Królowie chałtury

Królowie chałtury

Naukowcy, lekarze, byli ministrowie – wszyscy chętnie biorą fuchy. Ale pod względem dochodów nikt nie dorówna artystom – Muszę już lecieć, mam chałturę w telewizji. – Boże, jak ci zazdroszczę. Nie mogłabyś mi czegoś załatwić, znasz tam wszystkich. Cokolwiek: reklamę, sitcom, telenowelę, byle kasa była sensowna. Tymi słowami żegnają się dwie aktorki wychodzące z próby z prestiżowego stołecznego teatru. Podobne dialogi można usłyszeć wszędzie, gdzie spotykają się artyści. W bufecie teatralnym, w studiu filmowym, na bankiecie, festiwalu, promocji książki. Chałtury, czyli możliwości łatwego dorobienia, szuka dziś prawie każdy. Jej zaletą jest to, że nie wymaga wiele wysiłku, czasu ani wkładu pracy. – Od pewnego czasu chałtury stały się powszechnie akceptowanym stylem życia i bycia – uważa prof. Anna Zadrożyńska, antropolog kultury. – Dawniej były uważane za coś wstydliwego, uwłaczającego godności lub wręcz hańbiącego, co było pochodną naszej szlacheckiej mentalności i jej pogardy dla robienia pieniędzy. W czasach gospodarki wolnorynkowej i widocznego kultu pieniądza zmienił się stosunek do zarabiania na byle czym, czyli do chałtur. Czasy są ciężkie, ludzie dorabiają, jak mogą. Chałtura plenerowa Największą ofertę chałtur mają zespoły grające muzykę rozrywkową, zwłaszcza rockową i folkową. Szczególnie latem, gdy w całej Polsce odbywa się mnóstwo imprez na świeżym powietrzu – w miejskim parku, na placu czy skwerze – które przecież nie mogą obejść się bez koncertu. Cechą takich imprez jest to, że większość publiczności stanowią przypadkowi przechodnie, gapie, dla których nie ma znaczenia, kto gra, byle było głośno i wesoło. – Taką przypadkową widownię trudniej rozruszać, dlatego „na plenerach” gramy ostro, zadzierzyście – mówi Grzegorz Markowski z Perfectu, który kilka lat temu pojechał w trasę koncertową po Polsce, promując sieć telefonów komórkowych, odniósł spektakularny sukces i odtąd cieszy się u sponsorów dużym wzięciem. – Często ludzie, zwłaszcza ci w średnim wieku i starsi, są skonsternowani, bo oczekują po nas „Ewki” i „Autobiografii”. Ja oczywiście wolę normalne koncerty, na które przychodzą nasi fani, ale o to dziś trudno. Trudno zagrać koncert bez sponsora, a sponsorzy stawiają na plenery. Podobnie sądzi Kuba Sienkiewicz z Elektrycznych Gitar, także „atrakcja” wielu koncertów na świeżym powietrzu. – Pewnie, że plenery to głównie chałtury. Rynek muzyczny jest zdominowany przez chałtury. Niechałtury stanowią może jego 10%. Młodzież szybko się przyzwyczaiła do tej sytuacji, nie chce już płacić za koncerty. Kto zatem płaci? Sponsorzy, którzy traktują takie występy jak promocję swoich produktów bądź usług (rozwieszają dokoła sceny swoje logo, często każą artystom nosić czapeczki lub koszulki firmowe, rozdają ulotki reklamowe, próbki towarów itd.) oraz władze lokalne, które w ten sposób chcą się przypodobać wyborcom. – W rezultacie chałtura stała się koniecznością, bez niej co najmniej połowa czołówki naszej sceny musiałaby sobie szukać nowego zajęcia – stwierdza Sienkiewicz. Chałtura powszednia To samo mogą powiedzieć „muzycy poważni”, instrumentaliści i śpiewacy, którzy utrzymują się wyłącznie z chałtur. Nie dlatego, że chcą. W głębi serca gardzą chałturą, czują się upokorzeni, występując na galach biznesowych, prywatnych imprezach czy balach sylwestrowych w przysłowiowych Kaczych Dołach. Robią to, bo albo nic innego nie potrafią, albo nie chcą zajmować się czym innym. Jeszcze kilka lat byli na etatach w państwowych teatrach, ale albo je zamknięto, jak np. warszawską operetkę Roma, albo wypadli z układów. – Biorę wszelkie chałtury, jeśli są dobrze płatne – mówi jedna z czołowych polskich sopranistek, znana z pierwszoplanowych ról operowych. – Ale o dobre chałtury nie jest łatwo, teraz takie czasy, że człowiek się cieszy, jeśli ma pracę. Z moich znajomych wszyscy chałturzą. W teatrze są miesiące, że wcale nie śpiewam albo raz w miesiącu – i wtedy nie starcza mi do pierwszego, a mam dzieci na utrzymaniu. O dobre chałtury, najlepiej zagraniczne, wszyscy się biją. Co to znaczy dobre? Łatwy repertuar, dobra sala, występ nie solo, ale w gali czy oratorium, no i stawka – minimum 3 tys. zł za jeden występ. Jej koleżanka, jeszcze kilka lat temu brylująca w głównych rolach operowych, jest w gorszej

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2003, 32/2003

Kategorie: Kultura
Tagi: Ewa Likowska