Czy rosyjska ekspedycja odnalazła szczątki UFO na Syberii? Wiadomość ta brzmi absolutnie niewiarygodnie. Gdyby była prawdziwa, oznaczałaby sensację stulecia. Rosyjska ekspedycja badająca tajemnice fenomenu tunguskiego natrafiła jakoby na fragmenty statku kosmicznego z innej planety. Poinformował o tym nie tylko dziennik Prawda, wcześniej organ partii, obecnie pismo specjalizujące się w zjawiskach paranormalnych, lecz także poważna agencja Interfax. Elementy z osobliwego metalu zostały wysłane do analizy w laboratoriach Krasnojarska. Badania dziwnych szczątków mają być zakończone do końca roku. Oczywiście, powyższe doniesienia spotkały się, łagodnie mówiąc, ze sceptycyzmem specjalistów i komentatorów. Szwajcarski dziennik Neue Zürcher Zeitung napisał, że w sezonie ogórkowym Rosjanie traktują swoją zagadkę tunguską jak Brytyjczycy potwora z Loch Ness. Być może jednak ekspedycja, na której czele stał inż. Jurij Ławbin, rzeczywiście odnalazła jakieś fragmenty statku kosmicznego, tyle że wykonane ręką człowieka. Jurij Ławbin jest przewodniczącym państwowego funduszu Tunguski Fenomen Kosmiczny. Ekspedycję, która zakończyła się 9 sierpnia, sfinansowały władze Kraju Krasnojarskiego. Ławbin i jego koledzy, przeważnie geologowie, zamierzali rzucić nowe światło na największą kosmiczną zagadkę XX w. 30 czerwca 1908 r. w rejonie syberyjskiej rzeki Podkamienna Tunguska doszło do niezwykłego wydarzenia. O godzinie 7.15 na niebie pojawił się ognisty ogon, zaraz potem rozległy się ogłuszające grzmoty, które słychać było jeszcze w odległości 800 km. Potworna fala uderzeniowa spustoszyła tajgę, drzewa pękały jak zapałki, tylko w jednej wsi kataklizm uśmiercił 1,5 tys. reniferów. Na szczęście w regionie kosmicznej katastrofy prawie nie było ludzi. Gdyby do wybuchu doszło nad którąś z europejskich stolic, apokalipsa spowodowałaby setki tysięcy ofiar. Szacuje się, że eksplozja miała moc 10-15 megaton, co odpowiada wybuchowi średniej bomby wodorowej. Fala powietrzna dwukrotnie obiegła Ziemię, wstrząsy sejsmiczne zarejestrowały laboratoria całego świata. Nad europejskimi miastami pojawiły się osobliwe fenomeny świetlne i fosforyzujące chmury. W odległym o 10 tys. km Londynie noce były tak jasne, że mieszkańcy czytali gazety na ulicach. Pierwsza wyprawa badawcza dotarła na miejsce katastrofy dopiero w 1927 r. Prowadził ją pieszo prof. Leonid Kulik, kustosz zbioru meteorytów Muzeum Mineralogii w Leningradzie, który powrócił nad Podkamienną dwa lata później. Okazało się, że fala uderzeniowa zmiotła około 60 mln drzew na powierzchni 2150 km kwadratowych, przy czym powalone pnie ułożone były promieniście w stosunku do epicentrum. Kulik nie odnalazł jednak ani krateru uderzeniowego, ani szczątków obiektu, który zderzył się z Ziemią. Nie natrafiła na nie również żadna z około 20 wypraw radzieckich, rosyjskich i międzynarodowych które do tej pory penetrowały tajgę nad syberyjską rzeką. Badacze próbowali wyjaśnić fenomen tunguski za pomocą najbardziej fantastycznych hipotez. Według jednej z nich, doszło do kolizji Ziemi z miniaturową czarną dziurą, obiektem kosmicznym tak gęstym, że nawet światło nie może się od niego oddalić, zasysającym materię jak odkurzacz. Nie wiadomo jednak, czy tak małe czarne dziury istnieją, zresztą taki kosmiczny potwór prawdopodobnie przewierciłby całą planetę i wyszedł z drugiej strony. Niektórzy sądzili, że w atmosferę ziemską wtargnął obiekt z antymaterii i wraz z taką samą ilością materii uległ anihilacji. Pojawiła się nawet teoria o statku kosmicznym z innej planety, którego reaktor nuklearny eksplodował nad Tunguską. Wykorzystał ją Stanisław Lem we wczesnej powieści Astronauci. Najbardziej prawdopodobne jest, że fenomen tunguski spowodował jakiś obiekt kosmiczny meteoryt lub lekkie jądro kometarne, składające się z pyłu i lodu. Obiekt ten nie uderzył w Ziemię (dlatego nie ma krateru), lecz rozerwał się w atmosferze i uległ całkowitej dezintegracji. Teorię meteorytową reprezentują przeważnie specjaliści amerykańscy, np. David Morrison, badacz asteroidów z NASA. Twierdzi on, że nad Tunguską eksplodował na wysokości 8 kilometrów meteoryt o małej gęstości, zapewne chondryt węglowy, o średnicy 60 m. Śniegowo-lodowe jądro kometarne wybuchłoby bowiem na znacznie większej wysokości, nie powodując tak ogromnych zniszczeń. Szpiegowskie satelity Pentagonu sfilmowały wiele podobnych kometarnych eksplozji w znacznej odległości od Ziemi. Eksperci radzieccy, tacy jak Witalij Romejko, dyrektor Obserwatorium Astronomicznego w Moskwie, nadal jednak uważają, że to wybuch śniegowego jądra komety spowodował fenomen
Tagi:
Marek Karolkiewicz








