Konserwatywny katolicyzm i narodziny nowoczesnej myśli demokratycznej w Polsce

Konserwatywny katolicyzm i narodziny nowoczesnej myśli demokratycznej w Polsce

Działacze Towarzystwa Demokratycznego Polskiego o Watykanie i wierze Polaków

Towarzystwo Demokratyczne Polskie, założone w Paryżu na początku 1832 r., nie jest dziś faworytem polskiej historiografii. Z podręczników szkolnych nie można dowiedzieć się, że było to pierwsze w dziejach Polski nowoczesne stronnictwo demokratyczne, a zarazem najlepiej zorganizowane i najliczniejsze ugrupowanie Wielkiej Emigracji. Ideologowie TDP wywarli znaczący wpływ na wizerunek Polski w opinii całej postępowej Europy – słusznie nazywano ich „ojcami sprawy polskiej” w okresie dzielącym powstanie listopadowe od Wiosny Ludów (1848-1849).
Odsuwany w niepamięć jest również fakt, że Kościół katolicki, mimo niewątpliwego patriotyzmu znacznej części polskiego duchowieństwa, nie kojarzył się wówczas z obroną praw Polaków. Papież Grzegorz XVI w encyklice „Cum primum” z 1832 r., napisanej na życzenie cesarza Rosji, Mikołaja I, potępił powstanie listopadowe jako bunt przeciw prawowitej władzy, nazywając jego przywódców ludźmi złymi, kłamcami i siewcami zepsucia. Miało to oczywiście znaczny wpływ na myślenie polskich środowisk niepodległościowych o zinstytucjonalizowanym katolicyzmie.
Reakcja emigracyjnych demokratów na encyklikę „Cum primum” była w gruncie rzeczy dość umiarkowana: nie dziwiono się, nie oburzano, nie próbowano wdawać się z papieżem w polemiki. Wynikało to stąd, że nie spodziewano się po Watykanie zbyt wiele. Po znalezieniu się na emigracji działacze demokratyczni, skupieni początkowo wokół Lelewela, spojrzeli na powstanie okiem krytycznym, co prowadzić musiało do przypomnienia sobie lojalizmu kół klerykalnych w okresie przedlistopadowym oraz do

uwolnienia się od złudzeń religijnie zabarwionego patriotyzmu.

Encyklika papieska nie była dla demokratów moralną katastrofą, nie musieli bowiem utożsamiać polskości z katolicyzmem; mieli na podorędziu Lelewelowską teorię przedchrześcijańskiego gminowładztwa słowiańskiego, głoszącą, że tam właśnie, w czasach pogańskich, szukać należy ducha pierwiastkowej narodowości polskiej, autentycznie demokratycznej i republikańskiej, nieskażonej przez zachodni feudalizm i absolutyzm. Nic więc dziwnego, że postanowiono budować ideologię narodową w oparciu o retrospektywną rekonstrukcję „pogańskiej starożytności” Polski. Katolicyzm stawał się w tym ujęciu negatywnym układem odniesienia: oskarżono go o wprowadzenie do Polski zasad zachodniego feudalizmu i monarchizmu, sprzecznych z egalitarnym i wolnościowym duchem gminowładztwa, o szerzenie nietolerancji i waśni religijnych, uniemożliwiających zgodną współpracę różnych wyznań w państwie i wreszcie o podporządkowywanie polityki polskiej celom Watykanu.
Spróbujmy udokumentować to najbardziej charakterystycznymi wypowiedziami demokratycznych ideologów.
Tadeusz Krępowiecki w programowym artykule „Narodowość (Centralizacja)” z 1834 r. dziwił się, że „i dziś znajdują się ludzie, co dawne czasy chwalą, co nam o katolicyzmie prawią. Czy oni widzą w tym rękojmię dochowania przeszłości? Mieliżby tak być niebaczni na interes ojczysty, aby chcieli uwieczniać to, co było początkiem choroby socjalnej, co nas na łup anarchii, a potem na łup trzech despotów oddało? Chcąż oni na wieki zrobić rozbrat z bracią wyznania greckiego?”.
Jan Nepomucen Janowski, jeden ze współtwórców TDP, dowodził w 1837 r., że rola katolicyzmu w Polsce polegała nie na cywilizowaniu słowiańskiego narodu, lecz na ugruntowywaniu w nim obcych mu zasad politycznej i społecznej nierówności. Pisał o tym: „Katolicyzm, wyrodny syn pierwotnego chrystianizmu, chcąc nad światem wbrew nauce Chrystusa (królestwo moje nie jest z tego świata) panować za pośrednictwem królów, nieograniczoną ich władzę z nieba wyprowadził. (…) Tę doktrynę, narodowym wyobrażeniom słowiańskim tak wprost przeciwną, rozszerzali u nas cisnący się z zagranicy apostołowie. (…) Że dążnością duchowieństwa katolickiego było zniszczyć od razu z pogaństwem nie zatarte jeszcze gminowładztwa ślady i wesprzeć monarchię sprzyjającą podziałowi na klasy równych niegdyś między sobą mieszkańców, o tym już dziś nikomu wątpić się nie godzi”.
Należy dodać, że uzasadnienie tych tez, znanych skądinąd z dzieł Lelewela, odnajdywał Janowski w pracach lojalistycznego i rusofilskiego historyka z Królestwa, Wacława Aleksandra Maciejowskiego, i bez oporów powoływał się na jego naukowy autorytet.
Przyjaciel Janowskiego, Wiktor Heltman, główny ideolog TDP, wypowiadał się z większym umiarem, starając się

