Pogoda dla… naganiaczy

Pogoda dla… naganiaczy

Nad morzem twa polowanie na turystę. Gdy tylko nadjeżdża pociąg dalekobieżny, ludzie z tabliczkami „Wolne pokoje” ruszają do akcji Pogoda tego lata to główny oprócz wzrostu cen temat wakacyjnych debat i narzekań na Wybrzeżu. Wczasowicze, hotelarze, właściciele barów i pensjonatów – wszyscy wpatrują się w niebo z niemym pytaniem – co z tym słońcem, kiedy w końcu zacznie grzać, czy je kto przestraszył albo zauroczył? Kiedy tylko w telewizji ogłaszają bardziej optymistyczną prognozę, napięcie wzrasta, odżywają utracone nadzieje. Spragnieni ciepła turyści wskakują do samochodów, na drogach dojazdowych tworzą się korki, a w restauracjach kuchnie pracują pełną parą. Niestety, ta radość okazuje się krótkotrwała, bo na drugi dzień znów leje. Przekorna aura w tym roku bawi się z ludźmi ciuciubabkę, tak jakby chciała doprowadzić ich do ostateczności. – Wczoraj zapowiadali u nas 27 stopni, a jak jest, sama pani widzi. Co chwila deszcz, takiego smutnego lata dawno nie mieliśmy – zżymają się we Władysławowie. Ogromne krople bębnią głucho o rozpięte parasole, senni wczasowicze drzemią nad piwem już pogodzeni z losem. Jakiś maluch na kolanach u mamy prosi: – Cicho deszczu, przestań padać, no przestań. Władysławowo: polowanie na turystę Na dworcu PKP trwa polowanie na turystę. Gdy tylko nadjeżdża pociąg dalekobieżny, ludzie z tabliczkami „Wolne pokoje” ruszają do akcji. Pani Barbara, właścicielka domu wczasowego o swoim imieniu miała opory, żeby tu przyjść. Zwyczajnie się wstydziła, jest nauczycielką, ale została bez wyjścia. Na dziesięć miejsc połowę ma wolnych, a i ci, którzy u niej się zatrzymali, już jutro wyjeżdżają. Wzięła kredyty na remont, a teraz taka katastrofa. – Jeśli zarobię na utrzymanie domu, to i tak będzie dobrze – mówi. – Ludzie dziś nie przyjeżdżają tak jak kiedyś na 10-14 dni, biorą często po dwie, trzy doby, bo na więcej ich nie stać. W zależności od standardu pokoju liczę 20-50 zł od osoby, czasem schodzę z ceny, gdy ktoś zatrzymuje się dłużej. Lecz istnieje jakaś granica opłacalności. Muszę przecież odprowadzać podatki i wysoką opłatę klimatyczną do gminy… Nie wszyscy są tak uczciwi jak pani Basia. Wielu działa w szarej strefie, bez zarejestrowanej działalności. – Są tacy, co na czas wakacji przeprowadzają się do piwnic i garaży, mieszkania udostępniając turystom, oni przeważnie nic nie płacą i na dodatek podbierają nam klientów. Wynajmują łapaczy, którzy za parę groszy doprowadzają gości do kwatery… – opowiada moja rozmówczyni. Takich naganiaczy pod dworcem we Władysławowie wypatrzyć nietrudno. Przeważnie stoją tu od rana do wieczora. Tegoroczne wakacje to dla nich prawdziwa hossa. Bywa, że kasują podwójnie, jedną dyszkę od turysty za wskazanie noclegu, drugą od właściciela pensjonatu za doprowadzenie gościa. W ten sposób na coś mocniejszego zawsze się uzbiera. Lecz nawet najlepsi łapacze nie zapełnią wszystkich wolnych miejsc. W tym roku po prostu przyjechało mniej turystów. Na dodatek Władysławowo zachęcone dwoma udanymi poprzednimi latami jak inne nadmorskie miejscowości się rozbudowało. To zaostrza bój o klienta. Poza dworcem łapie się go na drogach. Przed wjazdem do miasta od strony Gdańska, u nasady półwyspu wyczekujący w samochodach hotelarze w bagażnikach ustawili ogromne tablice i przechwytują, kogo się da, prowadząc od razu do swoich posesji. Czatują tu ludzie ze wszystkich półwyspowych miejscowości, nie tylko z Władysławowa. Kto nie ma dość sprytu, przepada z kretesem. Pani Maria, która dorabia do emerytury na władysławowskim bazarze, opowiada o swojej znajomej. Kobieta ma 40 miejsc noclegowych i tylko trzech turystów. Inna jej znajoma zdecydowała się w tym roku zarejestrować działalność, niestety dziewięć pokoi stoi pustych. W dopiero co otwartej smażalni Delfinek do południa pustki, chociaż leje. Potem robi się gwarniej, ale często zamawiane danie to oczywiście najtańsza flądra z frytkami. Niedaleko smażalni stoi zielony namiot z bursztynem. Pani Ewa z Gdańska, która tam pracuje, mówi, że u niej klienci też kupują rzeczy najtańsze, breloczki, naszyjniki, bransoletki z nieoszlifowanego bursztynu w cenie od 8 do 20 zł. Najwięcej oszczędzają na upominkach dla mam i babć. Wczoraj sprzedała towaru za 250 zł, dzisiaj nie zapowiada się lepiej. Kiedy przystaję i zaczynam przymierzać drobiazgi, zatrzymują się chętni, zainteresowanie działa jak magnes. Miesięcznie odprowadza się od namiotu ponad 3 tys. zł podatku,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2004, 31/2004

Kategorie: Kraj
Tagi: Helena Leman