Korespondencja z Finlandii i Szwecji Lapończycy mówią, że nie ma złej pogody, jest tylko złe ubranie Laponia – europejski koniec świata. Postanowiłem sprawdzić, czy w XXI w. poczuję tu zew przygody, o jakim czytałem kiedyś w książkach Londona. Ciągnę powoli sanki. Dookoła dzikie góry i las. Takiej zimy jeszcze nie widziałem. Ośnieżone choinki, siarczysty mróz, śnieg skrzypiący pod stopami. Wydaje się, że zza zakrętu wyjadą zaprzęgnięte w renifery sanie ze Świętym Mikołajem. Szlak prowadzi wzdłuż rzeki Lemmenjoki. Od jej nazwy został nazwany największy leśny park narodowy fińskiej Laponii. Teren rezerwatu graniczy z norweskim parkiem Anarjokka. Cisza, że aż bolą uszy. Tylko od czasu do czasu przerywa ją trzask gałęzi pękających pod ciężarem białego puchu. Zaczyna prószyć śnieg. Podobno w języku lapońskim jest 90 słów na określenie lumi, czyli śniegu. Śnieg prószący na ziemię to lijesjidh, sypki śnieg, po którym nie da się chodzić, to saevrie, natomiast mokry śnieg to sahpah. Oswajam się z samotnością. W najdłuższym miejscu park ma 100 km, a średnia gęstość zaludnienia w Laponii wynosi 2,1 osoby/km kw., więc szanse na spotkanie człowieka są znikome. W dzikie ostępy zapuszczają się tylko traperzy i amatorzy poszukiwania złota. Każdy obywatel Finlandii może wydzierżawić od państwa w Laponii na pięć lat „złotodajną” działkę i szukać swego szczęścia. W czerwcu i lipcu, gdy słońce nie zachodzi za horyzont, dzierżawcy działek przekopują poletka. To ciężka i żmudna praca. Z 10 ton ziemi, którą trzeba ręcznie przesiać, wypłukuje się nie więcej niż 6 gramów złotego piasku. Czasami tylko zdarza się samorodek o wadze kilkunastu czy kilkudziesięciu gramów. Ostatni zawodowy poszukiwacz złota na tych terenach zmarł w 1958 r. w skrajnej nędzy. Po śmierci znaleziono w jego chacie 10 kg cennego kruszcu. Teraz złoto kusi tylko zapaleńców, którzy w lipcowe dni przeczesują strumienie parku Lemmenjoki. Uciec spod lodu Na Północy nie ma granic. Bezdrożami Laponii docieram do wioski Kvikkjokk w północnej Szwecji. Góry są tu znacznie wyższe, dużo jest świerkowych lasów. Na skraju tajgi poznaję grupę mężczyzn, którzy właśnie wrócili z gór. Stoją przy skuterach śnieżnych, popijając wódkę. Wyglądają jak typowi ludzie lasu. Ich twarze, nosy i uszy są czerwone od mrozu. Skóra na dłoniach popękana. Rickard jest Lapończykiem, ma 34 lata i od dziecka żyje tu, na dalekiej Północy. Podobnie jak pozostali mężczyźni mówi o sobie, że jest kowbojem Północy. Lapońscy kowboje zajmują się nie końmi czy bydłem, lecz reniferami – doglądają zwierząt i przeprowadzają je z jednych gór w drugie, z tajgi na olbrzymie przestrzenie parku Padjelanta. Za dwie godziny wybierają się w góry. Wraz z innymi kowbojami muszą przeprowadzić 3 tys. reniferów z gór Sarek w mniejsze góry Kabla. Tam renifery mają więcej pożywienia, gdyż góry graniczą z lasem. – Mogę jechać z wami? – pytam. – Teraz? – Rickard patrzy na mnie ze zdziwieniem. – To nie jest łatwa wyprawa. – No problem – odpowiadam. Mężczyzna wypija łyk wódki. Klepie mnie po plecach, jakbyśmy się znali od lat. Mam 20 minut na spakowanie. Ruszamy. Jazda skuterem śnieżnym po skutych lodem rzekach i jeziorach jest wspaniałym przeżyciem. Prowadzi się go prosto. Kiedy ściskamy dłonią dźwignię przy kierownicy, dodajemy gazu i skuter przyspiesza, kiedy ją puszczamy – pojazd zwalnia. Jest też hamulec i przyczepiona do ubrania linka bezpieczeństwa, która przerywa pracę silnika, jeśli kierowca „wyleci z siodła”. Jedziemy z prędkością 60 km/h. Przed nami tylko tajga i zasypane śniegiem góry. Trzymam się mocno z tyłu nart biegowych przywiązanych do skutera. Siedzę obok Niklasa, kolegi Rickarda. Droga jest bardzo wyboista, chociaż śniegu jest dużo, podskakuję jak piłeczka pingpongowa. Skuter z łatwością pokonuje zasypane śniegiem duże głazy. Po drodze napotykamy łosie. Stoją i patrzą na nas, jakby pierwszy raz widziały ludzi. Zatrzymujemy się na jeziorze Tata. Każdy z kowbojów pije po łyku wódki. – Martin, teraz ty – śmieje się Rickard. Z pogardą spoglądają na moje rękawice. – Odmrozisz sobie w nich dłonie – mówi Rickard. Jego szwagier, Mattyjas, zakłada mi jednopalczaste rękawice ze skóry renifera sięgające
Tagi:
Marcin Gienieczko









