Klasztor wieczny jak Bug

Klasztor wieczny jak Bug

W chłodnej cerkwi o wysokich sklepieniach rodzi się prawosławny Jezus Ludzie w wiosce nie wiedzą dokładnie, kiedy nurtem Bugu na tutejsze mokradła przypłynął święty Onufry. Ponoć rybacy położyli ikonę pod sędziwym dębem i postawili straż. Potem bogobojny lud zbudował kapliczkę. Kapliczka zmężniała w cerkiew. Wokół wyrosło opactwo… Każdy kraj ma swoją świętą geografię. Nie liczą się w niej metropolie. To zakątki, upatrzone przez świętych. Niepozorne jak Jabłeczna, nad którą z nadbużańskiej skarpy od pięciu wieków rozpinają się krzyże o przekrzywionych ramionach. W Terespolu zjeżdża się z głównej drogi. Kręte ścieżki, znane najlepiej miejscowym, prowadzą pod górkę tunelem z jesionów. Nad łęgami, wysoko, ledwo widoczne mienią się niebieskie i szafranowe cebulki świątyni. To dla wtajemniczonych miejsce nietykalne. Janina Kozicka-Uryniuk jeszcze ma w uszach krzyk ojca, który aż spod Ełku wrócił tu w latach 50. po akcji „Wisła”. Pieszo, przez zagony żyta doszedł pod te przyklasztorne dęby. Tak okoniem stawał, jak go złapali, że musieli chłopa związać, bo inaczej nie dałby się wywieźć na przyczepie. Wywieźli, wrzucili do piwnicy, to Kozicki wrócił znowu… Już jego dusza spoczywa w spokoju na tutejszym cmentarzu. Prawosławne spiżarki w Jabłecznej zapachniały makiem, a pod GS-em ustawia się kolejka po rybę na zapisy, którą pani Danusia sprowadziła po raz drugi. Ale jeśli ryby braknie, grzechu nie będzie. Na białym obrusie pierwsza musi stanąć pszenna bułeczka, wypieczona przez klasztornych mnichów. Zaraz za nią dobrze wymieszana z bakaliami kutia. Czas, odliczany w kalendarzu juliańskim, zatrzymał się w Jabłecznej w sposób namacalny. Ludzie mówią, że tak tu było zawsze… Rodisia nadbużański Chrystos Już trwa uroczysta krzątanina u najpobożniejszych mieszkańców Terbisek, Parośli, Nowosiółek, Jabłecznej, Szostaków i Pnisek, wiosek tak wżytych w monaster, że jego dzwonem odmierzają niemal pory gospodarskich zajęć. W chacie z białymi okiennicami co rusz trzaskają drzwi do sieni, skąd Irena Kochan wynosi koszyki, żeby jeszcze przed Bożym Narodzeniem zawieźć swojskie synowi, batiuszce na sąsiedniej choleszowskiej parafii. Teściowa Ireny, Maria, jedna z najstarszych monasterskich parafianek, pilnuje świętych reguł. A święte jest to, co dawne, nienadpsute przez nowoczesność. Nawet rytuał marynaty. Nie na chybcika. Trzeba tak długo solić, aż jajko zsiądzie się na wodzie. Spracowana kobiecina w chusteczce z wzorkiem jest bez szkół i nie zna doktryn. Wie tylko, że święte jest od tego, żeby je czcić. Świętość to dla babuszki tutejsze obrzędy. Na przykład bułeczki z makiem, które wypieka tuż przed Wigilią. Na drugi dzień świąt, jak kolana pozwolą, zaniesie je w ofierze za upokojenie dusz wszystkich bliskich zmarłych, których wpisuje starannie w małej książeczce, jednego pod drugim, w kolejności końca żywota. Taką dostaje tu każdy parafianin, i młody, i stary. Bo śmierć nie wiedzieć kiedy spada na człowieka. Ale ci, co się rozchodzą po miastach, o tych książeczkach chyba mniej pamiętają. – Dorobią się, we Włodawie albo Białej Podlaskiej mieszkanie kupią i myślą, że wieczność ich nie sięgnie – wzdycha babuszka. – W mieście ludzie w nic nie wierzą. Nie to, co jej wnuki, których wychował cerkiewny, w monasterze zbierający tacę i karteczki za dusze. Sławomir urodził się Janowi Kochanowi akurat wtedy, gdy nad Jabłeczną sprawował zwierzchność obecny metropolita Sawa, Mirosław przyszedł na świat już za ojca Nikona, a najmłodszego, Piotra, chrzcił sam ojciec Miron, dziś ordynariusz polowy. Miejscowym ludziom łatwo uszeregować daty według czasu wiecznego monasteru na górce. Obaj pierwsi synowie Kochanów tak latali na skos, zagonami, do chłodnej cerkwi, że w seminarium zakończyli bieg i pożenili się z matuszkami. – Ale żonę można wziąć tylko przed wyświęceniem. Potem już nie. Po raz wtóry też nie – recytuje zakazy Maria. W najładniejszym pokoju u Kochanów, nad oparciami wersalek, gdzie puszą się wyszywane poduchy, wiszą wszyscy święci: brodaty Onufry, święta Warwara kupiona w Brześciu za cara Mikołaja i Madonna z ukraińskiego odpustu w Poczajewie, gdzie na kamieniu odbiła stópkę. Janina Uryniuk też czci wszystkich z ikon, nie robiąc w świętości różnicy. Gospodyni już czeka na córkę, stomatologa w Białymstoku. Trochę zadr w rękach jej zostało, żeby z tej ziemi ją wykształcić, ale korzeni w mieście się nie wyparła. A Krystyna Sienkiewicz, katoliczka z jabłeczyńskiej biblioteki, jak zawsze nie zrobi nic w „ichnią” Wigilię. Przecież

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 02/2004, 2004

Kategorie: Kraj
Tagi: Edyta Gietka