Klasa Pani Olgi

Klasa Pani Olgi

Zespół Kabaretu Olgi Lipińskiej pracuje w temperaturze wrzenia wody Stop! Paweł, źle! Masz wyjść zza monitorów! Władek, jak ty stoisz, dupą do kamery? Ja zwariuję. Tu masz stać, tuuuuu! – Olga Lipińska biegnie od stołu reżyserskiego, wymachując rękami. – Tutaj! – Ciągnie Władka-Sołtysa za rękę. – I tam masz patrzeć!!! Boże, z kim ja pracuję! Jeszcze raz powtarzamy! Akcjaaa! Kolejna powtórka. Ujęcie. Stop, bo znowu źle. Jeszcze raz ujęcie, aż do skutku. A potem jeszcze duble. Każda scena jest tak wymęczona. Ta w chacie, wałkowana w studiu telewizyjnym od godziny, na ekranie potrwa minutę. W trakcie nagrywania Olga Lipińska raz po raz zamienia się w furię. Potem, kiedy ogląda wraz z aktorami taśmy z dobrymi ujęciami, śmieje się w głos i cieszy jak dziecko. – Świetnie, świetnie! Fantastycznie to wam wyszło. Jesteście cudowni. – Olga jest człowiekiem despotycznym, apodyktycznym, wymagającym, krzyczącym, ale ona wie, o co jej chodzi, ma wizję tego, co robi. To wielka zaleta u reżysera i wbrew pozorom nieczęsto spotykana – mówi Wojciech Pokora. – Nie dziwię się jej, że jest taka wymagająca, przecież firmuje kabaret swoim nazwiskiem. – Zawsze taka była, despotyczna i wymagająca. Nami, staruszkami, już nie pomiata, bo nie wypada – żartuje Jan Kobuszewski. – Praca w jej kabarecie to gimnastyka artystyczna. Jesteśmy jak wielopokoleniowa rodzina, uczymy się wzajemnie od siebie. Jeden drugiemu pomaga, tekst podrzuca. Od Gałczyńskiego do chaty Tak jest od ponad ćwierć wieku. Program kabaretowy Olgi Lipińskiej ewoluował w tym czasie od „Gallux Show” przez „Właśnie leci kabarecik”, „Kurtynę w górę”, „Kabę 3” do „Kabaretu Olgi Lipińskiej” i „Chaty nadzorczej”. Przez zespół przewinął się tłum aktorów. Jan Kobuszewski i Wojciech Pokora trafili tu ponad 40 lat temu. – Zaczęliśmy od poezji Gałczyńskiego – wspomina Jan Kobuszewski. – Wtedy trzon stanowili: Maniek Kociniak, Janusz Gajos, Piotruś Fronczewski, Baśka Wrzesińska, Kryśka Sienkiewicz, Marek Kondrat, Bogdan Łazuka. Zespół Olgi Lipińskiej nie jest przypadkowy. Reżyserka sama pisze teksty z myślą o konkretnych wykonawcach. Kabaretowe postacie noszą często autentyczne imiona aktorów, a nawet nazwiska, jak w przypadku Pana Siudyma, którego gra Marek Siudym. – Ten kabaret zmieniał formę, oblicze, był w różnej kondycji, ale zawsze było w nim to, co jest podstawą kabaretu i gwarancją powodzenia u publiczności: zawsze było towarzystwo – mówi Piotr Fronczewski. – Ekipa, która się zna, lubi, ceni, szanuje. Towarzystwo jest niezbędne, aby kabaret mógł funkcjonować, aby dysponował własnym, odrębnym charakterem pisma. Wszyscy, którzy byli w kabarecie, sygnowali go własną, wysokiej klasy jakością, co wynikało z osobowości, indywidualności. Na samej górze była Olga, która należała do towarzystwa, określała formułę i styl, podlegając przy tym wpływom zespołu. Taka suma dawała rezultat ostateczny, który przez ponad ćwierć wieku był w centrum zainteresowania telewizyjnej publiczności. Aktorzy, którzy grali gościnnie w kabarecie, np. Jacek Wójcicki czy Maryla Rodowicz, wspominają, że panuje tam niesamowita atmosfera. Zespół przez lata wypracował własny kod porozumiewania się, system żartowania, dowcipu, niezrozumiały dla osób postronnych. – Kiedy opowiadam znajomym anegdoty z planu, wcale się nie śmieją, nie rozumieją, o co chodzi – mówi Agnieszka Suchora, ucharakteryzowana na Ziemka. – Mamy swoje hasła, gesty. Wystarczy czasem powiedzieć jedno słowo, a ono uruchamia lawinę skojarzeń. Nauczycielka i klasa Pytanie, czy ludzie z zespołu się lubią, bardzo dziwi Hannę Śleszyńską. – Lubimy? My się uwielbiamy! Jesteśmy jak zgrana klasa. Nasza praca w kabarecie jest specyficzna. Pani Olga jest, jak wiadomo, osobą impulsywną, krzyczącą w pracy. Wytworzyła się między nami relacja „pani nauczycielka i klasa”. Pani Olga, uzbrojona w mikrofon, to groźna nauczycielka. My, aktorzy, jesteśmy klasą, która nie zawsze odrabia pracę domową i jest raz po raz strofowana. Mamy swoje żarty, którymi rozładowujemy sytuację. I rozśmieszaczy. W obecnej obsadzie duszą energetyczną i zabawową jest Władek Grzywna. Pan Władek w za dużym, wymiętym garniturze i w rozczochranej peruce Sołtysa wygląda tak zabawnie, że nie musi nic

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2005, 23/2005

Kategorie: Kultura
Tagi: Ewa Likowska