unikać urażania uczuć ludzi wierzących.

W „Zasadach demokracji polskiej” z 1836 r. ujmował stosunek Towarzystwa Demokratycznego do religii tak oto: „Nie przyszedł jeszcze czas religijnej jedności, która by wszystkie przekonania jednym wielkim przekonaniem zjednoczyć mogła. Czasy objawienia minęły. Nie wrócą nigdy. Nowa religia nie spadnie nam z nieba. Przyniesie ją filozofia, umiejętność życia. (…) Nowa powszechna synteza obejmie całe życie ludzkości, a tym samym i religię, która jest tylko cząstką tego życia. Nim to nastąpi, strzeżmy się szkodliwych, do rozwiązania indywidualizmu prowadzących doktryn, które nieprzyjaciołom ludu najstraszniejszą broń znowu by do ręki podały. Poprzestańmy na prostej tolerancji. (…) My szczególnie kwestię religii możemy odłożyć do szczęśliwszych czasów, kiedy prawdziwie narodowe, jednostajne wychowanie pozwoli jedną naukę wlać w serca wszystkich. Tymczasem nie rzucajmy kości niezgody między dziećmi jednej matki i różnicą wiary nie rozrywajmy jedności narodowej”.
Przez niebezpieczeństwo „rozwiązania indywidualizmu” rozumiał Heltman zagrożenie wolności jednostki przez nadmierny rozwój antyidywidualistycznego socjalizmu, w tym również „socjalizmu katolickiego”. Uważał, że we Francji dążność socjalistyczna uzasadniona jest jako przeciwwaga mieszczańskiego egoizmu, w Polsce jednakże demokraci popierać powinni właśnie indywidualizm, czyli rozbudzanie w masach „indywidualnej godności człowieka, niewolą i socjalizmem katolicyzmu zatartej”.
O wiele radykalniejsze stanowisko zajął w roku 1840 romantyczny poeta Seweryn Goszczyński, uwydatniając konflikt między katolicyzmem a polskim interesem narodowym. Szacunek dla religii jako takiej, w tym również katolickiej – argumentował na łamach „Pisma TDP” – nie powinien przesłaniać istotnych sprzeczności między katolicyzmem a narodowością, zwłaszcza w sytuacji polskiej. Katolicyzm, czyli papizm, jest bowiem kosmopolityzmem, zna tylko narodowość katolicką i tylko o nią się troszczy. Jest nietolerancyjny wobec innych religii, Polska zaś jest krajem wielowyznaniowym i nie może pozwolić sobie na antagonizowanie religijnych mniejszości. Katolicyzm jest egoistą, kieruje się podwójną moralnością, „podburzy nawet ludy przeciwko własnym ich panom, ażeby papież mógł im deptać po karkach, ale w potrzebie wsparcia od królów też same ludy na pastwę im odda”. Nieraz wykorzystywał Polskę w swoich własnych celach, a ze szkodą dla niej, ostatnio zaś potępił polskie powstanie, uznając je za bezbożne i niemoralne. Duszą katolicyzmu jest jego władza, której nigdy nie ma dość i dlatego też „jest sprzymierzeńcem niepewnym, niemoralnym; na chwilę oprzeć się na nim nie można, w żadnym niebezpiecznym położeniu nie można na niego rachować”. Kościół katolicki dąży do wszechwładnego panowania nad ludźmi, Polacy zaś nie zamierzają wyrzec się własnej woli narodowej i bezwarunkowo złożyć swe losy w ręce papieskie. I wreszcie, nakazując ślepą wiarę i poświęcenie wszystkiego sprawie Kościoła, katolicyzm „narzuca podrzędną ważność interesowi narodowemu, stłumia patriotyzm, odrywa od działań publicznych”.
Wynikał stąd wniosek zbieżny z memoriałem Kościuszki do Adama Czartoryskiego, napisanym w związku ze sprawą polską na kongresie wiedeńskim (1815):

