Złote Globy: Jane Fonda odbiera premię za całokształt W każdy zakręt życiowy należy wchodzić z nowym pomysłem na siebie. Że te pomysły się nie kleją? Nie szkodzi. I tak wystarczy, by zostać gwiazdą Hollywood, a nawet ikoną XX w. Jane Fonda przykładem. Jane urodziła się w 1937 r. w rodzinie aktorskiej. Niestety. Tata, Henry Fonda, był jednym z tych słynnych tall manów złotej ery Hollywood – gwiazdor wysoki, smukły i przystojny. Kochały się w nim miliony kobiet. Jane niewiele z tego miała, bo rycerski i czuły tata bywał tylko na ekranie. W domu przeciwnie. Zwłaszcza od czasu gdy zostawił jej mamę dla 21-letniej aktoreczki. Mama zresztą nie interesowała się córką wcale. Mała Jane wyobrażała więc sobie, że to pogodna i wyrozumiała Katharine Hepburn jest jej rodzicielką. Co bardzo jej pomagało, szczególnie gdy rodzona matka podcięła sobie gardło w prywatnej klinice, do której oddał ją ojciec, przeczuwając, że nie wyjdzie z depresji. Taty to nie obeszło, podobnie jak nie obchodziła go dorastająca córka. Gdy za pierwsze zarobione pieniądze kupiła mu prezent, nawet nie otworzył paczuszki. Czym prędzej za to wypchnął dorastającą pannicę na pensję dla „dziewcząt z dobrych domów”. Rygor panował tu jak w koszarach. Od nastolatek wymagano, by na ceremonialny obiad stawiały się w szpilkach i z perłami na szyi. Jane lekceważyła ten ceremoniał, za co była piętnowana, ale też odwdzięczyła się po swojemu. Na kolejny obiad przyszła w szpilkach i ze sznurem pereł na szyi. Tylko w szpilkach i tylko w perłach. I już było wiadomo, że nie zostanie ozdobą salonu tatusia. Kiedy więc zażyczyła sobie studiować sztuki piękne w Paryżu, ten wykładał fundusze, byle się pozbyć kapryśnej panienki. Jane przy sztalugach nudziła się jednak bardzo i szybko wróciła do Nowego Jorku, by za 35 dol. tygodniowo zostać słuchaczką szalenie modnego Actors Studio. Tam przyuczano takie przyszłe gwiazdy jak Dustin Hoffman czy Gene Hackman, by przed kamerą zachowywały się, jak przeciętny Amerykanin zachowuje się na ulicy. Po pierwszych rólkach filmowych jedni krytycy twierdzili, że Jane ma pewien potencjał, a drudzy, że poza nazwiskiem Fonda nie wnosi do filmu dosłownie niczego. Najwyżej miłą buźkę nieskażoną wysiłkiem umysłowym. Przyszłość w amerykańskim filmie nie rysowała się przed córeczką znanego tatusia zbyt pomyślnie. Na szczęście świat filmowy ogarnęło szaleństwo na punkcie francuskiej Nowej Fali. Jane, z temperamentu chuliganica, doskonale nadawała się do surowych i antykołtuńskich filmów. A kiedy francuski reżyser Roger Vadim zauważył, jak w trakcie przyjęcia w paryskim salonie popija potrawkę z małży coca-colą, z miejsca doszedł do wniosku, że ta nieokrzesana panienka z wielkim amerykańskim nazwiskiem podkręci jego karierę. Ostatecznie Brigitte Bardot („uroda bufetowej”, jak pisała prasa), wcześniejsze odkrycie reżysera, pokazała już wszystko, co miała do pokazania, i widowni nieco się opatrzyła. Ale Vadim nie był twórcą na miarę Nowej Fali. Zaangażował więc Jane do komedii erotycznej „Krąg” i namawiał intensywnie do pozbycia się bielizny przed kamerą. Jane tymczasem wyciągnęła wnioski z historii B.B. i postanowiła nie odkrywać na starcie wszystkich kart. Na razie dziewczęcą buźkę (i tylko buźkę!) pokazała w komedii z Dzikiego Zachodu „Kasia Ballou”. Widownia przyjęła jej miłą twarzyczkę do wiadomości i na tym się skończyło. Bo Oscara za udział w tym samym filmie zgarnął jej partner Lee Marvin, obnoszący brudną, zapijaczoną mordę. Ileż jednak w niej było wyrazu! No i zaczęto się bawić Jane jak laleczką. Pewnego dnia dzwoni do niej tata z informacją, że jej nagie zdjęcia figurują na rozkładówce „Playboya”. Grom z jasnego nieba. Przecież ona nigdy dla tego magazynu nie pozowała! Okazało się, że w trakcie kręcenia nagich zdjęć do kolejnego filmu, które ostatecznie do niego nie weszły, ktoś (zapewne sam Roger Vadim) wpuścił na plan fotoreportera „Playboya”, a ten napstrykał fotek. Awantura rozpętała się nieziemska. Szef magazynu Hugh Hefner, od którego aktorka zażądała 19 mln dol. odszkodowania, odmówił. Tłumaczenie było proste: nagie zdjęcia aktorki to reportaż z planu filmowego wykonany w czasie jej czynności zawodowych, a nie efekt szpiegostwa jakiegoś prymitywnego paparazzo. Ta jej twarz i sylwetka laleczki Barbie stała się przyczyną kolejnego nieszczęścia, mianowicie przyjęcia głównej roli w filmie „Barbarella” wyreżyserowanym przez – a jakże! – Rogera










