Koniec sporu o Chopina

Koniec sporu o Chopina

Powołanie Centrum Chopinowskiego pogodzi skłócone instytucje upamiętniające dorobek wielkiego kompozytora To, że Fryderyk Chopin był wielkim kompozytorem, wie każde polskie dziecko. Wszyscy także wiedzą, że Chopin urodził się w Żelazowej Woli. Ale już co do daty tego wydarzenia nie ma pełnej zgodności. Kto zaś powinien sprawować oficjalną opiekę nad pamiątkami po Chopinie, zarządzać Żelazową Wolą i udzielać zezwoleń na nadawanie rozmaitym produktom imienia kompozytora, zgody nie było i nie ma. Od początku lat 90. trwała wojna podjazdowa pomiędzy Ministerstwem Kultury a Towarzystwem im. Fryderyka Chopina (TiFC) – sukcesorem, według samych zainteresowanych, przedwojennego Instytutu Fryderyka Chopina. Wojna zarówno na argumenty merytoryczne, jak i na insynuacje. Sytuacja jeszcze bardziej się skomplikowała, gdy trzy lata temu Ministerstwo Kultury powołało Narodowy Instytut Fryderyka Chopina (NIFC). TiFC i NIFC – dla niezorientowanych przejaw swoistej schizofrenii, typowej dla naszej polskiej rzeczywistości. Po 1945 r. nie było problemów z tym, kto ma się zajmować spuścizną po Chopinie. Jedynym prawnym (choć według niektórych bezprawnym) opiekunem zarówno dworku w Żelazowej Woli, jak i mniej lub bardziej wartościowych pamiątek po naszym największym kompozytorze było państwo, a ściślej Ministerstwo Kultury i Sztuki. To właśnie decyzją ministra w 1950 r. reaktywowano instytut, nadając mu nazwę Towarzystwo im. Fryderyka Chopina. Od tej chwili TiFC zajął się kompleksową ochroną spuścizny po kompozytorze, patronatem nad edycją „Dzieł wszystkich” Chopina, a przede wszystkim ochroną autentycznych wartości zawartych w twórczości kompozytora. Ostatni z wymienionych celów był bodaj najistotniejszy. Jeszcze za życia Chopina rozpoczęła się swoista wulgaryzacja jego utworów, polegająca na dodawaniu do nich komentarzy w najgorszym guście literackim, a po śmierci artysty na całkowicie niezgodnej z duchem chopinowskim interpretacji pianistycznej. Wydawcy z całkowitą beztroską dodawali do poszczególnych utworów wymyślne tytuły. Na przykład nokturny z opusu 9 zostały nazwane „Szeptami Sekwany”, zaś Scherzo b-moll wykonywano jako „Bankiet w piekle”. Z kolei pianiści, w tym szczególnie niektórzy uczniowie Chopina, poczekawszy, aż ich mistrz nie będzie mógł zaprotestować, zaczęli po jego śmierci grywać poszczególne utwory całkowicie niezgodnie z wolą twórcy. Wykorzystywali motywy narodowe, aby muzycznymi środkami osiągać pozamuzyczne (choćby nawet najszlachetniejsze, bo patriotyczne) cele. Stąd bezzasadne używanie pedału, nadużywanie rubato czy przesadnie grzmiące akordy. Nic więc dziwnego, że w pewnym momencie Chopin zaczął się kojarzyć ze złym gustem. Zwłaszcza że przyszły czasy neoklasycyzmu, tak odmienne i całkowicie nieprzystające do pachnącego wówczas młodym muzykom i słuchaczom sentymentalizmem i ckliwością romantyzmu. Wielu wybitnych polskich pianistów i muzykologów zadawało sobie pytania o kryteria, jakie należy stosować przy ocenie dzieła Chopina. Jednym z nich był uczeń Aleksandra Michałowskiego, Jerzy Żurawlew. To on wymyślił i doprowadził do realizacji Międzynarodowy Konkurs Pianistyczny im. Fryderyka Chopina w 1927 r. W atmosferze sportowej rywalizacji, pod okiem doświadczonych jurorów młodzi pianiści z całego świata mieli się starać o zdobycie tytułów najlepszych wykonawców utworów Chopina. Od tej pory najważniejszym kryterium przy ocenie interpretacji była wierność zapisowi nutowemu oraz tradycji wykonawczej przekazywanej z pokolenia na pokolenie. Inna sprawa, że niekiedy owa wierność, stosowana w sposób dogmatyczny, stała się przekleństwem Konkursów Chopinowskich. Ortodoksyjni członkowie jury nie pojmowali prostej prawdy, że świat się zmienia, zmieniają się kryteria estetyczne, a w muzyce nie mniej ważne od nut jest to, co znajduje się poza i pomiędzy nutami. Stąd coraz częstsze skandale, kontrowersyjne oceny, a w rezultacie zmniejszenie rangi konkursu. Od 1955 r. TiFC jest organizatorem Międzynarodowych Konkursów Pianistycznych im. Fryderyka Chopina. Z różnych powodów rola Ministerstwa Kultury i jego procentowy wkład finansowy w organizację konkursów od początku lat 90. znacznie się zmniejszyły. W pewnym momencie, korzystając z transformacji ustrojowej, TiFC postanowiło wybić się na niepodległość, czyli sprywatyzować. Aby jednak uniezależnić się od ministerialnych dotacji i widzimisię urzędników, należało zapewnić sobie własne, stałe dochody. Utrzymanie siedziby TiFC, którą jest od 1955 r. zamek Ostrogskich, pozyskiwanie kolejnych pamiątek po Chopinie, w tym cennych rękopisów, odpowiednie ich zabezpieczenie i przechowywanie, a także choćby symboliczne opłacanie grupy specjalistów z prof. Hanną Wróblewską-Strauss na czele,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 2004, 22/2004

Kategorie: Kultura