Polska polityka zagraniczna: między realem a prawicową poprawnością polityczną Czegóż dowiaduje się przeciętny obywatel o celach polskiej polityki zagranicznej? Zróbmy krótkie podsumowanie. Polska chce, żeby Radosław Sikorski został sekretarzem generalnym NATO, chce, żeby Jerzy Buzek został przewodniczącym Parlamentu Europejskiego i chce, żeby Jacek Saryusz-Wolski został szefem komisji zagranicznej tegoż parlamentu. To nie koniec naszej listy życzeń – chcielibyśmy również, żeby szefem komisji finansów i gospodarki został Janusz Lewandowski. A sekretarzem Rady Europy – Włodzimierz Cimoszewicz. Poza tym chcemy, żeby Amerykanie zainstalowali w Polsce tarczę antyrakietową. Powód tych marzeń nie jest militarny, gdyż tarcza nie będzie broniła naszego kraju (a wręcz przeciwnie), tylko USA. Chodzi więc raczej o sprawę natury psychologicznej – mając amerykańskie instalacje na swojej ziemi, będziemy czuli się dla Amerykanów ważniejsi (a przynajmniej tak nam się wydaje) i zezłościmy Rosjan. Chcemy również, by do NATO przyjęte zostały Gruzja i Ukraina i żeby to też – powiedzmy szczerze – złościło Rosję. Czyli chcemy, żeby NATO postępowało tak, jak my chcemy. Podobnie z Unią Europejską – tu też chcemy, żeby Unia angażowała się w nasze spory z Rosją. I żebyśmy my prowadzili unijną politykę wschodnią. Dlaczego inni mają nas w tej sprawie słuchać – na to nikt odpowiedzi przezornie nie udziela. Poza tym jeśli chodzi o Unię – to nie za bardzo wiadomo, jakiej Unii byśmy sobie życzyli. Bo z jednej strony, premier i jego szef dyplomacji podkreślają, że w czasach kryzysu konieczne jest zacieśnienie więzi europejskich, europejska solidarność. A z drugiej strony, prezydent Lech Kaczyński nie chce podpisać traktatu lizbońskiego, mimo że jego ratyfikacja została już przez parlament przeprowadzona. Aha, jeszcze jest sprawa Niemiec – gdzie głównym cieniem na naszych wzajemnych stosunkach kładzie się sprawa Centrum przeciw Wypędzeniom i Eriki Steinbach. Oho, pognębienie pani Steinbach to, zdaje się, jeden z priorytetów polityki. Czy to są cele realne? Czy to są cele poważne? Czy układają się w jakąś logiczną całość? Czy są wywiedzione z analizy sytuacji międzynarodowej? Ze zdefiniowania strategicznych interesów Polski? To są pytania retoryczne. Te wszystkie „cele” polskiej polityki łączy jedno: odpowiadają na potrzeby naszej polityki wewnętrznej. Na potrzeby czytelnika tabloidu. Że pokażemy Rosjanom. Że Niemcy z nami się nie liczą. Że jesteśmy twardzi. Że nasi ludzie walczą o ważne stanowiska (to jest ta namiastka bycia na salonach, porażki tłumaczymy tym, że znów się przeciw nam sprzysięgli, więc trzeba bardziej zdecydowanie…). Takich czasów dożyliśmy, że polska polityka zagraniczna, jej obraz, krojona jest na potrzeby polskiego kołtuna. I tracimy czas i środki na sprawy trzeciorzędne. Mit i real Polska publicystyka lubi chwalić się, jakim to jesteśmy oknem na Wschód dla UE. To jest poprawianie sobie samopoczucia – bo to Niemcy są europejskim oknem na Wschód, to oni kreują politykę wschodnią. Pomińmy tu szczególne kontakty między Władimirem Putinem a Gerhardem Schröderem – ale pamiętajmy, że w ich wyniku niemieckie firmy zainwestowały w Rosji miliardy euro i że w tym kraju pracują tysiące niemieckich menedżerów, inżynierów, różnej klasy specjalistów. Niemcy są też obecni na Ukrainie i na Białorusi. Nie kłopocze ich prezydent Łukaszenka, rozwijają z jego administracją kontakty polityczne, ostatnio mieliśmy spotkanie ministrów spraw zagranicznych obu państw. Polska jest więc w tej całej grze gdzieś na marginesie. Na dodatek z nie najlepszą opinią – jako państwa opętanego ideą osłabiania Rosji. Nawet kosztem własnego bezpieczeństwa. Klasycznym tego przykładem jest niedawna debata poświęcona tarczy antyrakietowej, która ma być zainstalowana w Polsce. Wiadomo, że tarcza nie będzie chroniła terytorium Polski, tylko terytorium Stanów Zjednoczonych. Wiadomo też, że w odpowiedzi na jej instalację Rosja zainstaluje wokół Polski rakiety wymierzone w nasz kraj. I czym wówczas odpowiemy? Czy w naszym interesie jest wyrzucanie pieniędzy na kolejne rakiety po to tylko, żeby pościgać się w tej dziedzinie z Rosją? Tymczasem ten scenariusz – Polski jako kraju frontowego, pierwszej linii ewentualnego starcia przez większość polskich publicystów został przyjęty z zachwytem. Więc pewnie teraz będą lać gorzkie łzy – bo szansa na to, że Stany Zjednoczone zdecydują się na realizację tego programu, jest minimalna.
Tagi:
Robert Walenciak