„Nie podobna być zarazem dobrym katolikiem i dobrym Polakiem”.

Artykuł Goszczyńskiego był najostrzejszą wypowiedzią antykatolicką opublikowaną na łamach prasy TDP. W sumie towarzystwo starało się trzymać programu neutralizacji katolików, wyłożonego przez Heltmana. Zawsze jednak przeciwstawiało się modelowi Polaka-katolika oraz akcentowaniu religijnej motywacji patriotyzmu i uzależnianiu go od niej. Przeciwne było nie tylko wykorzystywaniu patriotyzmu w celach kościelnych, lecz również Kościoła w celach patriotycznych. Bardzo wymownym przejawem tej postawy była reakcja przywódców TDP na demonstracje religijno-patriotyczne początku lat 60., w których wyraziła się tzw. rewolucja moralna poprzedzająca powstanie styczniowe. Heltman przypomniał wówczas, że patriotyzm polski dążyć musi do ekumenicznego zbratania wyznań i że „nie jest Polakiem, kto jest fanatykiem”. Janowski zaś opublikował obszerną rozprawę „Rzym i Polska” (1862), przedstawiającą najważniejsze fakty z dziejów relacji między walczącą o niepodległość Polską a Watykanem: encyklikę „Cum primum” i papieskie brewe do biskupa Tarnowa z potępieniem rewolucji krakowskiej 1846 r., nazywające ruch powstańczy szkaradnym i zbrodniczym spiskiem, ale bez słów potępienia rzezi galicyjskiej – przeciwnie, nakazujące biskupowi, aby złamał opór księży, którzy odmawiali rozgrzeszenia bratobójcom; i wreszcie – co w ówczesnej sytuacji nabierało szczególnego posmaku – zakaz wykorzystywania kościołów w celach patriotycznych. Świątynie bowiem „przeznaczone są do świętego obchodzenia służby bożej i pobożnego wykonywania aktów religijnych”, a nie do manifestacji narodowych, „wszczynania wrzawy oraz zbierania się i obrad świeckich stowarzyszeń”. W zakończeniu rozprawy autor wezwał patriotów do wyrwania się spod wpływu kleru: „Patrioci krajowi wiedzą, że papież, dopóki będzie świeckim władcą, dopóty dla własnego interesu musi sprzyjać nie nam, ale naszym wrogom (…); wiedzą także i to, że powstać przeciw świeckiej władzy papieża nie jest to bynajmniej naruszać religię, bo i owszem, religia katolicka dopiero po odjęciu papieżowi świeckiej władzy zostanie uduchowioną, wróci do swojej pierwotnej czystości i stanie się religią ludów (…). Powinni więc to wszystko głosić na wsze strony i stawić silną tamę przeciw temu jezuickiemu – że tak powiem – prądowi, który od niejakiego czasu usiłuje widocznie życiu narodu nadać wsteczny kierunek”.
Broszurę Janowskiego uznać można za rodzaj przestrogi udzielonej przyszłym twórcom powstania styczniowego – trafnie nazwanego najbardziej katolickim powstaniem polskim – przez starsze pokolenie demokratów, mających za sobą doświadczenia powstania listopadowego. Janowski – w czasie powstania wiceprezes Towarzystwa Patriotycznego, następnie karbonariusz i współzałożyciel TDP – był reprezentatywną postacią tego pokolenia.
Osobne miejsce wśród emigracyjnych demokratów – poza szeregami TDP – zajmował Jan Czyński: potomek rodziny frankistowskiej, w czasie powstania wiceprezes Towarzystwa Patriotycznego, pierwszy polski zwolennik Karola Fouriera (działający również w kręgach fourierystów francuskich),

pionier idei wyzwolenia kobiet

i energiczny orędownik równouprawnienia Żydów. Od demokratów z kręgu Lelewela i TDP wyraźnie odróżniał go brak pryncypialnej wrogości wobec monarchizmu: Czyński bowiem podzielał pogląd socjalistów francuskich, że naprawdę ważna jest nie „forma polityczna”, lecz „treść społeczna” ustroju, i wyprowadzał stąd wniosek, że w warunkach polskich społeczne interesy ludu mogłyby być lepiej zabezpieczone pod silną władzą króla niż pod władzą republikańskich polityków, wyżywających się w sejmikowaniu i pogoni za urzędami. Stanowisko to umożliwiło mu w latach 40. nawiązanie konstruktywnej współpracy z konstytucyjnymi monarchistami skupionymi wokół księcia Czartoryskiego. Od emigracyjnych socjalistów z kolei dzieliła Czyńskiego obojętność wobec religijno-millenarystycznych uzasadnień ideałów socjalistycznych.
Sprawą szczególnej wagi była dla Czyńskiego walka o wieloetniczny i wielowyznaniowy charakter przyszłej Polski. Na łamach „Postępu”, a następnie „Północy” (pisma, które wydawał w roku 1835 wspólnie z Szymonem Konarskim), jak również w książce „Cesarzewicz Konstanty i Joanna Grudzińska, czyli Jakubini polscy” (Paryż 1833-1834) podjął polemikę z Krępowieckim i demokratami z TDP w sprawie pojęcia „ludu”: dowodził mianowicie, że ludem jest nie tylko chłopstwo, lecz również sześciomilionowa, wieloetniczna ludność miast i miasteczek. Bronił polskości mieszczan pochodzenia niemieckiego, tłumacząc ich obojętność wobec sprawy powstańczej pogardliwą postawą szlachty wobec różnowierców. Przypominał udział Żydów w insurekcji kościuszkowskiej, uzasadniając myśl, że „Żydzi są koniecznym ludu polskiego sprzymierzeńcem i jedynie głupia duma szlachty i występne księży katolickich zabiegi odpychają ich od braterskości”. Na łamach nieperiodycznego pisma „Echo Miast Polskich” (które wydawał w latach 1843-1844) propagował ideę asymilacji Żydów oraz przekształcenia ich w uobywatelnione, oświecone i patriotyczne mieszczaństwo polskie. Spodziewał się, że przyniesie to w efekcie szybkie uprzemysłowienie kraju i widoczny wzrost narodowego bogactwa. Słowem – konsekwentnie angażował się w propagowanie myśli, że naród należy pojmować jako wielojęzykową i wielokulturową wspólnotę obywatelską. Krytykował ugrupowania emigracyjne za to, że propagowały swe idee wyłącznie w języku polskim, zaniedbując specyficzne potrzeby ludności ewangelicznej i żydowskiej.
Jest rzeczą zrozumiałą, że największe zagrożenie dla tak rozumianej polskości widział Czyński w ideologii „Polaka-katolika”. Podkreślał więc przy każdej okazji, że fałszem jest „jakoby narodowość polska była rzymskokatolicka”. Podpisywał się pod myślą, że „w pogańskiej Słowiańszczyźnie panowała swoboda, równość, wolność”, katolicyzm zaś przyniósł niewolę i ucisk. Gdyby nie zgubny wpływ Rzymu, transmitowany przez jezuitów, Polska mogłaby połączyć się ze Szwecją i Moskwą, stając się „najpotężniejszym na ziemi mocarstwem”.

Prozelityzm katolickich księży

i chciwość katolickiej szlachty obróciły przeciw Polsce bitny lud Ukrainy, co stało się początkiem upadku państwa. Możliwość narodowego odrodzenia, które zapobiegłoby rozbiorom, zaprzepaściła nietolerancja wobec różnowierców, uzasadniana zgubną myślą: „nie Polak, kto nie katolik”. Było to równoznaczne podziałowi kraju na dwa obozy, zniechęceniu i przywiedzeniu do rozpaczy 8 milionów braci. W rezultacie „despoci wzięli tolerancję za pozór, a Polska wolna stała się despotycznego rzymskiego katolicyzmu narzędziem”.
Podsumowanie tych wywodów brzmiało: „Nie Moskwa nas zgubiła, ale wpływ papieski”.
Nowy etap w dziejach Polski zapoczątkowała, zdaniem Czyńskiego (który różnił się w tej sprawie od Lelewela), Konstytucja 3 maja, wprowadziła bowiem zasadę „szacunku dla wszystkich wyznań”. W powstaniu kościuszkowskim i w wojnach napoleońskich Polacy nie dzielili się już według kryteriów wyznaniowych. Tak samo było w powstaniu listopadowym. Na emigracji pozostawało jedynie podsumować tę korzystną ewolucję i raz na zawsze odżegnać się od głoszenia idei rozbijających narodową jedność. Stało się jednak inaczej, znaleźli się bowiem ludzie pracujący na rzecz ponownego złączenia polskości z katolicyzmem. Głównym winowajcą był Mickiewicz: „On to obudził śpiący, przyczajony katolicyzm. Ośmieleni jego zabiegami jezuici użyli poetę za narzędzie, zwerbowali kilku rekrutów, stworzyli bractwo i kościółek. Dziś zerwał Mickiewicz z ultramontanami, ale nie czas, za późno, już złe w jad się zamienia”.
Pisząc te słowa (w roku 1843), Czyński miał na myśli związek Braci Zjednoczonych założony w grudniu 1834 r. przez Bogdana Jańskiego, z inicjatywy Mickiewicza. Miał on być zalążkiem nowego zakonu, pracującego nad moralnym odrodzeniem emigracji przez odrodzenie wśród niej wiary katolickiej. Zrodził się z niego zakon Zmartwychwstańców, który wyspecjalizował się w tropieniu herezji i odnalazł niebezpieczną herezję w paryskich wykładach Mickiewicza.
Trzeba przyznać, że Czyński nie musiał czekać na działania Zmartwychwstańców, aby wyrobić sobie negatywną opinię o rezultatach ideowego wpływu Mickiewicza. „Księgi narodu i pielgrzymstwa polskiego” uważał od samego początku za utwór wielce szkodliwy, potępiający rozum w imię wiary, mieszający „najwznioślejsze prawdy z najobrzydliwszym przesądem”, szkalujący Żydów i Cyganów, sławiący wyprawy krzyżowe, przeklinający Francję za to, że „zrzuciła krzyże z wież stolicy bezbożnej”, każący Polakom łączyć się z Belgami – „narodem najgłupszym na ziemi, co na widok księdza pada na kolana”. Podsumowywał swą krytykę w takich oto pytaniach retorycznych: „I my, Polacy, ofiara katolicyzmu, mamy zapewniać triumf katolicyzmowi, mamy rozpoczynać wojny krzyżowe, my, co od wieków w gronie narodu liczymy trzy miliony starozakonnych, pięćdziesiąt tysięcy mahometanów, my, co obalając arystokrację i despotyzm, jesteśmy naturalnymi Turcji sprzymierzeńcami, my, co mamy oświatę i wolność przenieść do Azji? Czyliż z krzyżem w ręku będziem przemawiać do nieprzyjaciół krzyża?”.
Jak z powyższego widać, Czyński postrzegał Mickiewiczowskie „Księgi” w zupełnie innej perspektywie niż francuscy postępowi katolicy z „L’Avenir”. Było to spojrzenie na pewno jednostronne, ale rzucające ciekawe światło na spory ideowe Wielkiej Emigracji.
Troska o budowanie Polski na zasadach

wielowyznaniowej wspólnoty obywatelskiej

cechowała także myśl polityczną Lelewela. Nie był on człowiekiem zupełnie obojętnym religijnie, jego Bóg bliższy był religii objawionej niż Bóg deistów, ale nie wyobrażał sobie dogmatycznych ograniczeń wolności sumienia. Przede wszystkim zaś przeciwstawiał się całą mocą upolitycznianiu religii, przyznawaniu jakiemukolwiek wyznaniu monopolu na patriotyzm. Pisał o tym: „Kto sobie ojczyznę z religii tworzy (która nie jest jego wyłączną), ten wyrzeka się obywatelstwa, narodowości, zasad politycznych rodu swojego, słowem: ojczyzny własnej”. Dlatego też bardzo zaniepokoiła go religijna żarliwość towiańczyków. W liście do W. Zwierkowskiego (z 16 grudnia 1844 r.) deklarował: „Do wszystkich tych swarów religijnych, natchnionych, objawionych, cudownych mam wstręt. Jestem systematu O’Conella, który usilnie powtarza, że nie chce, aby religia była przedmiotem polityki, jest to w mym widzeniu onej poniżenie”.
Za szczególnie ważny uważał ów „systemat” w zastosowaniu do Polski, pragnął bowiem, aby istniała jako wielka jagiellońska wspólnota narodowości. Apelował więc do rodaków: „Nie szarpmy wnętrza ojczyzny naszej rozróżnianiem czci. Równie Polakiem jest schizmatyk, heretyk, katolik, mahometanin czy mozaista, nie bądźmy bezbożni uwłaczaniem jakiejkolwiek czci jedynego Boga, a do tego mianem wspólnego: bo Bóg deus etc. są pogańskie nazwy, a jedynym Wszechmogącego mianem jest ineffabile nomen. Nie tolerancji, czyli łaskawego pobłażania, ale potrzeba obywatelskiego braterstwa wyznań”.
Zrozumiałe, że największym zagrożeniem braterstwa wyznań był w oczach Lelewela rzymski katolicyzm. Historyk ostrzegał przed nim co najmniej z trzech powodów, które warto odróżniać w celach analitycznych.
Po pierwsze, zgadzał się z Goszczyńskim, że katolicyzm reprezentuje kosmopolityczny uniwersalizm, wygodny niekiedy dla monarchów, ale niedający się pogodzić obroną narodowego interesu. Dlatego też przeraziła go wręcz ewolucja ideowa Józefa Ordęgi, który pod wpływem katolickiego socjalisty francuskiego, Philippe’a Bucheza, wystąpił z TPD i głosić począł katolicką misję Polski. Lelewel skomentował to w słowach: „Czy też Ordęga pomyślał, że wymyślając Polsce misję katolicką, religijną, chce ją zarazić kosmopolityzmem, a zatem niszczy jej indywidualizm i w kamasze austriackie odziewa. Czyliż papież nie rozgrzeszył Marii Teresy skrupułów i nie nalegał, aby grabiła z Polski co najwięcej dla dobra religii? Austria miała misję katolicką i nie straciła jej; przy niej padły ofiarą Polska i Hiszpania. Dziś, kiedy się Hiszpania odradza, wyzwalając z politycznej religii, my będziemyż obłąkani leźć w błoto i nasz żywioł tępić w austriackie jarzmo”.
Po drugie, Lelewel uważał, że spojenie polskości z prozelickim z natury katolicyzmem byłoby nadzwyczaj niebezpieczne, zantagonizowałoby bowiem ludność prawosławną i zaowocowało wyrzynaniem się całych populacji. „W takich rzeziach – pisał – szlachta wyplenioną by była, a polska sprawa nad przepaścią zguby postawiona. Boże! Ocal ją od tego, bo schizma do rzezania skorsza i zdatniejsza niż katolicyzm”.
Po trzecie wreszcie – i przede wszystkim – wolność sumienia, braterstwo wyznań, oddzielenie religii od polityki i suwerenność ludu wykluczająca podporządkowanie interesu narodowego strukturom ponadczasowym i niedemokratycznym – były dla Lelewela zasadami, które akceptował, a którym współczesny mu katolicyzm podporządkować się nie chciał. Celem rozumnego patriotyzmu była dlań budowa Polski na określonych zasadach, a nie jedynie formalna niepodległość. Odrzucał rozumowanie, że „idzie tylko o Polskę niepodległą, choćby była stekiem niewoli, mniejsza o to, byle niepodległa”. Podzielał pogląd, że „człowiek bez zasad, bez sumienia, jest albo głupcem, albo nikczemnikiem”, a więc nie mógł zadowolić się państwowością własną wprawdzie, ale nierespektującą słusznych zasad współżycia. Wypowiadał się w tej sprawie z lakoniczną jednoznacznością: „Nie chcę takiej Polski”.

Tekst ten jest fragmentem książki „Mesjanizm Adama Mickiewicza w perspektywie porównawczej”, która ukaże się niebawem nakładem IFiS i IBL PAN.

Autor jest historykiem idei, członkiem rzeczywistym PAN i emerytowanym profesorem Uniwersytetu Notre Dame w Indianie w USA

 

Wydanie: 01/2006, 2006

Kategorie: Opinie

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy