. Teraz pytanie: a dlaczego miałby podpisywać działaczowi ZSP, Ogólnopolskiego Komitetu Pokoju i Światowej Federacji Młodzieży Demokratycznej? Co się odwlecze, to nie uciecze, po 12 latach, w lipcu tego roku, posłowie zaakceptowali kandydaturę Paliszewskiego na ambasadora w Bukareszcie. Bo, jak się okazało, na Bałkanach też się zna.
Przy okazji warto wspomnieć dyskusję, która toczyła się podczas przesłuchania przyszłego ambasadora. Posłowie troskali się, że Polacy mylą Rumunów z Romami, przez co nie darzą potomków Daków odpowiednią sympatią… Takie mieli horyzonty.
Ale i tak jest to nic w porównaniu z dyskusją, która rozgorzała w komisji przy okazji wyjaśniania incydentu z rakietami Roland znalezionymi przez naszych żołnierzy w Iraku. Tu objawił się publiczności specjalista od spraw Iraku, znawca tego kraju, poseł Samoobrony, Marian Curyło, absolwent zasadniczej szkoły zawodowej. No i znawca tajników dyplomacji. Ale oddajmy mu głos.
– Irak to straszny kraj – mówił podczas debaty nad rolandami Curyło. – Pozwolę sobie na pewien komentarz, gdyż mieszkałem w tym kraju przez dwa lata. W Iraku nie da się schować głowy w piasek, gdyż ziemia jest wysuszona. Kiedy przebywałem w Iraku, był on jaskinią zbójców. Było to eldorado dla handlarzy bronią, którzy dobrze na tym handlu zarabiali. Czy w tej sytuacji nie należy sądzić, że było to umyślne działanie osi antyamerykańskiej, żeby uwikłać Polaków w konflikt (pewnie z Francuzami – przyp. A)? Uważam, że było to spektakularne działanie. Był to po prostu pewien spektakl. Mój przedmówca przypomniał pewne przysłowie. Ja przypomnę państwu inne: na złodzieju czapka gore. Dlaczego rząd francuski tak szybko zareagował? Nie sprawdził nawet, czy naprawdę były to francuskie rakiety. Gdyby naszą dyskusję obserwował przeciętny dyplomata iracki, to skomentowałby nas „ente dziachacz maku much”.
W tym momencie posłowi przerwał prowadzący obrady komisji jej przewodniczący, Jerzy Jaskiernia. I rezolutnie rzekł: – Sugeruję, żeby zechciał pan to przetłumaczyć. Nie wszyscy posłowie znają ten język.
Na co usłyszał od posła Curyły odpowiedź: – Chciałbym, żeby przetłumaczenie tego zwrotu było zadaniem domowym dla wszystkich, którzy mówią o Iraku, ale nic o nim nie wiedzą.
Howgh. Curyło wie.

Wydanie: 2003, 45/2003

Kategorie: Kraj
Tagi: Attaché

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy