Nagroda Pulitzera za serię artykułów o zbrodniach wojennych w Wietnamie
„Weszliśmy w dolinę i zabijaliśmy każdego mężczyznę powyżej 16. roku życia. To nie byli nieprzyjacielscy żołnierze, to byli wieśniacy. Po prostu weszliśmy do wsi i unicestwiliśmy całą cywilną populację. Zabijanie trwało i trwało. W końcu zrobiło mi się od tego niedobrze”, opowiadał 55-letni Rion Causey, były sanitariusz amerykańskiej jednostki specjalnej Tiger Force dziennikarzom z Toledo w stanie Ohio. Trzej reporterzy prowincjonalnej gazety „The Blade”, Michael Sallah, Mitch Weiss i Joe Mahr, niespodziewanie otrzymali w ubiegłym tygodniu prestiżową nagrodę Pulitzera w kategorii dziennikarstwa dochodzeniowego. To wyróżnienie przyniosła im opublikowana w październiku 2003 r. seria czterech artykułów „Buried Secrets, Brutal Truths” („Pogrzebane sekrety, brutalne prawdy”)
dokumentująca zbrodnie wojenne
popełnione w Wietnamie przez doborowy pluton Tiger Force w 1967 r. Rion Causey, obecnie inżynier nuklearny w Kalifornii, twierdzi, że członkowie oddziału uśmiercili 120 wietnamskich cywilów w ciągu zaledwie miesiąca. Dziennikarze „The Blade” dotarli do wielu nieznanych dotąd dokumentów, byli też w dolinie Song Ve w rejonie Centralnych Wyżyn południowego Wietnamu, gdzie wysłuchali relacji świadków masakr. Oskarżycielskie artykuły dziennika z Toledo sprawiły, że Pentagon wznowił dochodzenie w sprawie krwawych ekscesów Tiger Force. Tak naprawdę śledztwo trwa już ponad 41 lat i jest najdłuższym dotyczącym przestępstw wojennych w Wietnamie. W pierwszej połowie lat 70. ponad 100 funkcjonariuszy prokuratury wojskowej przesłuchało świadków i uczestników wydarzeń w 63 bazach armii Stanów Zjednoczonych w USA, w Korei Południowej, RFN i na Filipinach. Zebrane materiały miały posłużyć do oskarżenia 18 byłych żołnierzy Tiger Force o 20 przypadków zbrodni wojennych, lecz ostatecznie sprawę zatuszowano i nikt nie stanął przed sądem. Dochodzenie oficjalnie zamknięto w listopadzie 1975 r., siedem miesięcy po upadku Wietnamu Południowego. Politycy z Waszyngtonu najwidoczniej doszli do wniosku, że społeczeństwo USA, i tak sfrustrowane po przegranej wojnie, nie potrzebuje opowieści o okrucieństwach własnych żołnierzy. Dopiero po latach dziennikarze z Toledo otworzyli tę starą ranę.
45-osobowy pluton Tiger Force, należący do 101. Dywizji Spadochronowej, został utworzony jesienią 1965 r. Służyli w nim wyłącznie ochotnicy, z doświadczeniem bojowym i – jak wynika z niektórych relacji – bez zahamowań, jeśli chodzi o zabijanie. Żołnierze tej jednostki specjalnej nosili
mundury w tygrysie pasy
i mogli dobierać broń według własnego uznania. Mieli się stać „partyzantami zwalczającymi partyzantkę”, którzy przeprowadzają rozpoznanie sił zbrojnych Wietnamu Północnego. W maju 1967 r. oddział rozpoczął na Centralnych Wyżynach operację, która trwała do listopada. W tym czasie, jak twierdzą świadkowie, jednostka specjalna wymknęła się spod kontroli, spaliła około 40 wiosek, wymordowała znaczną część mieszkańców. Zaczęło się od likwidowania jeńców, które stało się „niepisanym prawem” Tiger Force. W czerwcu szeregowiec Sam Ybarra podciął nożem gardło wziętemu do niewoli Wietnamczykowi, a następnie oskalpował ofiarę. Skalp triumfalnie przyczepił do lufy karabinu. Innym razem w pobliżu wioski Duc Pho szeregowiec Ybarra zgładził 15-letniego chłopca. Zabójca powiedział kolegom z plutonu, że strzelił, gdyż chciał zabrać tenisówki Wietnamczyka. Buty nie pasowały, lecz Ybarra odciął uszy zabitego i naciągnął je na sznurówki. W ten sposób powstał makabryczny naszyjnik. Przez pewien czas wszyscy żołnierze Tiger Force nosili
naszyjniki z ludzkich uszu.
Potem pluton zaczął polować na cywilów. Władze amerykańskie oraz sprzymierzonego z USA Wietnamu Południowego nakazały wieśniakom z terenów objętych walkami, aby przenieśli się do otoczonych drutem kolczastym „ośrodków relokacyjnych”, mocno przypominających więzienia. Chodziło o to, aby partyzanci Wietnamu Północnego nie mogli zaopatrzyć się w żywność w wioskach i na polach ryżowych. Wieśniacy z doliny Song Ve, uprawiający tu pola od pokoleń, nie chcieli porzucać swych domów. Nie popierali Wietkongu, byli przeważnie ludźmi starszymi, liczyli, że obie strony konfliktu zostawią ich w spokoju. Ale żołnierze z Tiger Force kilkakrotnie strzelali do pracujących na polu rolników bez ostrzeżenia, jak do kaczek. Wrzucali też granaty ręczne do podziemnych kryjówek pełnych kobiet i dzieci. Z tych prowizorycznych bunkrów przez wiele godzin dochodziły później krzyki konających i błagania o pomoc. Sierżant James Barnett powiedział dowódcy plutonu, porucznikowi Hawkinsowi, że niepokoi się, gdyż żołnierze zabijają ludzi, którzy nie mają broni. „Hawkins odrzekł, żebym o to się nie martwił. Zawsze przecież możemy znaleźć broń później”, zeznał Barnett podczas wojskowego śledztwa. Porucznik Hawkins osobiście zastrzelił 68-letniego stolarza Dao Hue, którego żołnierze pojmali, gdy przechodził przez rzekę, niosąc dwie gęsi w koszykach. Hawkins powiedział później, że musiał zabić, bowiem stolarz, błagając o litość, krzyczał tak piskliwie, że mogło to zwrócić uwagę bojowników z Północy. Ale dopiero odgłos strzałów oddanych przez porucznika ściągnął na pluton ogień partyzantów Wietkongu. Kiedy jednostka w walkach ponosiła straty, żołnierze odpowiadali nasileniem przemocy. Według relacji świadków, zgwałcili 13-letnią dziewczynkę, a następnie poderżnęli jej gardło. Jeden z Tygrysów odciął głowę niemowlęciu, aby zabrać jego naszyjnik.
Po wielu latach byłych żołnierzy plutonu wciąż dręczą zaburzenia psychiczne i wyrzuty sumienia. Ybarra zapił się na śmierć w swej przyczepie mieszkalnej w Arizonie. Pułkownik David Hackworth, założyciel Tiger Force, który nie brał udziału w krwawych ekscesach, nie próbuje bronić „swoich chłopców”. Mówi jedynie, że wojna w Wietnamie od początku była okrucieństwem. „Każda amerykańska bomba, która uderzyła w wioskę, zabijając nieżołnierzy, była zbrodnią wojenną. Czy ktoś to osądził?”, pyta gorzko pułkownik.
Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy