Co roku o tytuł Europejskiej Bocianiej Wioski walczy Pentowo z Żywkowem. Wszystko zależy od ptaków Gospodarzy co rano wita klekot. Ten dźwięk, jak przypadkowo włączony samochodowy alarm, na początku denerwuje przyjezdnych, ale stopniowo staje się niezauważalny. Jeśli bociany dostrzegą zbyt duży ruch na swoim terenie, ich „rozmowy” milkną, jak ucięte nożem. Zaszczycają gospodarzy swą obecnością, ale w zamian oczekują spokoju i poczucia bezpieczeństwa – nie przyleciały tu na wczasy. W każdym z gniazd siedzą bezbronne młode, które muszą nabrać sił przed odlotem do Afryki. Jak na lotnisku Już 30 kilometrów przed Żywkowem pojawiają się pierwsze bocianie gniazda. Im bliżej wioski, jest ich coraz więcej. W samej wsi panuje ruch jak na lotnisku. Przy każdym domu tabliczka informacyjna z datą przylotów i odlotów oraz liczbą ptasiego potomstwa. Większość bocianów po zamorskich wakacjach wraca do swych zeszłorocznych domów. Gospodarstwo Andrejewów łatwo poznać. Tu na każdym drzewie i pokrytym czerwoną dachówką budynku mieści się po kilka gniazd. W 1996 roku ornitolodzy doliczyli się 20 (w całej wsi jest ich ponad 60). Leniwie wałęsają się kury, pod plastikowym stołem leży łaciaty psi zawadiaka, który stracił oko w jakiejś potyczce na śmierć i życie. Gospodarze zajmują się swoimi obowiązkami, bociany swoimi. Na gniazdach siedzą jedynie matki karmiące rozkrzyczane młode. Tatusiowie wybrali się na żerowiska w poszukiwaniu obiadu. Bociani rodzice są według naszych kryteriów dość okrutni. Mniejsze, słabsze bocianiątka są wyrzucane z gniazd. Nieopodal zabudowań można naliczyć ich co najmniej kilkanaście. Co bardziej wrażliwa pani bocian wylatuje z gniazda i ostrym dziobem skraca im cierpienia. Turysta z Wrocławia, który chodzi po podwórzu z kamerą wideo, jest wstrząśnięty. Resztki z obiadu za gniazdo Władysław Andrejew zna bocianie zwyczaje. Jak twierdzi jego żona, Anna, ptaki pojawiły się w takiej ilości, odkąd zamieszkali tu razem (pan Władysław nie pochodzi z Żywkowa). Mimo jej protestów mąż ustawiał podesty pod gniazda również na dachu domu. Bociani inkubator – to tam zawsze najszybciej wylęgają się pisklęta. Syn Andrejewów wychował się w otoczeniu długonogich gości. Nieraz natknął się na zaskrońca, którego boćki po sutym obiedzie wyrzuciły z gniazda jako nie dojedzone resztki. Sam gospodarz przynajmniej raz dziennie wchodzi na wieżę, aby popatrzeć na ptaki. Rozmawia z nimi, poznaje je, nawet jeśli nie mają na nogach obrączek. – Każdy z nich ma inny temperament – twierdzi pan Władysław. – Mają też swoje humory. Czasem ze sobą walczą albo oblegają jedno drzewo tak, że wyglądają jak bombki na choince. Te najsilniejsze, najbardziej wojownicze – typ macho, wypędzają z lepiej zlokalizowanych gniazd nieskorych do kłótni sąsiadów. Zdarza się też, że bociania małżonka nielojalnie i bez wyrzutów sumienia przechodzi na stronę zwycięzcy. Przepustka do gniazda Andrejewowie nie wyobrażają sobie życia bez swoich bocianich letników. Kiedy gospodarstwo odwiedzają wycieczki, pan Władysław zasypuje turystów dowcipami i anegdotami z życia ptaków. (Niektóre są bardzo obsceniczne). Bociany nie boją się go. Zdarzało się, że przyjeżdżający fotoreporterzy nie mogli zrobić zdjęć gniazda, bo płoszyli matkę zaniepokojoną o los młodych. Wtedy do akcji wkraczał pan Władysław – bociany dały mu niepisaną przepustkę wstępu na ich terytorium. Jak sam mówi, on po prostu je kocha. Nie zaszkodziłoby jednak, gdyby ktoś pomógł mu przyciągnąć turystów na dłużej, aby mieli szansę poobserwować ptaki, ich codzienne życie. Z bocianami za pan brat W Pentowie też są tabliczki z datą przylotu i liczbą bocianich par, jakie pojawiły się w danym roku. Wiszą na bramie starego, drewnianego dworku – siedziby rodziny Toczyłowskich. Wiele pokoleń ludzi, wiele pokoleń bocianów. Choć nie widać tego na pierwszy rzut oka, na terenie gospodarstwa mieści się ponad 20 gniazd. Na pobliskich drzewach jest ich więcej niż na dachach zabudowań. Nie wszystkie są zasiedlone: niektóre, dopiero co zbudowane, czekają na przybyszów. Kiedy w okolicy pustoszeje jakieś bocianie gniazdo, jest prawie pewne, że jego mieszkańcy przenieśli się do Bogdana Toczyłowskiego. Najstarsze gniazdo znajduje się na stodole. Czasem mieszkańcom Pentowa wydaje się, że poznają zeszłorocznych
Tagi:
Joanna Lenart