Telewizja Dziewcząt i Chłopców

Telewizja Dziewcząt i Chłopców

Nie jest pewne, kiedy dokładnie narodziła się Telewizja Dziewcząt i Chłopców. Bo, o ironio, tak naprawdę telewizja ta miała początek w prasie, konkretnie w „Świecie Młodych”. Celowo stawiam akcent na „dokładnie”, ponieważ był to proces trwający kilka miesięcy, no… może rok lub nawet dłużej.
W drugiej połowie lat 50. XX w. w tej harcerskiej gazecie nastolatków pracowało wielu świetnych dziennikarzy: słynny zawiszak Jerzy Kasprzak, propagujący pocztę polową z czasów powstania warszawskiego; Wanda Chotomska, wspaniała autorka książek dla dzieci (ale to okazało się dopiero później), i poeta, niezapomniany Miron Białoszewski. Przyjaźnili się. Białoszewski, jak na człowieka wolnej duszy przystało, kupił sobie motor, pojazd najlepiej pasujący do jego niczym nieskrępowanego postrzegania świata. Urządzali nim wspólne wypady za miasto. W albumie Chotomskiej zachowało się zdjęcie, ślad szalonych, motocyklowych rajdów. Stoją obok siebie na jakiejś polanie lub poboczu drogi, w tle niezbyt wysokie krzaki. Ona w kasku, z delikatnym, lekko kąśliwym uśmiechem, on wpatrzony w obiektyw aparatu. Wszystko wyjaśnia dopisana później przez Chotomską adnotacja: „Woził mnie na motorze. Przeżyłam”.
Był też w redakcji oddany bez reszty odkrywaniu tajemnic wszechświata i popularyzujący podbój kosmosu Stanisław Borowiecki.
Pracował w niej już także Maciej Zimiński. Przed laty, jako absolwent Rejtana, rozpoczął studia w Szkole Głównej Handlowej, którą później przemianowano na Szkołę Główną Planowania i Statystyki. Jego specjalizacją była organizacja i technika handlu, czyli mógł być ekspedientem w sklepie. Równocześnie jednak zaczął studiować dziennikarstwo. Najpierw w Akademii Nauk Politycznych, potem na Uniwersytecie Warszawskim. W 1952 r. został absolwentem do kwadratu: i SGPiS, i uniwersytetu. Handlowej żyłki nie miał za grosz, za to talent dziennikarski… olbrzymi! No i dziennikarstwo pociągało go zdecydowanie bardziej. Jesienią 1952 r. trafił do „Świata Młodych”. A po październiku 1956 r. odbyło się zebranie zespołu dziennikarskiego i…
– W drodze demokratycznych wyborów wylaliśmy stare kierownictwo redakcji i wybraliśmy nowe – wspomina pan Maciej. – Szefem został Janusz Domagalik. Jak czas pokazał, był to dobry wybór. Znał się na dziennikarstwie, a do tego rozumiał dzieci i uważał nurtujące je problemy za nie mniej ważne od problemów dorosłych. Może tylko w trochę innej skali. Zasłynął później jako pisarz. Wydał parę naprawdę świetnych książek dla młodzieży: „Koniec wakacji”, „Księżniczka i chłopcy”, „Pięć przygód detektywa Konopki”…
21 czerwca 1957 r. „Świat Młodych” ogłosił pierwszą akcję, ukrytą pod wielce tajemniczym skrótem „W1000P”, czyli… „Wyprawę 1000 Przygód”. (…) A w sierpniu 1957 r. narodziła się w „Świecie Młodych” Niewidzialna Ręka.
Maciej Zimiński:
– Siedzieliśmy całą grupą w redakcji, rozmyślając, jak urządzić dzieciakom pozostałą część wakacji. Typowa burza mózgów. Ktoś rzucił to hasło, może nawet ja, choć nie jestem pewien, i się spodobało. Natomiast pewien jestem, że miałem szczęście napisać pierwszy tekst obwieszczający jej powstanie. No i chcąc nie chcąc, stałem się, przez przypadek, „ojcem” tej wyjątkowej w skali świata akcji.
13 sierpnia 1957 r. „Świat Młodych” krzyczał z pierwszej strony: „Nasz trop prowadzi na szlak Niewidzialnej Ręki”, a dowództwo „Wyprawy 1000 Przygód” wydało komunikat nr 11: „Wszystkie grupy »W1000P« i indywidualni odkrywcy mają stanąć w dniach i nocach od 15 do 20 sierpnia na szlaku Niewidzialnej Ręki. Przed wyruszeniem na szlak należy: przeprowadzić natychmiast alarmowe zbiórki grup; naradzić się nad projektami; ustalić dokładny plan działania. Po wykonaniu zadań na szlaku Niewidzialnej Ręki należy jak najszybciej oraz dokładnie opisać przebieg akcji i przesłać meldunek do Dowództwa. Odkrywcy, którzy dokonają najśmielszych i najpożyteczniejszych czynów, będą mogli stać się członkami plemienia Niewidzialnej Ręki”.
Nie zabrakło oczywiście sugestii: „Na szlaku NR możecie wykonać coś dla jednej osoby, a także dla wielu. (Np. zreperować mostek, zrobić tablicę ogłoszeń przy Gromadzkiej Radzie Narodowej, urządzić kwietnik na podwórku albo piaskownicę dla małych dzieci)”.
Był wszakże jeden warunek: „To, co zrobicie, musi być pożyteczne”. Niewidzialni powinni też działać zawsze wtedy, kiedy ktoś potrzebuje ich pomocy.
Gazeta podpowiadała, by: „najpierw poszukać i popatrzeć. W każdym miasteczku, każdej wiosce, na tej samej ulicy na pewno jest ktoś, komu pomoc Niewidzialnych się przyda. Może ktoś stary, jak pani Marciniakowa, może ktoś chory. A może też ktoś, kto sam czegoś nie umie wykonać”. (…)

