Kłopotliwa cecha

Kłopotliwa cecha

Już tyle razy ich wyganiano, a oni wracali. Policja im wlepiała mandaty, przenoszono ich do nowych pawilonów, ale byli uparci – wracali w to samo miejsce, wykładali na stare koce cukiernice z żółtego kryształu. Na ręcznikach ustawiali zegary oprawione w drewno. W otwartych pudełkach eksponowali zaśniedziałe łańcuszki, broszki, które starali się wyczyścić szczoteczką do zębów. Inni parkowali przy chodniku swoje stare busy pełne ogórków, ziemniaków – i sprzedawali to wszystko wprost z samochodów. Pozostali siadali na rybackich krzesłach, rozkładali przed sobą to, co wyrosło za domem i na działce: szczypior, pietruszkę, maliny. Zielenina leżała na ceracie. Polne bukieciki stały w słojach wypełnionych wodą. W tę sobotę na chodniku umościł się facet, który miał przed sobą jedynie paproć. Czerstwa cera, fachowe zmarszczki. Oczy błyszczące pod mołojecką czapką. – Tylko to pan sprzedaje? – zapytałam niepewnie. Gość uśmiechnął się równie zakłopotany. – No tak, paprotka. Moja, domowa. Sam taką piękną wyhodowałem. Niech pani patrzy, jaka gęsta. Można rozsadzać i rozsadzać. Z tej jednej może pani sobie zrobić wiele paprotek! – Ho, ho – pomyślałam. – No to czary-mary. I to za jedyne 15 zł! Może nie kwitnie magicznie, życzeń nie spełnia, ale mnożyć się będzie w nieskończoność. Poza

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Tagi: rośliny