Związek Nauczycielstwa Polskiego chce zmian i uzdrowienia systemu edukacji przedszkolnej 11 lipca do laski marszałkowskiej trafił przygotowany przez Związek Nauczycielstwa Polskiego obywatelski projekt nowelizacji ustawy o systemie oświaty. Cieszą się organizacje kobiece i rodzice małych dzieci, oburzają środowiska radiomaryjne. Wielkie braki Dziś polityka prorodzinna w Polsce właściwie nie istnieje. Jeden z najważniejszych jej elementów, czyli poziom uprzedszkolnienia, jest najniższy w Europie. Zaledwie ok. 60% dzieci w wieku trzy-pięć lat uczestniczy w zajęciach przedszkolnych. Jeszcze gorzej jest w małych miejscowościach, gdzie często od lat nie powstają nowe placówki, a stare, jeśli istniały, zostały dawno zlikwidowane. W niektórych gminach uczęszcza do nich zaledwie ok. 20% maluchów. W Unii ok. 90% dzieci korzysta z opieki poza domem, a dąży się wciąż do podwyższenia tej średniej. Komisja Europejska, doceniając wagę edukacji na wczesnym poziomie, zaleciła przed rokiem, aby do 2020 r. w przedszkolach było 95% dzieci. Polskie władze również zapowiadają poprawę. Rządowy „Plan rozwoju i konsolidacji finansów 2010-2011” uznał rozwój edukacji przedszkolnej za jeden z priorytetów na najbliższe lata i zapowiedział, że do 2020 r. mamy osiągnąć poziom europejski. Pomocą w rozwoju instytucjonalnej opieki nad dziećmi są finanse unijne, te jednak z założenia wspierają projekty przez określony czas, np. dwa lata. To wystarczy, żeby otworzyć placówkę lub ją rozbudować, później jednak będzie musiała radzić sobie z pomocą gminy. Większość projektów wkrótce się kończy, a przyszłość wspomaganych dziś przez Unię przedszkoli nie rysuje się wesoło. Projekt ZNP wychodzi tym potrzebom naprzeciw. Remedium ma być proponowana zmiana sposobu finansowania przedszkoli. Jeśli projekt zostałby przyjęty, obowiązek utrzymania przedszkoli przeszedłby z samorządów w ręce państwa, a placówki byłyby finansowane jak szkoły, z subwencji oświatowej. Takie rozwiązanie funkcjonowało w Polsce przez cały okres PRL i na początku lat 90. Dopiero w 1994 r. finansowanie przedszkoli przeszło do zadań gmin. Zajęte własnymi problemami finansowymi samorządy decydowały o zamykaniu kolejnych przedszkoli. – Kiedy szukano oszczędności, zamykanie przedszkoli i żłobków po prostu się opłacało – przypomina Julia Kubisa z Fundacji MaMa. – Chętnie jako wymówką szafowano wartościami rodzinnymi, tradycyjnymi, przekonując, że dziecko powinno być w domu z mamą. Rezultat? W 2009 r. po rekrutacji do przedszkoli publicznych miejsc zabrakło dla 1,3 tys. dzieci w Warszawie, 1,2 tys. dzieci w Łodzi, 850 w Lublinie, 900 w Gdańsku. Im młodsze dziecko, tym trudniej mu dostać się do przedszkola, bo pierwszeństwo mają starszaki. Dyrekcja nie może odmówić przyjęcia dziecka pięcio- czy sześcioletniego (choć te ostatnie mają także możliwość pójścia do pierwszej klasy), przez brak miejsc najbardziej cierpią więc maluchy. I ich mamy, bo to z reguły one są zmuszone zostać z dziećmi w domu. Im dłuższa jest przerwa w pracy zawodowej, tym trudniej do niej wrócić. Wyrównanie szans kobiet i mężczyzn na rynku pracy wymaga rozwiązań instytucjonalnych, inaczej kobiety zawsze będą kilka przymusowych kroków z tyłu. Dla matki i dziecka Dziś sama procedura naboru do przedszkola często nie pozwala wielu matkom podjąć zatrudnienia. Pierwszeństwo mają rodziny, w których oboje rodzice pracują. Jeśli zatem mama jest z maluchem w domu, nie ma właściwie szansy na umieszczenie dziecka w publicznej placówce. W rezultacie nie może więc aktywnie szukać pracy – bo nie ma zapewnionej opieki nad swoim trzy- czy czterolatkiem. Powstaje błędne koło. W skrajnych przypadkach zdarzają się nawet fikcyjne rozwody – bo dziecko wychowywane przez samotnego rodzica również ma łatwiejszy dostęp do przedszkola. Psychologowie od lat udowadniają, że edukacja przedszkolna pełni bardzo ważną funkcję w rozwoju małego człowieka. Uczy zachowań społecznych, działania w grupie, lepszej komunikacji, przygotowuje do nauki szkolnej i pozwala na zmniejszanie nierówności kulturowych i społecznych. Pozytywne zmiany w zachowaniu i usposobieniu dziecka po adaptacji w przedszkolu można dostrzec gołym okiem u większości dzieci, co podkreślają sami rodzice. O co więc cała awantura? O zmianę jednej liczby. Zgodnie z nowymi przepisami, prawo do wychowania przedszkolnego przysługiwałoby już dwulatkom, zamiast, jak dotychczas, dzieciom trzyletnim. „Nasz Dziennik” podniósł larum, twierdząc, że prawo zapewne szybko zostałoby zastąpione obowiązkiem, a biedne maleństwa byłyby wyrywane ze środowiska rodzinnego, niekochane i oddane bezdusznym instytucjom.
Tagi:
Agata Grabau









