To nie jest kraj dla starszych ludzi – czyli co zostało z programu 50+ Podobno sytuacja na rynku pracy jest coraz lepsza, a pracodawcy zgłaszają więcej ofert zatrudnienia niż w tych samych miesiącach ubiegłego roku. Poprawy nie widać jednak ani w statystykach (liczba bezrobotnych wzrosła o 318 tys. w okresie od marca 2009 do marca 2010 r.), ani w urzędach pracy. W Warszawie, gdzie przecież bezrobocie jest najniższe w Polsce – tylko 3,4%, gdy w całym kraju 12,9% – od 8 rano w urzędzie pracy przy ul. Ciołka rośnie kolejka do rejestracji nowych bezrobotnych. W południe czeka już ponad pół setki osób. Kolejkowicze dzielą się receptami na skuteczny zarobek. – Z FSO wziąłem 20 tys. odprawy, włożyłem do Millenium na 17%, jak spadło do 5%, wyjąłem i zacząłem pożyczać. Na 10%, tylko rodzinie i dobrym znajomym. A tu mogę dostać robotę dorywczą po 10 zł za godzinę – opowiada pan Zygmunt. Pan Włodek podaje natomiast sposoby uzyskania nienależnego zasiłku dla bezrobotnych. – Nie mam skrupułów. Jak oni nas oszukują, to my też musimy – mówi z zapałem. Dwie tablice u wejścia do urzędu głoszą, że tu realizowany jest program „Człowiek Najlepsza Inwestycja”, finansowany ze środków unijnych. Inwestowanie w człowieka po pięćdziesiątce naszemu państwu na razie jednak nie najlepiej wychodzi. Teoretycznie wszystko wygląda dobrze. W 2008 r. urzędy pracy rozpoczęły realizację programów 45/50+. Ich istotą są przede wszystkim szkolenia, szkolenia i jeszcze raz szkolenia: aktywne szukanie pracy, prawidłowe pisanie CV, umiejętność rozmowy z pracodawcą, umiejętność przedstawienia swego kapitału zawodowego, ABC przedsiębiorczości. Zdarzały się propozycje sensowniejsze: specjalistyczne kursy komputerowe, podstawy angielskiego, kursy dla opiekunek do dzieci i ludzi starych, możliwe jest też uzyskanie dotacji na rozpoczęcie działalności gospodarczej. W 2008 r. rząd przyjął również program „Solidarność pokoleń. Działania dla zwiększenia aktywności zawodowej osób 50 plus”, zakładający obniżkę kosztów pracy dla pracodawców zatrudniających osoby starsze. Od początku 2009 r. obowiązują przepisy, które przez rok zwalniają pracodawców z obowiązku płacenia składek na ubezpieczenie społeczne w przypadku zatrudnienia bezrobotnych po pięćdziesiątce. Jeśli zatrudnili bezrobotnych powyżej 55 (kobiety) i 60 lat, nie muszą w ogóle płacić od nich składek. Zasiłki dla pracowników po pięćdziesiątce płacą tylko przez 14 dni, a nie przez 33 dni jak do 2009 r. Cały koszt programu „Solidarność pokoleń” szacowany jest na co najmniej 23 mld zł (łącznie z emeryturami pomostowymi). Jak nie było, tak nie ma W warszawskim urzędzie pracy nie przybyło jednak na razie propozycji adresowanych do 50-latków. Przy ofertach z reguły nie ma widełek wiekowych. Gdy jednak dochodzi do składania aplikacji czy rozmów z potencjalnym pracodawcą, okazuje się, że tak jak dotychczas osoby po pięćdziesiątce odchodzą z kwitkiem. – Przedsiębiorcy jeszcze czekają, jeszcze nie zatrudniają tych ludzi. Na każdym spotkaniu z pracodawcami prezentujemy korzyści płynące z nowych przepisów – ale tylko od przedsiębiorców zależy, czy zechcą w ten sposób ograniczyć koszty pracy. O zatrudnieniu decydują w największym stopniu wiedza, umiejętności i doświadczenie. Trzeba zatem stale podnosić kwalifikacje. Należy też podkreślić, że wejście w życie programu zbiegło się ze spowolnieniem gospodarczym i wzrostem bezrobocia rejestrowanego – mówi Urszula Murawska, szefowa marketingu w stołecznym urzędzie pracy. Trudno o oferty pracy, ale nie najlepiej jest i ze szkoleniami – oczywiście oprócz nieśmiertelnych kursów aktywnego zachowania na rynku pracy. O nauce angielskiego czy niemieckiego można pomarzyć, a kursy doskonalenia zawodowego są organizowane na ogół wtedy, kiedy pracodawca zgłosi zapotrzebowanie na ludzi o określonych kwalifikacjach, których akurat nie ma wśród bezrobotnych szukających pracy. Zdarza się to niezmiernie rzadko. Trudna grupa Przedsiębiorcy bardzo chętnie przyjmują natomiast bezrobotnych po pięćdziesiątce na staże. Organizuje się ich coraz więcej. Warszawski urząd pracy w 2009 r. miał na stażach 800 miejsc, na ten rok zaplanowano już ponad 1,7 tys. Rzecz w tym, że wynagrodzenie stażystom wypłaca państwo, a nie przedsiębiorca. Firmom opłaca się więc szkolić ich nawet od zera. Po sześciu miesiącach lub roku – na tyle z reguły zawierane są umowy z urzędami pracy – zawsze mogą ich zwolnić. Na stażu dostaje się do ręki 740 zł, co nie jest żadną
Tagi:
Andrzej Dryszel









