Muzycy na bruk

Muzycy na bruk

Ratujmy Gliwicki Teatr Muzyczny

Choć „Księżniczka czardasza” kończy się happy endem, to kiedy 22 maja na scenie Gliwickiego Teatru Muzycznego opadła kurtyna, artyści płakali, a publiczność buczała i krzyczała: „Hańba!”. Bo było to ostatnie w tym sezonie przedstawienie operetkowe, a najpewniej ostatnie w historii Gliwic. Spektakle zaplanowane na czerwiec odwołano już wcześniej.

Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy – w Gliwicach nie będzie już operetki, tak jak nie ma jej w Warszawie, we Wrocławiu i w wielu innych dużych miastach. Wymówienia otrzymała prawie cała orkiestra, także balet i chór. Zresztą i tak już im prawie nie płacono.

Miasta nie stać na luksusy?

Teatr muzyczny jest droższy od teatru bez tego przymiotnika, bo oprócz dyrektora i śpiewaków, musi zatrudniać chórzystów, tancerzy i orkiestrę. A w Gliwicach nie ma już klimatu do kulturalnego „rozpasania” finansowego. Są jeszcze pieniądze na sport, na budowę wielkiej hali, ale nie na śpiewy z orkiestrą. Argument, że na przedstawieniach był komplet widzów, nie przemawia do włodarzy miasta.

Można jednak zapytać, dlaczego załoga teatru dopiero teraz się zorganizowała, wyszła na ulicę z transparentami, by zaśpiewać i zagrać za darmo dla przechodniów? Organizatorka protestu Monika Wrzos tłumaczy, że oszukał ich nowy dyrektor, który grał na zwłokę, przez kilka miesięcy nie spotykał się z zespołem ani nie uprzedził ludzi, co się kroi. A teraz nie ma już nawet szans, aby zgłosić się na przesłuchanie do innego zespołu i trzeba będzie do końca roku zaciskać pasa lub żebrać.

Dyrektor Krawczyk – wbrew oczywistym faktom – wydał nawet kuriozalne oświadczenie: „Powiadamiam wszystkich miłośników Melpomeny, że pogłoski o śmierci, czy też »zabijaniu« tutejszego teatru są przedwczesne i z całą pewnością przesadzone. Teatr w Gliwicach trwa w służbie i ku uciesze jego mieszkańców od 120 lat i, śmiem twierdzić, najlepsze lata ma jeszcze przed sobą”. Szczyt hipokryzji? Niestosowny żart?

Po mieście krąży plotka, że Grzegorz Krawczyk został zmuszony przez władze do przyjęcia tego dyrektorskiego stanowiska. Powiedziano mu ponoć, że jeśli nie przejdzie do Gliwickiego Teatru Muzycznego, zresztą poza normalną procedurą konkursową, która nie wyłoniła zwycięzcy, to wyleci z muzeum, w którym do tej pory pracował.

Monika Wrzos już nie pracuje w GTM. Gdy założyła koło Związku Zawodowego Polskich Artystów Muzyków Orkiestrowych przy GTM i dowiedziała się, że likwidacja teatru odbywa się wbrew obowiązującym przepisom, została zwolniona. Niby działacze związkowi są chronieni, ale w Gliwicach jakoś tak wyszło.

Zaniepokojeni artyści napisali petycję do prezydenta RP i do ministra kultury, wcześniej próbowali interweniować u prezydenta Gliwic Zygmunta Frankiewicza i w Radzie Miasta. Nic to nie dało.

Cztery miesiące bez pieniędzy

Kłopoty Gliwickiego Teatru Muzycznego nie zaczęły się dzisiaj, z krótkimi przerwami trwają od kilku lat. Za ojca problemów finansowo-płacowych i programowo-artystycznych niektórzy uważają poprzedniego dyrektora Pawła Gabarę, choć on – trzeba to uczciwie przyznać – był także ojcem największych sukcesów tej sceny, bo kierował nią przez 17 lat. W końcówce jego urzędowania w teatrze trwał remont i zespół musiał zgodzić się na wiele wyrzeczeń, liczył jednak na jakąś stabilizację. Atmosfera jednak bardzo się psuła, a Paweł Gabara w ramach stanowiskowej karuzeli wskoczył na wakujące stanowisko dyrektora znacznie zamożniejszej placówki – Teatru Wielkiego w Łodzi, gdzie zresztą trwał poważny kryzys personalny. W Gliwicach natomiast przez wiele miesięcy w ogóle nie było dyrektora, a kiedy wreszcie przyszedł Grzegorz Krawczyk, zaczęła się restrukturyzacja polegająca głównie na zamianie umów o pracę na czas nieokreślony na tzw. śmieciówki. Artyści się zgadzali, bo nie mieli innego wyjścia. Ale już w przerwie wakacyjnej posmakowali, czym to pachnie. Pensje dostali tylko za osiem miesięcy. Za cztery wakacyjne – ani grosza. Pozbawiono ich też składek emerytalnych i ubezpieczenia zdrowotnego. Zatrudnionych na śmieciówkach zwolnić było już bardzo łatwo. Zresztą na bruk poszli nie tylko artyści muzycy, ale także część ludzi z administracji, technicy, bileterzy itd.

Będzie teatr dramatyczny

Czy to znaczy, że w Gliwicach nie będzie już teatru? Ależ skąd! Przecież jest dyrektor, za chwilę zatrudni się dyrektora do spraw artystycznych i jakoś to będzie. Teatr nie musi być muzyczny, choć jak przyjedzie z Warszawy jakiś aktor śpiewający, zrobi monodram z muzyką z taśmy. A ile się przy tym zaoszczędzi grosza…

Podczas pikiety na gliwickim rynku Ewa Leśniak, wysłanniczka warszawskiego ZASP, powołując się na prezesa Olgierda Łukaszewicza, powiedziała bardzo słusznie, że to artyści sceny muzycznej wychowują naród i nie można pozwolić zabrać sobie teatru, bo wszyscy stracą na wiele pokoleń. Podano też do publicznej wiadomości, że przeciwko likwidacji Gliwickiego Teatru Muzycznego, który miał w repertuarze zarówno klasyczne operetki, jak i musicale, wypowiedzieli się wybitni dyrygenci, m.in. Ruben Silva (Warszawska Opera Kameralna), Wojciech Rodek (Teatr Wielki w Łodzi), Marcin Nałęcz-Niesiołowski (Opera Wrocławska), Maciej Niesio­łowski. Wszyscy dyrygowali w Gliwickim Teatrze Muzycznym. Czy jednak takie listy poparcia i podpisy zebrane od publiczności mają jakąś siłę sprawczą?

Protestujący są dumni, że ogółem z podpisami elektronicznymi na portalu Petycje.pl i zebranymi na kartkach bezpośrednio od mieszkańców uzyskano 10 tys. głosów poparcia. To więcej niż frekwencja na niejednym miejskim referendum. Czy jednak władze staną się przez to bardziej kulturalne?

Jedna z artystek baletu oświadczyła, że nie wyjedzie z Gliwic, bo tutaj jest jej miejsce. Zakłada agencję artystyczną i będzie wraz z innymi zwolnionymi muzykami organizować spektakle, koncerty i muzyczne eventy. Niewidzialna ręka rynku muzycznego? Zobaczymy, posłuchamy.

Wydanie: 2016, 24/2016

Kategorie: Kultura

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy