“Egoiści” dowodzą, że ulubionym tematem analiz filmowych jest bolesne spotkanie młodych z wolnym rynkiem Nieustająca balanga przy posapywaniu aparatury techno, narkotyczne odloty, mordercza praca nad stanem finansowym konta, a w rezultacie depresja, samotność i samobójstwo. Taką diagnozę wystawił pokoleniu współczesnych nadwiślańskich yuppies Mariusz Treliński w filmie “Egoiści”, którego przemontowana wersja trafia właśnie na ekrany kin. Film zlekceważony na zeszłorocznym Festiwalu w Gdyni pretendował do roli panoramy duchowej pokolenia młodych polskich dorobkiewiczów. Daremnie – to, co w udziwnionych sekwencjach miał do powiedzenia, polskie kino przemęłło już wielokrotnie i bez spodziewanego rozgłosu. Nic dziwnego – filmowe fabułki z zasady nie nadążają od dawna za doniesieniami prasowymi. Reguła się powtarza. Najpierw aferę wychwytują dzienniki, w kilka dni później analizują ją tygodniki, później rozpętuje się dyskusja ekspercka i sprawa przycicha. Wreszcie po roku, dwóch w kinach ląduje film, w którym reżyser z miną nadętego pedagoga wraca do sprawy i demonstruje ją tak, jakby samodzielnie dokonał epokowego odkrycia. Krytyka pisze, że pokazał banał, a on twardo, że przedkłada obraz “kontrowersyjny” i dlatego natrafił na zmasowany opór dziennikarskiej sitwy. Ulubionym tematem analiz filmowych jest bolesne spotkanie młodych z wolnym rynkiem. Wynika z niego parę żałosnych scen, kiedy ktoś dostaje po łapach i – nawet cienia refleksji o mechanizmach samego zdarzenia. Jakby młodzi bohaterowie znaleźli perwersyjną przyjemność w tym, by obrywać po tyłku i jednocześnie nie zastanawiać się, skąd padają ciosy. Oto “Nie ma zmiłuj” Waldemara Krzystka z zeszłego roku – pierwsza czytanka dla nastolatków zachłyśniętych wolnym rynkiem. Starszy stażem menedżer pokazuje przyszłemu domokrążcy uliczny tłum. “To nie są “ludzie”, to są twoi klienci” – tłumaczy akwizytorowi. On i jego koledzy gładko połykają haczyk. Nic dziwnego – do miasta zjechali z zarastających trawą dolnośląskich PGR-ów, a tu czeka ich państwowa posadka i pensja, która gwarantuje przetrwanie na poziomie minimum biologicznego. A wielka firma, która ich wchłonęła, daje na “dzień dobry” samochód, służbowy garniturek, niezłą pensję, a na imprezach potrawy, których nawet nazw nie znają. Tyle że w zamian firma żąda orki od świtu do nocy i nie respektuje zwolnień lekarskich, ani tłumaczenia, że “interes się nie udał”. Nieudacznicy dostają kopa i wracają na chudą pensyjkę, złorzecząc wilczemu kapitalizmowi. Niesłusznie – nikt ich nie werbował na elitę biznesu. Wręcz przeciwnie, objęli stanowiska przy taśmie produkcyjnej. Mniej by się dziwili własnemu losowi, gdyby słyszeli wcześniej o Henrym Fordzie, wynalazcy takiej taśmy. On bowiem pierwszy wpadł na pomysł, by zamiast zatrudniać jednego fachowca, zatrudnić 20 niewykwalifikowanych, którzy po półgodzinnym przyuczeniu będą w kółko dokręcać te same śrubki. Fachowca trzeba wysoko opłacać, by nie uciekł do konkurencji, a robotnika można za psie pieniądze w pięć minut nająć i w pięć minut zwolnić. Tak więc kapitalistyczna fascynacja bohaterów Krzystka, a następnie ich pogrążenie to tylko wynik nieuctwa na poziomie podstawowym. Więcej – to dowód, że młodzi kapitaliści nie chodzą nawet do kina. Kilka lat wcześniej Jarosław Żamojda w “Młodych wilkach”, rozciągniętych o kolejne dwie części, dał popularny wykład mechaniki tych pośpiesznych karier. Zwłaszcza w jednej, niezasłużenie niedocenionej scenie tego niezbyt w końcu analitycznego filmu. Oto grupka polskich maturzystów ze Szczecina trafia na ryneczek zadbanego niemieckiego miasteczka, gdzie wianuszkiem wokół ratusza stoją nowoczesne samochody, ówczesny obiekt pożądania całej męskiej populacji naszego narodu. I oto jeden z bardziej bywałych młodzieńców biegnie od jednej klamki do drugiej, z ręczną kombinacją otwiera jedne drzwi za drugimi i demonstruje przyjacielowi: popatrz, jakie życie jest łatwe. Oczywiście, łatwo jest, a właściwie łatwo było kraść za granicą i to wszystko. Prawdziwe życie nadal pozostawało trudne, tyle tylko, że młodzi ludzie życia od kradzieży nie chcieli już odróżniać. Taka ich kwalifikacja umysłowa. Tyle że reżyserowi bardzo się przydaje, bo w finale, kiedy już padnie trup, koledzy biznesmena, z którym życie obeszło się krwawo, mogą postać sfilmowani nad jego mogiłą z zaciętą rozpaczą na twarzy. Bardzo pięknie się to prezentuje na ekranie i “Młode wilki” za każdym razem zwabiały do kin setki tysięcy fanów takiego życia i takiego rozumienia praw wolnego rynku. Z każdym rokiem
Tagi:
Elżbieta Szymańska









