Czy Sejm powoła komisję śledczą w sprawie inwigilacji dziennikarzy „Rzeczpospolitej” i innych mediów Tak jak przewidywaliśmy, Prawo i Sprawiedliwość będzie robić wszystko, by komisja śledcza ds. inwigilacji dziennikarzy „Rzeczpospolitej” nie powstała. Dlaczego? Bo to bomba, której wybuch w przypadku prezydenta Lecha Kaczyńskiego może się skończyć nawet impeachmentem. Przed ubiegłotygodniowym posiedzeniem Sejmu Szymon Ruman, rzecznik prasowy marszałka Marka Jurka, powiedział nam, że konkretny wniosek Platformy i odpowiedni kontrwniosek PiS – zmierzający do powołania komisji śledczej, która zbadałaby wszystkie patologie w mediach w ostatnich 16 latach i nie tylko – zostaną skierowane do pierwszego czytania jeszcze przed wakacyjną przerwą. „Marszałek nie ma zamiaru ich wstrzymywać. Ale po pierwszym czytaniu jeden z nich zostanie odrzucony”, zapewniał nas wtedy Ruman. Ale już w trakcie tego samego posiedzenia Sejmu (ostatniego przed parlamentarnymi wakacjami) rzecznik Ruman (marszałek?) zmienił zdanie: „Miałem od pana i innych dziennikarzy informację, że mija półroczny termin, po którym zgodnie z regulaminem Sejmu marszałek musi skierować wniosek Platformy pod obrady izby. Ustaliłem, że rzeczywiście tak jest, ale potem zweryfikowałem to na prośbę Marka Jurka. Otóż Sejm musi się zająć uchwałą PO, ale: albo pod koniec sierpnia, albo najpóźniej na początku września”, tłumaczył nam ten sam Ruman. Przypomnijmy, że wniosek Platformy o komisję śledczą ds. inwigilacji dziennikarzy „Rz” został złożony 10 marca br. Regulaminowe pół roku mija 10 sierpnia, więc Sejm powinien się nim zająć przed wakacyjną przerwą, bo następne posiedzenie izby jest planowane dopiero pod koniec sierpnia, czyli po upływie sześciomiesięcznego terminu. „No tak, ale jest kwestia złożenia wniosku przez klub Platformy i złożenia wniosku wprowadzającego ten pierwszy wniosek do porządku obrad Sejmu. Tego drugiego nie byłem pewny. Byłem w błędzie”, wyjaśnia rzecznik. Jeśli chodzi o wniosek PiS, to – jak twierdzi Ruman – termin sześciomiesięczny nie płynie. Czyli w każdej chwili może być skierowany na forum izby. A zostanie skierowany pewnie wtedy, kiedy partii Kaczyńskich będzie to na rękę. Dr Bartłomiej Nowotarski, konstytucjonalista, który brał udział w pisaniu obecnego regulaminu Sejmu, powiedział nam, że wszelkie terminy w przypadku ustaw i uchwał biegną od dnia złożenia wniosku, bo nasz parlament pracuje permanentnie (przerwy są tylko techniczne), a nie sesyjnie. Sprawą medialnych komisji śledczych zajmował się wcześniej Konwent Seniorów. Jedyna kontrowersja dotyczyła tego, czy powoływać kolejną komisję śledczą, skoro na dobre nie zaczęła działać nawet ta „bankowa”. Ale przed wyborami samorządowymi możemy mieć nowe igrzyska. Jedno jest pewne. O tym, czy poznamy tylko kulisy inwigilacji dziennikarzy „Rz” i skalę odpowiedzialności polityków prawicy, dziś zajmujących najważniejsze funkcje w państwie, czy też Sejm zacznie badać historię Polski po 1989 r. – bo do tego sprowadza się wniosek PiS – zdecyduje Andrzej Lepper. A jak zauważył prof. Jerzy Bralczyk, komentując exposé nowego premiera, Ludwik Dorn klaskał zaraz po jego zakończeniu, Roman Giertych dopiero po pewnym czasie, a szef Samoobrony nie klaskał w ogóle… Sam Lepper w rozmowie z nami zachowuje się jednak jak rasowy dyplomata: „Chcielibyśmy oczywiście wyjaśnić sprawę inwigilacji dziennikarzy. Przecież wszyscy chcieli takiej komisji”, mówi. Nie jest jednak pewny, czy politycznie bardziej będzie mu się opłacało głosować za wnioskiem PO, czy PiS. Ale przypomnijmy, o co chodzi. Sześć lat temu Jan Ołdakowski (wówczas dyrektor departamentu Ministerstwa Kultury, dziś poseł PiS) zasłyszał w restauracji plotkę, że Anna Marszałek i Bertold Kittel, dziennikarze „Rzeczpospolitej”, dostali od służb specjalnych „zlecenie” na napisanie artykułów kompromitujących trzech polityków b. AWS. Wśród nich Lecha Kaczyńskiego, wtedy ministra sprawiedliwości. Ołdakowski, pytany przez nas, od kogo i w jakich okolicznościach „powziął” taką informację, zasłania się niepamięcią. „Był to dla mnie nieprzyjemny okres w życiu i starałem się go usunąć z pamięci”, twierdzi mało wiarygodnie, bo takich historii się nie zapomina. W każdym razie ową informację przekazał Elżbiecie Kruk (ówczesnej szefowej gabinetu politycznego ministra Kaczyńskiego, dziś szefowej KRRiTV). Kruk zaalarmowała ówczesnego p.o. prokuratora krajowego, Zbigniewa Wassermanna, który natychmiast polecił wszcząć śledztwo. W 2000 r. na podstawie plotki zasłyszanej przez Ołdakowskiego uruchomiono śledztwo. Dziennikarze „Rz” byli inwigilowani, o czym ze szczegółami napisał
Tagi:
Jarosław Karpiński









