Po 25 latach sondy kosmiczne zbliżają się do granic Układu Słonecznego Miała to być czteroletnia wyprawa w okolice Jowisza i Saturna. Obie sondy kosmiczne wystrzelono z Cap Canaveral na Florydzie niemalże po cichu, bez zwykłej propagandowej oprawy. Minęło ćwierć wieku. Voyagery zbadały cztery planety i 48 księżyców, przesłały rewelacyjne zdjęcia i dane, które zmusiły naukowców do porzucenia dawnych teorii o Układzie Słonecznym. Obecnie misja bliźniaczych Podróżników uznawana jest za najskuteczniejszą w dziejach eksploracji kosmosu. Amerykańska agencja NASA obchodzi więc srebrny jubileusz Voyagerów z satysfakcją tym większą, że wiele innych, bardziej ambitnych projektów skończyło się żałosnym fiaskiem. Mars okazał się grobem kilku próbników kosmicznych, zaś ostatnio, w połowie sierpnia, skonstruowana kosztem 158 mln dol. sonda Contour, mająca z niewielkiej odległości spenetrować kilka komet, rozpadła się na trzy części po włączeniu silników na orbicie okołoziemskiej. Contour stał się kosmicznym złomem, tym głośniej brzmią więc głosy zachwytu o misji Voyagerów. Carolyn Porco, biorąca udział w przygotowaniu ekspedycji obu sond, twierdzi: „Ludzkość drugiej połowy XX w. i początku XXI w. będzie pamiętana przede wszystkim ze względu na swe badania kosmosu. Projekt Voyager stanowi ukoronowanie tych wysiłków. Misja ta otworzyła przecież Układ Słoneczny”. Ale wielka wyprawa wciąż trwa. Napędzane plutonem radiogeneratory na pokładach sond nadal działają, kilka instrumentów wyłączono, aby oszczędzić energię, lecz najważniejsza aparatura pracuje i wysyła bezcenne dane. Sygnał radiowy z Voyagera 1 ma szybkość światła, ale i tak potrzebuje niemal 12 godzin, by dotrzeć do naszej planety. Sonda kosmiczna, mknąca z prędkością 62 tys. km na godzinę, znajduje się przecież w odległości 12,7 mld km od Ziemi, daleko poza strefą planet – to najdłuższa podróż, którą odbył wytwór ludzkich rąk. Voyager 2 ma za sobą 10,1 mld km. Specjaliści z Jet Propulsion Laboratory NASA w Pasadenie liczą, że obie sondy około roku 2003 lub 2007 osiągną granicę Układu Słonecznego, zwaną heliopauzą. Wyznacza ją powłoka gigantycznego „balonu” z wiatru słonecznego, cząsteczek elementarnych wyrzucanych nieustannie we wszystkich kierunkach przez naszą gwiazdę. Heliopauza wyznacza przestrzeń, w której wiatr słoneczny staje się słabszy niż wiatr z innych gwiazd. Po wejściu w heliopauzę oba statki kosmiczne będą musiały walczyć z burzliwymi turbulencjami, gdy szybkość wiatru słonecznego gwałtownie spadnie z 1,6 mln do 400 tys. km na godzinę, gdy promieniowanie kosmiczne i pola magnetyczne zaczną wariować. Jeśli Voyagery nie zostaną uszkodzone w tym kosmicznym huraganie, opuszczą Układ Słoneczny i znajdą się w przestrzeni międzygwiazdowej, wciąż emitując sygnały. Energii w generatorach wystarczy jeszcze na 20 lat. A wydawało się, że ta niezwykle szczęśliwa ekspedycja nie dojdzie do skutku. Po kosztownych misjach marsjańskich Vikingów szefowie NASA uznali, że nie ma już środków na wyprawę ku ogromnym gazowym planetom. Z trudem przekonano ich, aby przygotować chociażby oszczędnościową misję w kierunku Jowisza i Saturna. Obie sondy kosmiczne o masie około 800 kg wyposażono stosunkowo skromnie, jednak przemyślni naukowcy postarali się, aby na pokładach znalazła się aparatura, która zachowa sprawność nawet podczas znacznie dłuższego lotu. Voyager 2 wystartował 20 sierpnia, Voyager 1 – 5 września 1977 r. W marcu 1979 r. Voyager 1 dotarł w pobliże Jowisza i wykorzystał grawitacyjne „kopnięcie” tej planety, by pomknąć ku Saturnowi. W listopadzie następnego roku był już 64 tys. km ponad najwyższymi chmurami Saturna. Spenetrował okolice Tytana, saturnowego księżyca, i skierował się ku granicom Układu Słonecznego. Jego bliźniak zmienił zaś swą trajektorię, wykorzystując siłę grawitacyjną Saturna, aby w styczniu 1986 r. spotkać się z Uranem, a w sierpniu 1989 r. – z Neptunem. Wyniki misji międzyplanetarnych obieżyświatów wprawiły astronomów w zdumienie. Edward Stone, były dyrektor Jet Propulsion Laboratory, opowiada: „Dzięki Voyagerom wiemy, że Układ Słoneczny jest bardziej zróżnicowany, niż można sobie wyobrazić. Każdy księżyc jest inny, każdy układ pierścieni, każda wielka planeta, każde pole magnetyczne jest zasadniczo odmienne”. Przypuszczano np., że tylko Saturn ma pierścienie z pyłu i odłamków
Tagi:
Krzysztof Kęciek









