Kto po Saddamie?

Kto po Saddamie?

Po usunięciu dyktatora w Iraku raczej nie zapanuje demokracja „Kto będzie rządził w Iraku i w jaki sposób? Kto zapewni bezpieczeństwo? Jak długo pozostaną tu wojska amerykańskie? Czy ONZ odegra jakąś rolę?”, zastanawia się amerykański senator Richard Lugar. Na razie na te pytania nie ma odpowiedzi. Komentatorzy są jednak pewni, że zbrojne obalenie Saddama Husajna okaże się dla Amerykanów łatwiejszym zadaniem. Prawdziwe trudności zaczną się później. Trzeba będzie zaprowadzić nowy ład i zapewnić stabilizację w kraju pozbawionym tradycji demokratycznych, którego mieszkańcy, podzieleni na zwaśnione grupy religijne, etniczne i plemienne, nie zdołali utworzyć narodu. W Waszyngtonie opracowano wstępne plany zarządzania wyzwolonym Irakiem. Przedstawił je irackiej opozycji Zalmay Khalilzad, specjalny wysłannik prezydenta Busha. Swego rodzaju namiestnikiem Iraku ma zostać amerykański wojskowy, zapewne dowódca sił zbrojnych USA nad Zatoką Perską, generał Tommy Franks, lub czterogwiazdkowy generał i przyjaciel sekretarza obrony, Donalda Rumsfelda, Jay Garner. Będzie on rządził przez rok, może dwa lata. Aby nie powstało wrażenie, że Amerykanie zachowują się jak imperialiści, u boku generała powstanie Rada Konsultacyjna, złożona z irackich polityków. Nie trzeba dodawać, że skład rady zostanie ustalony w Waszyngtonie. Inne gremium, Rada Sędziowska, przygotuje projekt konstytucji i zasady wolnych wyborów. W Bagdadzie jednak wiele pozostanie po staremu. Wznowią pracę dawne ministerstwa (aczkolwiek w każdym z nich kontrolę sprawować będzie dwóch amerykańskich oficerów wysokiej rangi). Oznacza to, że przynajmniej niektórzy funkcjonariusze rządzącej obecnie w Iraku partii Baas Saddama Husajna zachowają swoje stanowiska. Cóż, także w nowej rzeczywistości potrzebni są fachowcy… Te plany Departamentu Stanu wywołały gniewną reakcję irackiej opozycji. Kanan Makiya, mieszkający w USA wpływowy intelektualista i doradca Irackiego Kongresu Narodowego (INC), głównego ugrupowania opozycji, napisał dobitnie na łamach brytyjskiego dziennika: „The Observer”: „Rząd Stanów Zjednoczonych zamierza zdradzić, jak to wielokrotnie w przeszłości czynił… podstawowe ludzkie wartości, np. samookreślenie i wolność osobistą”. USA pragną oddać rządy, „generałom i arabskim Quislingom”, drugiemu garniturowi partii Baas i oficerom Saddama, którzy dostaną od Waszyngtonu władzę na tacy. Będzie to po prostu nowe wydanie partii Baas „z amerykańską twarzą”. Polityka ta doprowadzi jednak do katastrofy. Amerykanie zostaną radośnie przyjęci w Bagdadzie, jednak następnego dnia Irakijczycy zwrócą się przeciwko nim, ostrzega Makiya, jeszcze niedawno faworyt administracji Busha, autor słynnej książki „Republika strachu”, opisującej okrutne represje reżimu Saddama Husajna. Przewodniczący INC, 57-letni Ahmed Chalabi, podobnie uważa, że amerykański plan nie będzie funkcjonował. Niezależny działacz opozycji, Jehia al-Wetari, wyraził nawet obawę, że USA, które w przeszłości popierały Saddama Husajna, mogą wspomagać w Bagdadzie innego dyktatora. Opozycja żali się gorzko i zapewne nie bez racji, że Stany Zjednoczone porzuciły koncepcję utworzenia demokratycznego, federacyjnego Iraku. Koncepcję przynajmniej na pierwszy rzut oka logiczną i słuszną. Kurdowie od 1991 r. już mają praktycznie niezależne państewko na północy Iraku, które pod powietrznym parasolem lotnictwa amerykańskiego i brytyjskiego zdołało osiągnąć względny dobrobyt. Politycy kurdyjscy, zgrupowani w dwóch dawniej zwaśnionych, obecnie pogodzonych ugrupowaniach – Patriotycznej Unii Kurdystanu (PKU) i Demokratycznej Partii Kurdystanu (KDP) – chcieliby w nowym Iraku zachować autonomię. Drugi element federacji utworzyliby Arabowie sunnici, zamieszkujący centrum kraju, trzeci zaś – szyici z południa, przy czym równouprawnienie przyznano by również mniejszym grupom religijnym i etnicznym – Turkmenom, chrześcijanom chaldejskim i Asyryjczykom. Waszyngton ze względów zimnej lecz skutecznej Realpolitik zapewne nie zdecyduje się jednak na taki bezprecedensowy eksperyment, który mógłby skończyć się powszechnym chaosem, a nawet rozpadem Iraku. Opozycja iracka na emigracji jest słaba i podzielona, bez zaplecza w kraju, niezdolna do utworzenia rządu. Wprowadzeniu demokracji w Bagdadzie ostro sprzeciwiają się Arabia Saudyjska i inne emiraty znad Zatoki Perskiej, których władcy boją się rządów ludu jak Szejtan (muzułmański diabeł) święconej wody. Weto wobec aspiracji irackich Kurdów postawiła Ankara, inny bardzo ważny aliant Ameryki. Turcja przez lata krwawo tłumiła rebelię „swoich” Kurdów w południowo-wschodniej części

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 09/2003, 2003

Kategorie: Świat