Media w dniach pogrzebu Papieża: więcej było prania mózgów niż autentycznej żałoby Prof. Mirosław Karwat – Powiedział pan, że nie podobała się panu reakcja polskich mediów na śmierć Papieża, że odbywało się to na granicy dobrego smaku, że media utrwalają w ludziach infantylizm i brak ciekawości. – Właśnie tak: rytualne natręctwo i monotematyczność informacji pozbawia ludzi zainteresowania światem rzeczywistym. Postawiłbym pytanie elementarne: czy media w ogóle miały prawo podjąć tak arbitralną decyzję? Nagle cały świat poza nami nie istnieje? Skupienie uwagi na temacie dnia nie jest niczym nadzwyczajnym, tym bardziej w atmosferze naturalnej żałoby, zobojętnienia na wszystko inne poza tragedią. Ale czym innym jest przesunięcie pozostałych spraw, wydarzeń na plan dalszy, a czym innym sprowadzenie przekazu do akademii, tygodniowej mszy i kołowrotu. Wizja świata w tej medialnej nabożności jako żywo przypomina schemacik tak wyśmiewany w przypadku świeckiego, partyjno-państwowego kultu jednostki. Oto świat kręci się wokół jednego człowieka. A kiedy go zabraknie, to świat-sierota w proch się rozsypuje. – Ludzie w Polsce chcieli oglądać jak najwięcej programów o Janie Pawle II, inne rzeczy ich nie interesowały. – To nastawienie absolutnie zrozumiałe, skoro doszły do głosu wielkie emocje narodowe. Jednak nie byłbym taki pewny, czy absolutnie wszyscy chcieli informacyjnego postu i pragnęli tylko celebry. Raczej nie wypadało upomnieć się o umiar, aby nie być posądzonym o obojętność i tym samym obcość. – Ludzie chcieli tej celebry. – Czy aby na pewno? Wszyscy chcieli właśnie tego, co zaserwowały media? Gdyby dać widzom, słuchaczom, czytelnikom wybór formy przekazu, niekoniecznie wszyscy zachowywaliby się jednakowo – i to wcale by nie znaczyło, że nie odczuwają żałoby. W złożonym procesie społecznym, który się ujawnił po śmierci Papieża, winniśmy rozgraniczyć dwie sprawy. Z jednej strony, spontaniczne emocje ludzkie. Te wystąpiłyby i bez podkręcania, bez tego zadęcia medialnych celebrantów. Śmierć Papieża – jako wstrząs dla Polaków szczególny – w naturalny sposób wytworzyła nastrój refleksji, nostalgii, niekiedy rozpaczy i dezorientacji. To poruszenie było autentyczne. Ale z tym wyraźnie kontrastowały grube szwy typowej „inżynierii dusz”. Jakby ktoś niemal z termometrem mierzył poziom uczuć żałobnych, i jak czujny kucharz w porę podgrzewał i przyprawiał. NADGORLIWOŚĆ CZY ŚWIĘTOKRADZTWO? – Jak wytłumaczyć działania mediów w dniach śmierci Papieża? Dlaczego postępowały tak, a nie inaczej? Bo konkurencja? Bo publiczność? – Mam przykrą hipotezę, że w wielu przypadkach zadecydował konformizm. Nie dajmy się nabrać na taką nadgorliwość; praktykujący na co dzień niekoniecznie wyrywają się do pierwszego szeregu i tak usilnie chcą się pokazać. Drugą przyczyną jest paradoksalny… brak profesjonalizmu, widoczny u wielu gwiazd dziennikarskich. Od miesięcy było wiadomo, że stan Papieża się pogarsza, był więc czas na refleksję, na przemyślenie, jaki styl komentowania wydarzeń byłby adekwatny, taktowny i wiarygodny. Tymczasem oni sprawiali wrażenie zaskoczonych (tempem wydarzeń, nie samym faktem) i zagubionych. – Na czym to polegało? – Niektórzy dziennikarze narkotycznie przyzwyczajeni są do tzw. bieżączki. Jak kot rzuca się na wszystko, co się rusza w zasięgu jego wzroku, tak oni wciąż biegają z mikrofonem i kamerą za wszystkim, co się wydarzy, i ulotnym, i ważnym, byle to przyciągało uwagę. Myślą o swych łowach, nie o treści. Śmierć Papieża pokazała, że brakuje im czasu na zastanowienie się, na dystans do zjawisk, które są przełomowe i znamionują wielkie procesy historyczne. Swoje opóźnienie próbują zatrzeć wścibstwem i gadulstwem, improwizowanym patosem. Dlatego właśnie nawet gwiazdorzy, podobno mistrzowie w swym fachu, zachowywali się jak ktoś, na kogo to spadło jak grom z jasnego nieba. Jak ktoś, kto nie wie, jak się zachować, by nie popełnić gafy. Są sytuacje w życiu człowieka, kiedy się zastanawia, czy jeść nożem, czy widelcem, co powiedzieć, a czego lepiej nie mówić. Zwykle takie zakłopotanie objawia się sztucznymi zachowaniami. Albo fałszywą, nadmierną wstrzemięźliwością, jakby ktoś się zapiął na ostatni guzik, żeby nikogo nie urazić, albo – odwrotnie – rozkojarzeniem, które pokrywane jest sztuczną nadgorliwością. Właśnie z czymś takim mieliśmy do czynienia. – Ale biskupi pochwalili dziennikarzy. Powiedzieli, że media pokazały śmierć papieża wspaniale. – Im się nie dziwię. Mieli powody do zadowolenia. Wrażenie było tak piorunujące, jakby na żywo transmitowano
Tagi:
Robert Walenciak