Listy, listy, listy… Góry listów. (…) Jak sobie radzono z zalewem korespondencji? Kto się nią zajmował? Kto odpowiadał na pytania i prośby małych widzów?
– Mechanizm był prosty. Korespondencję dzieliliśmy na poszczególne programy. Odpowiadali na nią sami dziennikarze, a później przynosili w zaadresowanych kopertach do wysłania. Wszystkie opatrywano jednym stemplem „Telewizja Dziewcząt i Chłopców; Warszawa 1; Skrytka pocztowa 35”.
Specjalną obsługę, ze względu na niesamowite ilości, miała jedynie Niewidzialna Ręka – podkreśla pani Irena Płochocka. – Tam pomagały dwie starsze panie, już na emeryturze. W ustalony dzień, popołudniami, gdy my kończyliśmy pracę, przychodziły do redakcji i w wydzielonym pokoju rozprawiały się z tą górą listów. Dokładnie je czytały, skrupulatnie segregowały, by na końcu najciekawsze przekazać Jadzi Dąbrowskiej albo Maćkowi Zimińskiemu. Koperty zawierające bilety NR przynosiły w pakietach po 100 sztuk, które obwiązywały gumkami recepturkami. Wszystko wysyłała kancelaria Radiokomitetu. Wykonywały gigantyczną pracę. Nazywaliśmy je „ciociami”. (…)
Lato 1968 r. obfitowało w „Teleferiach” w bogactwo form programowych. Audycja była nadawana dwa razy w tygodniu, każdorazowo po 90 minut, a rywalizacja stanowiła już tylko jeden z elementów przekazu. (…)

