Kobieca twarz Barcelony

Kobieca twarz Barcelony

W bohaterów i wybawicieli nie wierzę – mówi burmistrzyni Ada Colau. – Dziś potrzebujemy zaangażowania wszystkich Nazwę Barcelona en Comú można przełożyć z katalońskiego jako Wspólna Barcelona, ale też – dorzucając szczyptę inwencji – jako Barcelona dla Gminu. I być może właśnie to drugie, mniej dosłowne tłumaczenie lepiej oddaje charakter zwycięzców barcelońskich wyborów samorządowych oraz ich liderki, 41-letniej Ady Colau. Ada Colau bowiem z „gminem”, ze zwykłymi ludźmi, od zawsze była za pan brat, nie tylko przy okazji wyborów. I nigdy tego się nie wstydziła. To ważna lekcja dla lewicy w Polsce. Szczególnie dla lewicowych kandydatek na prezydenta, rozkochanych w micie źle pojmowanej przedsiębiorczości. Człowiek nie jest samotną wyspą – Zanim weszła do dużej polityki, była świetną działaczką społeczną, z której każdy ruch powinien czerpać przykład. Przed kryzysem angażowała się na rzecz imigrantów, ludzi wykluczonych z systemu kapitalistycznego oraz przeciw wojnie w Iraku. Kiedy wybuchł kryzys, skoncentrowała się na walce z eksmitowaniem ludzi, którzy mają kłopot ze spłaceniem kredytu. Jej poglądy na prawa socjalne wynikają z zaangażowania społecznego. To z pewnością nie jest osoba, która w polityce szuka realizacji prywatnego interesu – mówi Alejandro Raga Vazquez z młodzieżówki katalońskich Zielonych. Ada Colau na każdym kroku podkreśla, że jest nie tyle liderką, ile najbardziej rozpoznawalną twarzą przedsięwzięcia politycznego kolektywnego z ducha. Dla polskiego czytelnika przyzwyczajonego do kultu liderów może to być duże zaskoczenie. – Nie wierzę w bohaterów i wybawicieli – mówi Ada Colau. – Dziś potrzebujemy zaangażowania wszystkich. Nic dziwnego, że zwycięską mowę zaczęła od wyrazów wdzięczności dla opiekunek do dzieci, sprzątaczek, roznosicieli ulotek i wszystkich anonimowych ludzi, dzięki którym politycy w ogóle mogli się zaangażować w kampanię. Ten chwyt może się wydawać czystą demagogią. Zresztą taki zarzut stawia Adzie Colau hiszpańska prawica. Jednak w tym przypadku chodzi o podkreślenie po raz kolejny kolektywnego charakteru ugrupowania Barcelona en Comú, pod którego sztandarami zjednoczyło się kilka lewicowych organizacji, popartych przez Podemos. Cały sojusz wywodzi się z ruchu indignados, oburzonych, których protesty (przypominające amerykańskie Occupy Wall Street) rozlały się po hiszpańskich miastach w latach 2011-2014. Oburzeni, mądrzejsi o błędy ruchu alterglobalistycznego (czy ktoś go jeszcze pamięta?), nie poprzestali na działaniach spontanicznych, decentralizacji i walce przeciw systemowi. Zaczęli formować zdyscyplinowane grupy polityczne, pokazując, że nie musi to automatycznie wiązać się ze ścisłą hierarchią czy porzucaniem ideałów. Pytanie o skuteczność tych nowych organizacji pozostaje otwarte. Na razie można mówić o sukcesie wyborczym w skali kraju. W Madrycie, mateczniku prawicy, najprawdopodobniej rządzić będzie inny ruch związany z oburzonymi oraz Podemos – Ahora Madrid (Teraz Madryt). Wprawdzie po zaciętym boju Partia Ludowa zdobyła o jeden mandat więcej niż Teraz Madryt, ale na objęcie władzy raczej nie ma szans. Wynika to z ordynacji. Burmistrzowie w Hiszpanii nie są wyłaniani w wyborach bezpośrednich. Władza trafia w ręce lidera zwycięskiej listy lub ugrupowania, które zdobędzie poparcie innych partii. Wszystko wskazuje na to, że Ahora Madrid dogada się z socjalistami z PSOE, a burmistrzynią stolicy zostanie Manuela Carmena, była komunistka i adwokatka, która walczyła z reżimem Franco. Manuela Carmena, podobnie jak Ada Colau, zaangażowana jest w sprawy społeczne i obronę eksmitowanych. Z tą różnicą, że robi to o jedno pokolenie dłużej, bo ma już 71 lat. Wiek najwyraźniej nie przeszkadza jej w podejmowaniu kolejnych wyzwań politycznych, choć Podemos mocno się namęczyli, zanim namówili ją do liderowania liście. Do startu miała ją przekonać dopiero wyrazista, skuteczna i słynąca z arogancji hrabina Esperanza Aguirre, kandydatka przeciwników. Była prezydentka Wspólnoty Madrytu (jednego z autonomicznych regionów Hiszpanii) ostro natarła na lewicę, głosząc, że jej zwycięstwo będzie oznaczało „pogrzeb zachodniej demokracji, jaką znamy”. Dla walczącej całe życie o demokrację Manueli Carmeny tego już było za wiele. Poszkodowani przez hipoteki Nowa burmistrzyni zanim zdecydowała się wejść do polityki partyjnej, toczyła walkę z eksmisjami. Właśnie wtedy stworzyła wizerunek radykalnej działaczki społecznej. Dla niektórych zbyt radykalnej. Akcje ubranych w zielone koszulki ludzi Platformy Poszkodowanych przez Hipoteki były podobne do działań Ruchu Sprawiedliwości Społecznej,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2015, 25/2015

Kategorie: Świat