Kłopoty z agentem

Kłopoty z agentem

Cokolwiek zrobi strona polska z zatrzymanym na Okęciu współpracownikiem Mossadu, może to być uznane za niewłaściwe Izraelskie służby specjalne zaliczają ostatnio serię medialnych porażek. Zabójstwo członka Hamasu w Dubaju i atak na statek z pomocą humanitarną dla Strefy Gazy spotkały się z ostrym sprzeciwem opinii publicznej na całym świecie. Mossad od dawna stosował kontrowersyjne metody. Jednak na przyzwolenie, które miał kiedyś, nie może dziś liczyć. Wydać, nie wydać Aresztowanie na lotnisku Okęcie właściciela paszportu na nazwisko Uri Brodsky, podejrzewanego o współpracę z izraelskim wywiadem przy organizowaniu styczniowego zamachu w Dubaju na działacza Hamasu, Mahmuda Abdula al-Mabhouha, postawiło Polskę w kłopotliwej sytuacji. Zatrzymanie obywatela Izraela nastąpiło na podstawie europejskiego nakazu aresztowania. Wnioskodawcą była Prokuratura Federalna w Karlsruhe w Niemczech, gdzie ów Brodsky miał pomagać w załatwieniu niemieckich dokumentów na nazwisko Michael Bodenheimer, zarejestrowanych przez służby celne Dubaju kilka dni przed zamachem. Mężczyzna posługujący się tym paszportem miał być bezpośrednim sprawcą zabójstwa al-Mabhouha. Natychmiast po warszawskim incydencie odezwały się głosy izraelskich polityków, wzywające polskie władze do wydania Brodsky’ego Izraelowi. Rzecznik ambasady Izraela w Polsce, Michael Sobelman, nie chce potwierdzić medialnych doniesień o interwencji ambasady w polskim rządzie, ale też im nie zaprzecza. Również rzecznik polskiego MSZ, Piotr Paszkowski, jest nader lakoniczny: – Nic mi o tym nie wiadomo. Sprawą zajmuje się prokuratura – odpowiada. Gen. Gromosław Czempiński, były szef UOP, powątpiewa w załatwienie sprawy pomiędzy Polską a Izraelem na oficjalnej drodze: – Zatrzymany był tylko zapleczem logistycznym, ale zważywszy na rodzaj zarzutów, pomoc w zabójstwie, sprawa nie jest łatwa. Cokolwiek zrobi strona polska, może to być uznane za niewłaściwe. Jeśli Izrael nadal będzie tak zdeterminowany, będzie szukać dróg porozumienia z Niemcami. Najprostszym rozwiązaniem byłoby odesłanie obywatela izraelskiego z powrotem do Niemiec, zgodnie z międzynarodowymi i wspólnotowymi umowami, których sygnatariuszami są zarówno Polska, jak i Niemcy. Jednak sprawa Brodsky’ego ma również szerszy wymiar polityczny. Wielu politologów wskazuje na dyplomatyczne komplikacje w rozwikłaniu problemu. Z Izraelem mamy wzajemne kontrakty na dostawę sprzętu wojskowego, współpracują nasze służby wywiadowcze. – Chcemy utrzymywać i utrzymujemy dobre stosunki z Izraelem. Być może decyzja o wydaniu Niemcom tego pana spowoduje pewne ochłodzenie w naszych relacjach, ale dura lex, sed lex. Prawo jest prawem i nie widzę żadnych przeszkód w stosowaniu się Polski do układów podpisanych z państwami europejskimi – twierdzi Jan Dowgiałło, były ambasador Polski w Izraelu. Komunikaty władz polskich w tej sprawie były bardzo powściągliwe. Ostrożność polskiej dyplomacji podyktowana była obawą przed niewypowiadanym, ale „wiszącym w powietrzu oskarżeniem o antysemityzm lub filosemityzm”, jak zauważa dr Krzysztof Karolczak z Instytutu Nauk Politycznych UW. Zabity przez pomyłkę Obecne wydarzenia to nie pierwsza paszportowa wpadka Mossadu. W 2004 r. przy agentach izraelskich służb znaleziono skradzione paszporty obywateli Nowej Zelandii. Proces sądowy ujawnił, że w pomoc w ich zdobyciu zamieszana była ambasada Izraela. Uriel Zosha Kelman i Eli Car otrzymali wyroki po sześć miesięcy więzienia. Trzeci agent zbiegł do Australii. Wywołało to spór polityczny na linii Izrael-Nowa Zelandia. Premier Nowej Zelandii nakazała członkom jej gabinetu odwołać wizyty dyplomatyczne w Tel Awiwie, odmówiła spotkania z prezydentem Mosze Kacawem i wprowadziła wizy dla obywateli Izraela. Mossad nie zrezygnował jednak ze swoich praktyk. Okazało się, że część podejrzewanych o tegoroczną akcję w Dubaju agentów posługiwała się skradzionymi dokumentami żyjących obywateli Wielkiej Brytanii i Niemiec. Państwa te wystosowały do Izraela noty dyplomatyczne z ostrzeżeniem. Znacznie głośniejszym echem odbiła się akcja izraelskiego wywiadu z początku lat 70. Nazwano ją „aferą Lillehammer”. Nic nie zapowiadało tragicznych wydarzeń 21 lipca 1973 r. Spokojny, letni wieczór w norweskim Lillehammer. Młoda Norweżka i jej mąż, algierski emigrant z marokańskim paszportem, Ahmed Bouchiki, wracają spacerem z kina do domu. Kobieta jest w siódmym miesiącu ciąży. Nieoczekiwanie padają strzały. Bouchiki trafiony dwiema kulami martwy osuwa się na ziemię. Następnego dnia na lotnisku norweska policja aresztuje dwóch obywateli Izraela. Po ich przesłuchaniu w ręce Norwegów wpada cała

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2010, 25/2010

Kategorie: Kraj