Podczas całej telewizyjnej akcji Niewidzialnej Ręki rozesłano prawie 2 mln biletów wizytowych, którymi dzieci podpisywały swoje dobre uczynki. Dzisiaj byli Niewidzialni nie tylko wspominają tę akcję z wielkim sentymentem, ale też podkreślają, jak bardzo zaważyła na ich życiu, stosunku do drugiego człowieka, postrzeganiu świata. Krystian Baron, który wraz z bratem przepisywał ojcu nuty, przyznaje wprost, że udział w NR odwiódł go od zrobienia wielu głupstw. Zbigniew Kapusta, niegdyś z rodzeństwem postrach dzielnicy i źródło wielu utrapień matki, nadal pomaga potrzebującym. „Swój numer 7651 będę pamiętał do końca życia”, dodaje.
A najsłynniejszy Niewidzialny – Antek Koszyk? W Zagórzanach obserwowałem, jak w milczeniu stał przed bramą byłego Państwowego Domu Dziecka. Opuszczony i zdewastowany budynek straszył głuchą ciszą.
– Po tej akcji – przyznaje pan Antoni – zmieniły się moje marzenia. Zmienił się też stosunek kolegów do mnie, a poza tym nie zależało mi już na imponowaniu komukolwiek. Sztab, ze względu na wyjątkowość czynu, a wówczas zupełnie tak tego nie oceniałem, odtajnił moje nazwisko. Rozdziawiali gęby, gdy na podwórze najpierw zajechała do mnie telewizja, a później dziennikarze z całej Polski. Zacząłem marzyć o wielkiej ciężarówce. Volvo albo mercedesie. No i spełniło się. Przez lata jeździłem wielką cysterną w gorlickiej rafinerii. Teraz wożę prezesa. A ludziom nadal pomagam.
Maciej Zimiński:
– Niewidzialna Ręka „prześladuje” mnie do dzisiaj. Dzwonią do mnie z „Życia Warszawy”, „Angory”, „Głosu Nauczycielskiego”, bo czują potrzebę napisania o niej. A nie dalej jak wczoraj rozmawiałem z moim byłym studentem: „Panie Macieju, niedawno w Łodzi jakaś grupa młodych ludzi, w tajemnicy przed prezydentem miasta, zaczęła obsiewać trawniki i nazwali się Niewidzialną Ręką”. Słyszysz, Sławeczku, Niewidzialną Ręką, której od prawie 30 lat już nie ma! Widocznie gdzieś, górnolotnie mówiąc, jej legenda żyje… Można więc z tego wysnuć wniosek – tu powiem straszną herezję – że mimo zlikwidowania przykazania o miłości bliźniego, ponieważ gdy chodzę po ulicy, to tego nie widzę, tkwi w ludziach tęsknota za czymś dobrym. I to jest iskierka nadziei, która jeszcze się tli. Mimo to dzisiaj nie wyobrażam sobie wznowienia Niewidzialnej Ręki – w tych sytuacjach społecznych, w tym chamstwie, łobuzerstwie, gdzie pod jej szyldem byłyby robione rzeczy złe, po prostu świństwa. A nam w czasie 25 lat nie zdarzyło się, nie dostaliśmy przynajmniej sygnału, żeby ktoś nadużył jej idei do zrobienia czegoś złego.

Gdy w poniedziałki o 16.15 rozlegał się sygnał „Zwierzyńca”, podwórka pustoszały, a rozłożone przed telewizorami maluchy zapominały o całym świecie. Program, co dzisiaj może wydać się wręcz niepojęte, był czarno-biały, a do tego bez szaleńczych pościgów, latających bohaterów i komputerowych efektów specjalnych. Był za to Pan. Jeden Starszy Pan z sumiastym wąsem, który niezwykle malowniczo opowiadał o zwierzętach i otaczającej nas przyrodzie. Banał – powiecie? Może i banał… Ale jakże piękny! Na pomysł programu wpadł Maciej Zimiński.
– W 1967 r. do któregoś z wakacyjnych wydań postanowiliśmy zaprosić gawędziarza potrafiącego opowiadać o lesie. Niestety, nikogo takiego w kręgu znajomych nie mieliśmy. I wówczas jeden z kolegów zasugerował, że w redakcji Polskiego Radia „Dla tych, co na morzu”, pracuje Michał Sumiński, który jest świetnym gadaczem, wprost niezwykłym malarzem wyobraźni. A przy tym ma o czym mówić. No to go zaprosiliśmy…
Proszę pamiętać, że program nadawano na żywo, więc sprawdzian umiejętności był znacznie ostrzejszy niż teraz, gdy całość jest nagrywana, a w razie wpadki potknięcie można skorygować.
– W studiu postawiliśmy dekorację przedstawiającą leśniczówkę: leżały pnie drzew, na zastawce wisiały rogi jelenia, a w tle stroszył piórka jakiś ptak – kontynuuje pan Maciej. – No i Sumiński pośród tego wszystkiego snuł swą opowieść. O czym? Nie pamiętam, ale zrobił na nas kolosalne wrażenie. Układając ramówkę na sezon 1968/1969, uświadomiliśmy sobie, że w ogóle nie poruszamy tematów przyrodniczych. Mając w pamięci tego genialnego narratora i wspaniałą osobowość kamerową, postanowiliśmy uruchomić „Zwierzyniec”. Jego opowieści, jak i kontakt z widzami, były absolutnie czarodziejskie. (…)

Fragmenty książki Sławomira W. Malinowskiego Telewizja Dziewcząt i Chłopców (1957-1993). Historia niczym baśń z innego świata,
Oficyna Wydawnicza Impuls, Kraków 2020

Wydanie: 2020, 31/2020

Kategorie: Media

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy