Korea – wojna za progiem?

Korea – wojna za progiem?

Atak na wyspę Yeonpyeong ma ułatwić synowi Drogiego Przywódcy sukcesję w Pjongjangu W Korei zagrzmiały działa. Artyleria Północy przez godzinę bombardowała należącą do Południa wysepkę Yeonpyeong na Morzu Żółtym. Armia Seulu odpowiedziała ogniem. Był to najpoważniejszy incydent od końca wojny w 1953 r. Popłoch ogarnął światowe giełdy. Amerykanie wysłali na odsiecz Korei Południowej atomowy lotniskowiec „George Washington” z silną grupą okrętów wojennych. Komentatorzy uspokajają, że do eskalacji konfliktu nie dojdzie, ponieważ nikt do niego nie dąży. Sytuacja może jednak wymknąć się spod kontroli. Reżim w Pjongjangu (dawniej Phenianie) dzięki broni nuklearnej, a także biologicznej i chemicznej, czuje się pewnie. W blogosferze krążą informacje i przepowiednie o III wojnie światowej, która wybuchnie już wkrótce. Korea Południowa jest przecież sojusznikiem Stanów Zjednoczonych. USA mają na półwyspie 40 tys. żołnierzy i w sytuacji ostatecznej mogą liczyć na wsparcie Japonii. Aliantem stalinowsko-surrealistycznej Koreańskiej Republiki Ludowo-Demokratycznej są Chiny. Trzyletnia wojna na Półwyspie Koreańskim na początku lat 50. była przerażającą jatką, w której zginęły 3 mln cywilów oraz prawie milion żołnierzy koreańskich, amerykańskich i chińskich. Stalin, który umiejętnie podsycał ten konflikt, stwierdził cynicznie, że Koreańczycy mogą wojować bez końca, nie tracą bowiem niczego prócz ludzi. Tytanicznych zmagań nie zakończył pokój, lecz tylko rozejm, toteż państwa koreańskie technicznie pozostają w stanie wojny. Granica między Północą a Południem to jedno z najniebezpieczniejszych miejsc świata. Granicę morską, tzw. Northern Limit Line, wytyczyła zdominowana przez Amerykanów komisja ONZ. Linię tę uznaje Seul, ale nie Pjongjang. Wysepka Yeonpyeong znajduje się zaledwie 3 km od morskiej granicy. Na tym zamieszkanym przez 1,7 tys. cywilów lądzie znajduje się także baza armii południowokoreańskiej. W pobliżu dochodziło do incydentów zbrojnych w 1999 i 2002 r. Marynarka wojenna Seulu urządziła niedaleko Yeonpyeong manewry. Okręty strzelały ostrą amunicją, aczkolwiek nie w kierunku granicy. Pjongjang kilkakrotnie i bezskutecznie domagał się w pisemnych notach przerwania tych ćwiczeń. 23 listopada o godz. 14.34 czasu miejscowego artyleria Północy otworzyła ogień. Na wyspę spadło ok. 100 granatów i rakiet. Domy stanęły w płomieniach. Nad Yeonpyeong uniosły się chmury dymu. Przerażeni mieszkańcy szukali schronienia w bunkrach. „Usłyszałam odgłosy salw artyleryjskich i poczułam, że coś przelatuje nad głową. Wtedy góra stanęła w płomieniach”, opowiadała gospodyni domowa Lim Jung-eun, matka trojga dzieci. W odpowiedzi armia Południa zbombardowała baterie nadbrzeżne Północy. Nad wyspą zaczęły krążyć myśliwce Seulu. W wyniku ostrzału zginęło dwóch żołnierzy piechoty morskiej Południa, a 15 zostało rannych. Obrażenia odniosły także trzy osoby cywilne. 24 listopada z ruin domu wydobyto jeszcze zwęglone zwłoki dwóch mężczyzn, zapewne robotników budowlanych. Według oficjalnego komunikatu Seulu, w wyniku ataku zostało zniszczonych lub poważnie uszkodzonych 12 obiektów wojskowych oraz 18 domów. Straty Północy nie są znane. Seul postawił armię w stan najwyższej gotowości. Mieszkańców wyspy ewakuowano; ludzie zapewniają, że nigdy już tam nie powrócą. Korea Południowa wzmocni obecność wojskową na pięciu pogranicznych wysepkach. Rozmieszczone na nich zostaną dodatkowe nowoczesne baterie artyleryjskie, systemy kierowania ogniem oraz czołgi. Prezydent Korei Południowej Lee Myung-bak zwołał nadzwyczajne posiedzenie rządu. Konserwatywny polityk Lee Myung-bak zakończył w 2008 r. „słoneczną politykę” Seulu wobec Pjongjangu i wstrzymał bezwarunkowe dostawy żywności dla północnego sąsiada, co doprowadziło komunistycznych aparatczyków do białej gorączki. Po ostrzale wyspy rzecznik prezydenta oświadczył, że kraj zwiększy wydatki na obronę, natomiast armia Południa zrezygnuje z „raczej biernego zachowania”. Odtąd siły zbrojne w zależności od sytuacji mają przeprowadzać określone rodzaje kontrataków. Media w Seulu wezwały do odwetu, a demonstranci palili flagi sąsiada z Północy i domagali się zemsty. 25 listopada ostro krytykowany za zbyt niemrawą odpowiedź sił zbrojnych minister obrony Korei Południowej Kim Tae-young podał się do dymisji. Podobno oddziały Południa odpowiedziały ogniem na ostrzał dopiero po 13 minutach. Minister tłumaczył, że nakazał oddziałom umiarkowaną reakcję, aby nie rozpętać wojny totalnej. Szefowie dyplomacji USA, Korei Południowej i Japonii spotkają się w grudniu na kryzysowej naradzie w Waszyngtonie. Seul wstrzymał

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2010, 48/2010

Kategorie: Świat