Książka o bohaterstwie

Książka o bohaterstwie

„A pani miała szczęście, dużo szczęścia, żyje pani”. W wydanej przed paru miesiącami książce „Wczesne życie” Małgorzaty Nocuń te słowa lekarza padają dopiero na stronie 47. Tymczasem już na pierwszej stronie słyszymy wołanie matki: „Gdzie jest moje dziecko?”. I czytamy: „Przesunęła dłonią po brzuchu, był pusty”. W tej książce jest jak u Hitchcocka: zaczyna się od trzęsienia ziemi, a potem napięcie rośnie.

Nigdy w tych felietonach nie pisałem o książkach. O tej muszę, bo jest pionierska. Bo odsłania coś, co było nieznane. Coś, co zwłaszcza dla mężczyzny pozostaje egzotyką. Narratorka, występująca jako M., rodzi dwa i pół miesiąca przed terminem, jej dziecko waży niewiele ponad kilogram. M. spędza 58 dni na Oddziale Intensywnej Terapii Noworodka. Zmaga się z bólem fizycznym i psychicznym, zasięga porad psychiatrów, zażywa środki uspokajające, czuje się winna. Moje ciało – powiada – które dla dziecka „miało być schronieniem, stało się komorą gazową”. Gdy jednak płacze i woła do matki: „Przytul mnie”, słyszy w odpowiedzi: „Nie maż się, idź do dziecka. Jesteś matką, walcz o niego tak, jak ja o ciebie walczyłam”. Mężczyzna nie odważyłby się na taką szorstkość. I nie powinien się odważyć.

„Jak możesz mówić, że nie dałabyś rady? No jak? – pyta M. jedna z pacjentek. – Matka znajduje w sobie nadludzką siłę, kiedy dziecko jest w niebezpieczeństwie, wstaje i idzie, walczy, jest w stanie zrobić dla niego wszystko”. To dlatego M. od pierwszych chwil interesuje się nie sobą, lecz dzieckiem, to dlatego wiadomość o zagrożeniu jej własnego życia pojawia się dopiero w dalszych partiach książki. M. bezwiednie, ale natychmiast, zaczyna prowadzić wielką grę kobiety. Jest jak żołnierz – w „stresie bojowym”. Lecz jej głównym zajęciem jest teraz odciąganie mleka.

„Jak często pani odciąga? Co trzy godziny. Widocznie za rzadko”. „Znów kryzys laktacyjny?”. „Chyba znów nie mam nic w tych cyckach”. „Byłam w ciąży bliźniaczej”. „Mnie odklejało się łożysko”. „Skracająca się szyjka macicy”. Wszystkie te rozmowy, ów rozbrzmiewający w szpitalnym pokoju laktacyjnym „chór laktacyjny”, uwidaczniają najlepiej kunszt sztuki reporterskiej Nocuń. Oto świat kobiet oglądany od strony najbardziej intymnej, współczujące widzenie autorki tu właśnie przejawia się najpełniej. Tu też jest szczególnie widoczne przesłanie generalne tej książki: kształtowanie altruizmu, nauka pokory.

„Przymierze z dzieckiem”… Tam jednak, w książce Marii Kuncewiczowej, kobieta dopiero dojrzewa do macierzyństwa, tu – jest do niego gotowa od początku i tylko zrządzenie losu sprawia, że jest to – jak sama mówi – macierzyństwo „koślawe”, jakoś niepełne, jakoś sztuczne przez sam fakt zastąpienia macicy przez inkubator, przez niemożność ujrzenia nawet twarzy dziecka, zasłoniętej przewodami aparatury. A jednak M. przemawia do swego synka nieustannie. „Głośno tu masz. I światło takie ostre. Cierpisz”, mówi już w pierwszych dniach jego życia. A gdy po miesiącu odsłania się twarz, szepcze: „Więc tak wyglądasz, to jesteś ty”. Powoli wychodzi z piekła. Oboje, M. i jej partner, wciąż rozmawiają ze swym Julkiem. A partner donośnym głosem czyta mu bajki.

„Jak umiera dziecko?”, pyta jednak M. oddziałową psycholożkę. Bo przecież nie każda historia kończy się tu happy endem. A właściwie – żadna tak się nie kończy, bo nie kończy się garb wcześniactwa, dziecku zazwyczaj nie przestaje grozić ślepota, ułomność, kalectwo. M. opowiada szczegóły o walce, jaką niegdyś stoczyła o nią jej własna matka. Ta matka, tak bardzo podtrzymująca ją na duchu, tak wyjątkowo teraz potrzebna, umiera w tej książce także – wprawdzie daleko od oddziału noworodków. Natomiast na tym oddziale pojawiają się śmierci nieustannie. Oto kobieta o inicjale B.: nie chce usunąć ciąży i gaśnie na stole operacyjnym. „Wokół tamtego inkubatora rozstawili parawany”, czytamy suchą informację. Płacz na korytarzu, trumienka dziecka, modlitwa, by dziecko umarło i dłużej już nie cierpiało… W tej książce nowe życie kiełkuje zawsze w cieniu śmierci. I tylko ofiarność lekarzy potrafi czynić cuda.

Jeden epizod wbija się szczególnie w pamięć czytelnika. Oto gdy cały personel szpitala dwoi się i troi, by ratować życie wcześniaków, pod szpitalem demonstrują aktywiści „pro-life”. Jedna z matek zbiega na dół, ruga ich ordynarnymi słowami. M. widzi ją po powrocie: „Cała się trzęsła. Była wierzącą i praktykującą katoliczką, modliła się, uczestniczyła w nabożeństwach.” Sama M. wierzy, lecz dawno już odeszła od Kościoła.

Niezwykła książka. Każąca skłonić głowę przed bohaterstwem kobiety. Nasycona humanizmem, przepojona uczuciem solidarności. Powinna iść do szkół, stać się lekturą obowiązkową. Czy to jednak możliwe w państwie PiS?

Wydanie: 2020, 43/2020

Kategorie: Andrzej Romanowski

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy