Lekarze. Portret własny

Są państwem w państwie. Ponad 127-tysięczną grupą zawodową z własnymi sądami i samorządami. Z jednej strony, obdarzamy ich zaufaniem, z drugiej, uważamy za jedno z najbardziej skorumpowanych środowisk

W rankingach zaufania zajmują drugie miejsce, tuż po profesorach uniwersytetu. Reprezentują zawód wymarzony dla naszych dzieci. Podziwiamy ich w wyidealizowanym serialu „Na dobre i na złe”, gdzie serce łączą z wiedzą, ratują ludzi. Opowieść o lekarzach ze szpitala w Leśnej Górze jest telewizyjnym hitem. W poprzedni weekend oglądało ją prawie 10 mln osób. W każdym odcinku lekarze zmagają się z innym dramatem. Precyzyjna diagnoza, rozmowa z chorym, zmęczenie, dyżury. Te sceny najchętniej oglądają widzowie. Ale następnego dnia czytamy przerażające relacje z łódzkiego pogotowia, a w badaniach opinii publicznej uznajemy ich za najbardziej po celnikach skorumpowaną grupę zawodową.
Lekarze polscy. Jacy są? Kto jest w cenie, kto nie przyjmie nawet bombonierki? Rozmawiałam ze sławami, noszowymi i urzędnikami. Każdy chciał mówić o etyce. Być może dlatego warto właśnie dziś spróbować sportretować to środowisko. Od wewnątrz, tak jak ono siebie widzi.
Są w różnej kondycji. Odpowiedzialna jest za to specjalizacja, którą wybrali, ważna jest także osoba lidera. I emocje związane z chorobą, którą leczą. Dobrze radzą sobie kardiolodzy – zeszłoroczny, piąty kongres ich stowarzyszenia pokazał siłę tego środowiska. Prof. Religa ciągnie kardiochirurgię. Wszystko mu się udaje. Po pionierskich operacjach na Śląsku stworzył całodobową pomoc dla Mazowsza, co przez lata uważano za niemożliwe. Teraz jego syn, jako pierwszy na świecie, stosuje naprawianie serca po zawałach poprzez wszczepianie komórek macierzystych.
Prof. Marek Naruszewicz, szef Towarzystwa Badań nad Miażdżycą, zorganizował świetny ośrodek profilaktyczny w Szczecinie, a cholesterol jest pasjonującym antybohaterem jego medialnych wystąpień.
Silna jest onkologia. Zawdzięcza to autorytetom znakomitych specjalistów i naszemu lękowi przed chorobą. – Onkolog musi być psychicznie odporny – komentuje prof. Jan Zieliński, szef Polskiego Towarzystwa Onkologii Klinicznej. – Przecież pacjenci boją się bólu, sądzą też niesłusznie, że choroba jest nieuleczalna. Z kolei lekarz musi się zastanowić, czy i w jakiej formie powiedzieć choremu o raku.
Onkolodzy są mocni i potrafią walczyć. Oto warszawski szpital przy ulicy Wawelskiej – lekarze nie dopuścili do jego likwidacji. Wezwali na pomoc dziennikarzy i wyleczonych chorych. Wygrali.
Sfrustrowani są chirurdzy, reumatolodzy i psychiatrzy. Choć mają znakomitych specjalistów, trudniej im zdobyć fundusze, także przez nas nie zawsze są doceniani.
Jesienią ub.r. obradował 60. zjazd chirurgów. Wojciech Kilar skomponował im „Fanfary”. Zasłużone. Dr Leszek Brongel, kierownik krakowskiej kliniki medycyny ratunkowej, tłumaczy: – Decyzje muszą zapadać szybko. W ciągu kilku minut trzeba operować klatkę piersiową, głowę, brzuch. W ciągu kilku godzin podjąć decyzje ortopedyczne. Nauka o urazach to nie są złamania, nie chodzi o to, żeby zaszyć dziurę. W czasie urazu w organizmie zachodzi szereg procesów fizjologicznych, które trzeba jak najszybciej opanować.
Kompleksy? Frustracja w tym zawodzie? Coś z tego jest. Choroby serca i nowotwory budzą ludzki lęk, mają też zrozumienie u władzy, bo doczekały się programów rządowych, a więc pieniędzy. Urazy określane są jako głupie wypadki. Trzeba ratować, no ale nie ma w tym żadnej tajemniczej choroby. Tymczasem na początku XXI w. chyłkiem przesunęły się do czołówki zabójców. Z dziesiątego miejsca na czwarte.
W trudnej sytuacji jest psychiatria. – Ostatnie lata to nowoczesna ustawa porządkująca zasady leczenia, ale także, od 1997, ograniczenia leczenia otwartego. Likwiduje się przychodnie i oddziały dzienne – ocenia Marek Balicki, szef senackiej Komisji Zdrowia. Wracamy do anachronicznego i drogiego leczenia szpitalnego, często też chory w ogóle pozostaje bez pomocy. Poza tym psychiatrzy nie są w stanie wywalczyć refundacji najnowocześniejszych leków.
Sfrustrowani są reumatolodzy. Prof. Anna Filipowicz-Sosnowska prosi, by nie mówić o banalnym reumatyzmie, a o chorobach reumatoidalnych. Podkreśla, że są to powszechne, szczególnie w starszym wieku, choroby całego ustroju. I znowu pojawia się brak zrozumienia – najnowsze, nietoksyczne leki nie są refundowane, a kosztują bardzo dużo.
W dobrej kondycji jest ginekologia. – Jest uprzywilejowanym działem medycyny. Jej stan oceniam jako dobry – zapewnia dr Grzegorz Południewski, ginekolog z Białegostoku, wiceprezes Towarzystwa Rozwoju Rodziny. – To specjalność w dużym stopniu sprywatyzowana. Lekarze nie mają finansowych pokus. To konkretna specjalizacja, dobór pacjentek nie jest przypadkowy. Inaczej jest z podopiecznymi lekarzy pierwszego kontaktu. O jakości usług ginekologicznych najlepiej świadczy statystyka. W ciągu ostatnich kilku lat zmalała umieralność noworodków. Z drugiej strony – maleje liczba kobiet zachodzących w ciążę. Tak więc mamy mniej pacjentów i więcej lekarzy. Taka sytuacja wymusza konkurencję: pacjentka ma wybór, ma do dyspozycji co najmniej kilka gabinetów ginekologicznych. Niezwykle istotnym w środowisku ginekologów problemem jest kwestia aborcji. Patologia jest w prawie, a nie w praktyce.
Subtelna endokrynologia jest dla niewielu wybranych. – Wiedza medyczna zmienia się błyskawicznie. Endokrynologia to specjalizacja lekarzy dojrzałych. Trzeba być przynajmniej specjalistą II stopnia, aby zostać endokrynologiem. To trwa jakieś 10 lat – wyjaśnia prof. Janusz Naumann, szef kliniki endokrynologii warszawskiego szpitala AM.
Prof. Naumann zwraca uwagę na zmianę sytuacji. Od kilku lat najważniejszym problemem jest walka z kasami chorych. To wyczerpuje, odbiera energię. Profesor dostaje około 35 zł na jednego pacjenta. Tyle kosztuje zbadanie jednego hormonu, a to dopiero początek leczenia. Zdaniem profesora Naumana, system ochrony zdrowia został rozbity. Chorzy mają utrudniony dostęp do lokalnych szpitali. Gdy tam trafią, często jest już bardzo późno.
– Dobra medycyna jest prawem samym w sobie – ocenia znakomity chirurg, prof. Krzysztof Bielecki. – Jeśli będziesz oszczędzał, zastanawiał się, czy kasa chorych zwróci koszty, z operacji nic nie wyjdzie. Tzw. mnogie obrażenia ciała nie powinny mieć żadnych limitów finansowych.

Elita z dziesięciu akademii

Od 11 lat mają swój samorząd, są związki zawodowe, są i konkursy. Można wybrać Złotą Słuchawkę, Doktora Ojboli, Eskulapa, Lidera Promocji Zdrowia. Mają swój kabaret Złoty Młoteczek, prowadzony przez psychiatrów, a także Andrzejkowy Bal Lekarzy.
W parlamencie lekarze są rozproszeni, nie stanowią żadnej grupy nacisku. W Sejmie jest ich 16, w tym ośmiu z koalicji. Są siłą w Komisji Zdrowia, jednak dla działań szefa resortu, także posła, nie są mocnym wsparciem. Co dziesiąty senator jest lekarzem. Czas pokaże, czy coś z tego wyniknie.
Co roku akademie medyczne kończy 2,5 tys. młodych ludzi. Uczą się w dziesięciu wyższych uczelniach. W rankingu „Perspektyw” przoduje uczelnia warszawska, następnie poznańska i katowicka. Ranking zamykają Białystok i Bydgoszcz, ale tamtejsi rektorzy uważają, że i u nich jakość kształcenia jest wysoka. – Polskie akademie medyczne lepiej kształcą lekarzy niż ich zachodnie odpowiedniki – zapewnia poseł Władysław Szkop (SLD), lekarz, wiceprzewodniczący sejmowej Komisji Zdrowia.
W programach nauczania coraz mniej jest teorii. – Nasi absolwenci nie muszą martwić się o pracę – ocenia rektor Akademii Medycznej w Poznaniu, prof. Leon Drobnik. – Jednak dziś przedmioty kliniczne rozpoczynają się na dalszych latach. Uważam, że to niesłuszne i dążę do integracji nauk podstawowych i klinicznych już od pierwszego roku studiów, co zapewne wejdzie od przyszłego roku. Daje to możliwość całościowego spojrzenia na pacjenta. Nasze mury będą więc opuszczali dyplomowani lekarze rodzinni.
Studia medyczne to prawdziwa elita. Państwo strzeże monopolu na kształcenie lekarzy, nie dopuszcza do powstania prywatnych uczelni. Jednocześnie uczelnie są biedne. Kombinują i uruchamiają drogie studia wieczorowe. Taka jest rzeczywistość.
Pierwsze lata pracy to często dyżury w pogotowiu, które choć zawsze pod pręgierzem, dziś przeżywa prawdziwie czarne dni. Pogotowie to miejsce pracy dla bardzo słabych bądź dla mocno starszych lekarzy. Niektórzy trafiają tam na początku swojej drogi zawodowej i zostają – to opinia lekarzy z dużych klinik. Nie zgadza się z nią senator Marek Balicki. Podkreśla, że właśnie praca pogotowia została przez ostatnie lata usprawniona i unowocześniona. I na pewno nie jest zajęciem dla mniej zdolnych.
W warszawskim pogotowiu wyliczono, że 80% karetek dojeżdża na miejsce w ciągu ośmiu minut, a Michał Borkowski, szef stołecznej stacji, podkreśla, że w centrum powiadamiania ratunkowego jest zawsze lekarz z II stopniem specjalizacji. On ocenia wezwanie. Jeśli sytuacja jest alarmowa (kod pierwszy), karetka musi wyjechać w ciągu 60 sekund i dojechać właśnie po ośmiu minutach. W innym wypadku karetka wyjeżdża najpóźniej po dwóch minutach. Michał Borkowski wylicza także, że w karetkach jeżdżą lekarze anestezjolodzy, a sanitariusze muszą mieć średnie wykształcenie. Z lekarzami podpisuje się kontrakty, każdy ma jasno postawione obowiązki.

Etyka i patologia

Władze warszawskiej AM nie twierdzą, że w dziedzinie etyki kształcenie poniosło klęskę. Przyznają, że trzeba dokonać zmian. Prof. Leon Drobnik, rektor poznańskiej AM, uważa, że całe studia winny być przesiąknięte deontologią. Wszyscy rektorzy uważają, że nawet bez nauczania etyki nie powinno być problemu, bo studenta medycyny, tak jak każdego człowieka, obowiązuje Dekalog. Wiesław Makarewicz, rektor Akademii Medycznej w Gdańsku, ma konkretny pomysł – na uczelni stworzy katedrę etyki. Wykłady na ostatnich latach to za mało. Jednak uważa, że tak naprawdę egzamin z etyki student zdaje przy szpitalnym łóżku.
Jeden z naukowców z doskoku wykładający etykę na uczelniach medycznych ma o jej prestiżu jak najgorsze zdanie. Studenci uważają, że to banały, których nie warto słuchać, bo i tak jakoś się zaliczy. Poza tym wykład usytuowany jest na zasadzie ogona, na przykład po zajęciach w prosektorium. – Przychodzą dwie blade panienki i błagają, żeby je zwolnić do domu – wzdycha etyk.
Później są lata pracy i różne zawirowania. Informacje o korupcji i patologii. Zdumiewające wystąpienia. Chirurg onkolog, dr Grzegorz Luboiński z Centrum Onkologii, ogłasza publicznie, że „nie bierze”.
Pytam lekarzy, co oni na to. Tłumaczą, że patologie zdarzają się we wszystkich specjalnościach. Problem „dofinansowania” lekarzy jest powszechny. Podtrzymują go pacjenci, którzy uważają, że należy użyć pewnych czynników, aby szybciej dostać się do lekarza. Rozwiązaniem jest prywatyzacja. Jeżeli za pacjentem będą szły pieniądze, zmieni się sposób jego traktowania. Takie nadzieje wyrażają lekarze. To reforma doprowadziła do tego, że relacje pacjent-lekarz zostały postawione na ostrzu noża. Złe opłacanie lekarzy spowodowało naturalną gonitwę za pieniędzmi, często dodatkowymi – taka opinia najczęściej powtarza się wśród lekarzy, którzy nie uważają, że są państwem w państwie. Gonitwa za pieniędzmi to także jednoznaczne propozycje firm farmaceutycznych i doprowadzone do karykatury piętrzenie miejsc pracy. Przełożeni próbują dyscyplinować lekarzy. Ryszard Batycki, dyrektor szpitala w Bielsku-Białej, zakazywał pracy w innej klinice. Niektórzy dyrektorzy kazali podpisywać lojalki.
– Problemy etyczne dotyczą ogólnej degradacji społeczeństwa. Widać to również w środowisku lekarzy, choć oczywiście jest to dla mnie bardzo smutne stwierdzenie. System ochrony zdrowia powinien wspierać postawy etyczne. Obecnie wystawia je tylko na próby – tę opinię wyraził rektor AM w Gdańsku.
Dotychczas panowała głęboka obojętność. O powiązaniach pogotowia z firmami pogrzebowymi pisano wiele razy. Gdy w 1993 r. na łamach „Kobiety i Życia” ostro występowałam przeciwko dzierżawieniu szpitalnych pomieszczeń „pogrzebownikom”, Ministerstwo Zdrowia odpowiedziało, że szpitale muszą z czegoś żyć.
Rzecznik praw obywatelskich ogłosi niebawem wyniki kontroli w izbach lekarskich. Ale już dwa lata temu apelował, by ukrócić powiązania lekarzy z zakładami pogrzebowymi. Apel dostali wszyscy posłowie i ministrowie. Nie odpowiedział nikt. Dziś – postawieni pod ścianą – lekarze często przytaczają przykłady łamania etyki na korzyść pacjenta. Kilku moich rozmówców przyznało się do wyżebranych rent. Przesadzili w opisach schorzeń, bo bez renty człowiek nie miałby z czego się utrzymać.

Anioły i złodzieje

Głowa samorządu to Naczelna Rada Lekarska, jego sumienie to sądy, jego urzędnicy to 24 okręgowe izby. – Stowarzyszenia i związki zawodowe lekarzy są zbyt słabe, by kontrolować swoje środowisko. Solidaryzm zawodowy nie zawsze działa na korzyść lekarzy. Często pojawia się ostracyzm, piętnuje się lekarzy, którzy kwestionują pracę swoich kolegów. Są jeszcze samorządy. Te jednak nie cieszą się sympatią wśród lekarzy. Często ignorują oni wybory do tego organu. Oznacza to, ze środowisko nie wie, jak siebie ratować. W tej olbrzymiej grupie, jak w małym miasteczku, znajdują się różni ludzie. Idealiści i degeneraci. Anioły i złodzieje – to opinia posła Władysława Szkopa.
Izba lekarska powinna sprzyjać dialogom społecznym. Jest jednak tworem zbyt słabym, należałoby zacząć od wymiany pracujących tam ludzi. Izba lekarska w ciągu dziesięciu lat istnienia nie stała się strażnikiem etosu, a jedynie biernym obserwatorem – krytycznie stwierdza wielu moich rozmówców. Obrońcy uważają, że izby porządkują środowisko, to one decydują o prawie wykonywania zawodu, stażach lekarskich i studiach podyplomowych.
Samorząd jest sfrustrowany, bo minister zdrowia nie zawsze konsultował z nimi swoje rozporządzenia. Dziś stan ten się pogłębił, gdyż min. Łapiński na fali dyskusji o mrocznych zdarzeniach zapowiedział, że chce odzyskać władzę nad lekarzami. Zaczął od 36 stacji pogotowia. Odebrał ich lekarzom prawo wystawiania aktów zgonu. Bowiem w tle łódzkiej afery rozgorzała dyskusja na temat, czy lekarze radzą sobie z usuwaniem czarnych owiec. Minister Łapiński uważa, że nie. Innego zdania jest rzecznik praw obywatelskich. Wspiera go związek zawodowy lekarzy. – Do naszego związku należy około 20 tys. lekarzy. Było więcej, ale ci, którzy podpisali kontrakty, odeszli – wyjaśnia Krzysztof Bukiel, szef związkowców. I przypomina, że ich rosnącym problemem jest bezrobocie.
O związkach głośno było przed kilkoma laty, gdy strajkowali anestezjolodzy. Teraz znowu się pojawiły. – Dzwonili lekarze, głównie z Wrocławia i Łodzi, prosili, żebyśmy wzięli ich w obronę. Bo to, co się dzieje, to nagonka na całe środowisko – Krzysztof Bukiel jest zdenerwowany. – Poza tym protestujemy przeciwko próbom przejęcia przez ministra zdrowia nadzoru nad naszym środowiskiem.

Poza prawem powszechnym mają swoje, wewnętrzne. – Przysięga Hipokratesa jest inwokacją polskiego kodeksu etyki lekarskiej. W płaszczyźnie moralnej kodeks jest podstawowym drogowskazem – tłumaczy prof. Marian Filar z toruńskiej Katedry Prawa Karnego. – Złamanie kodeksu oznacza konieczność odpowiadania przed sądem lekarskim. Kodeks nie jest źródłem prawa powszechnego, ale narzędziem pozwalającym oceniać lekarza.
– Sądy lekarskie działają sprawnie. Obecnie prowadzonych jest blisko 60 spraw, wszystkie rozpatrywane są szczegółowo – zapewnia Henryk Dziejcielski, zastępca przewodniczącego Okręgowej Izby Lekarskiej w Koszalinie. – Co tydzień toczy się sprawa przeciwko lekarzowi. Posiłkujemy się opinią biegłych, np. z akademii medycznych z odległych rejonów Polski. Nie chcemy, aby zarzucano nam kumoterstwo. Osobno działa też komisja etyki. Rzecznik odpowiedzialności zawodowej ocenia, czy daną sprawę można załatwić polubownie, czy też konieczne jest rozpatrzenie sprawy przez sąd. W ciągu ostatnich dwóch lat liczba składanych do nas wniosków zwiększyła się o 100%. Wiele z nich dotyczy błahych spraw. Najświeższy przypadek: zgłosił się pacjent, któremu dziesięć lat temu lekarz zrobił zastrzyk. Pacjent nie wie, co mu wtedy podano.
– W zeszłym roku skierowano do nas 104 sprawy. Do sądu lekarskiego trafiło dziesięć – wylicza Krzysztof Kozak, przewodniczący Okręgowej Izby Lekarskiej w Szczecinie. – W pozostałych przypadkach doszło bądź do ugody, bądź też wnioski uznano za bezzasadne. W pięciu przypadkach zastosowano upomnienia, w trzech – naganę, w jednym – zawieszenie w prawach wykonywania zawodu. Jedną osobę sąd uniewinnił.
Ze szczecińskich statystyk wynika, że w ciągu minionych trzech lat podwoiła się liczba skarg. Za to we wszystkich izbach powtarza się opinia, że winny jest wzrost świadomości społecznej, nie błędy lekarskie.
Jednak im wyżej w hierarchii, tym opinie o własnym sądownictwie są bardziej chłodne. – Procedura dotycząca odpowiedzialności lekarskiej nie jest dobra. Asortyment kar jest niewystarczający – twierdzi prof. Zbigniew Czernicki, drugą kadencję pełniący funkcję rzecznika odpowiedzialności zawodowej Naczelnej Rady Lekarskiej. – Brakuje pośrednich kar, między niewiele mówiącym upomnieniem, a zdecydowanym pozbawieniem praw wykonywania zawodu. Chcielibyśmy wprowadzić odpowiedzialność finansową lekarzy. Lekarz ma cztery rodzaje odpowiedzialności: służbową – przed własnym szefem, karną – jak każdy inny człowiek, cywilną i odpowiedzialność zawodową. Sądy lekarskie są dwuinstancyjne: sąd okręgowy i naczelny. W obradach sądu naczelnego biorą udział zawodowi sędziowie. Dodatkowo kształci się biegłych sadowych. Wszystko po to, aby nie podawać w wątpliwość wyroków tych sądów. Kilka lat temu wnioski napływały do mnie lawinowo. Teraz też ich liczba zwiększa się, ale nie w takim tempie. Dominują wnioski pacjentów, którzy nagle zachorowali (głównie zawały serca). Drugi typ wniosków dotyczy chorych, którzy długo przebywali w szpitalu. Oni lub ich rodziny skarżą się na braki w opiece medycznej, ignorancję lub nawet zaniedbanie.
Konstanty Radziwiłł, nowo wybrany prezes Naczelnej Rady Lekarskiej, zapowiada „rozpoczęcie dyskusji o kryzysie w etyce lekarskiej”. Brzmi to niepewnie, jak niepewne bywają działania izb lekarskich. Oto historia vilcacory – peruwiańskiego ziela reklamowanego, także przez kilku lekarzy, jako lek na raka. Sprawa była głośna, szczególnie w Trójmieście. Ostro protestował tamtejszy wybitny onkolog, prof. Jacek Jassem. Izba lekarska, choć mogła wszcząć dochodzenie z urzędu, zdecydowała się tylko na zorganizowanie otwartej debaty, całkiem nieudanej, bo zwolennicy vilcacory nie przyszli.
W 2000 r. (ostatnie dane) sądy lekarskie II instancji ukarały 142 lekarzy, którym udowodniono popełnienie błędów. Prof. Czernicki obserwuje, że często lekarze podpuszczają pacjentów. – „A któż panu tę szczękę ustawił?”, pytają i chory biegnie do sądu.
Sądy państwowe, sądy lekarskie, Primum non nocere, stowarzyszenie broniące pacjentów, rzecznicy praw pacjentów przy kasach chorych, biuro praw pacjenta przy ministrze zdrowia – wszystkie te instytucje chronią chorych. Jest jeszcze Karta Praw Pacjenta. I coraz więcej sensacji, ponurych relacji, żądań odszkodowania.
Sądy lekarskie nikogo nie wykluczyły z zawodu. – Wiele było przypadków czasowego wykluczenia – wyjaśnia senator Marek Balicki. – Ale w sądownictwie zawodowym rzadko stosuje się dożywocie. Byłaby to śmierć zawodowa.
Zdaniem prof. Eleonory Zielińskiej z Katedry Prawa Uniwersytetu Warszawskiego dobrym pomysłem „na lekarzy” byłyby kary pieniężne wymierzane przez ich wewnętrzne sądy.

Autorytet mistrza

– Stosunki feudalne w szpitalach to dobra rzecz. Relacja mistrz-uczeń sprawdza się już od wieków i lepiej niech tak zostanie – zapewnia ordynator oddziału chirurgii w warszawskim szpitalu Bielańskim, prof. Bibiana Mossakowska, osoba znana z mistrzostwa w zawodzie i twardego prowadzenia zespołu. – Otaczają mnie wspaniali ludzie, również bardzo młodzi lekarze. Wszyscy oni pracują dla satysfakcji, nie dla pieniędzy. W mojej specjalności nie da się zarobić – dodaje prof. Mossakowska. – Zdarzali się młodzi lekarze, którzy odchodzili z mojego oddziału. Mówili, że u mnie nie da się zarobić. Był chłopak, który wolał pójść pracować do piekarni. Potem przyniósł nam na oddział świeże pieczywo: specjalnie dla kochanej pani ordynator. Inna osoba czuła się po prostu znudzona. Nie zatrzymywałam.
Prof. Leon Drobnik z Poznania uważa, że jego studenci są idealistami. Tak jak Judym. Ale wie też, że patrzą mu na ręce. Więc on musi być super-Judymem. Również prof. Wiesław Makarewicz, rektor AM w Gdańsku sądzi, że relacja mistrz-uczeń jest w tym zawodzie najlepszą szkołą. Dołącza do nich prof. Zbigniew Religa, mistrz wielu uczniów. Jednak przyznaje, że praca wśród starannie dobranych lekarzy ma konsekwencje. – Żyję w innym świecie – tłumaczy i dodaje, że dlatego właśnie nie wierzy, by lekarz mógł zabić pacjenta dla pieniędzy otrzymanych z zakładu pogrzebowego.
Tak to jest w tym tylko pozornie demokratycznym państwie lekarzy. Wielcy mistrzowie i ich uczniowie, którzy trzy lata muszą terminować, by otworzyć specjalizację.
Prof. Jan Zieliński, od 40 lat w onkologii, mówi, że on uczył się u sławy, prof. Koszarowskiego. – Ale przecież wielkich mistrzów jest niewielu – tłumaczy profesor. – Autorytetami powinni być ordynatorzy w setkach szpitali, ci, którzy kierują zespołami. I dlatego ordynatorzy wybierani są w konkursach. Jednak ich jakość bywa różna. Efekt – nie wszyscy kierujący oddziałami mają specjalizację.
Sukcesy, żale i frustracje. Brak standardów leczenia, wojna z kasami, marne zarobki, wątpliwe dorabianie – każda rozmowa z profesorem i z młodym lekarzem wróci do tego tematu.


Sąd lekarski nie może zastępować państwowego
Prof. Marian Filar, kierownik Katedry Prawa Karnego Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu
Ludziom wydaje się, że zadaniem sądów lekarskich jest karanie lekarzy. Tymczasem one powinny zajmować się tylko warstwą deontologiczną, dbać o odpowiedni poziom moralny. Żaden sąd lekarski nie może zastępować państwowego. Może orzeczenia nie są najsurowsze, ale to nie znaczy, że sądy źle pracują. Oczywiście, może się zdarzyć pewna ich miękkość na zasadzie: kolega koledze krzywdy nie zrobi, ale sądzę, że jest to margines.
Jestem wrogiem tworzenia gett moralnych, z drugiej strony gett prawnych. Nie ma odrębnej moralności dla lekarza, odrębnej dla szewca. Jeszcze gorsze jest tworzenie getta odpowiedzialności karnej – uznanie, że ktoś ma być karany surowiej.
Praca lekarza to leczenie. Nie może zastępować Charona przewożącego ludzi na drugi brzeg rzeki. To jest sprzeczne z jego ustalonym etosem. Jeśli lekarz przyspiesza zgon, dobijając pacjenta, to jest to zabójstwo jak każde inne, związana z tym jest odpowiedzialność karna. Ale wręczanie wizytówek, nawet branie pieniędzy od firm pogrzebowych… tu z odpowiedzialnością karną może być ciężko. Za to czyn taki jest ewidentnie niemoralny i tym właśnie powinien się zająć sąd lekarski.
Rozumiem oburzenie społeczne. Uważam, że te czyny można uznać właśnie za niemoralne, ale za nie karnie się nie odpowiada. Taka jest moja opinia. Inna sprawa, że upada etos pewnych środowisk. Dawniej za popełnienie niektórych czynów było się wykluczanym z towarzystwa, dziś zacierają się różnice między dobrem a złem.


Jak oceniasz funkcjonowanie służby zdrowia?

W porównaniu z październikiem 2000 r. o 10% wzrosła liczba ocen negatywnych.
Dobre oceny funkcjonowania publicznej służby zdrowia najczęstsze są wśród osób biernych zawodowo: gospodyń domowych, emerytów, rencistów, uczniów i studentów oraz bezrobotnych. Pozytywnie wypowiadają się także przedstawiciele kadry kierowniczej i inteligencji oraz rolnicy. Najbardziej krytyczni są pracownicy umysłowi.
* 63% badanych nie zgadzało się ze stwierdzeniem, że leczenie jest bezpłatne.

* Prawie połowa ankietowanych uważała, że trudno jest uzyskać skierowanie do specjalisty.
* Jedna trzecia badanych uważa, że pacjenci nie są traktowani z życzliwością i troską oraz że trudno dostać się do lekarza pierwszego kontaktu.

*Większość ankietowanych jest zadowolona z informacji o stanie zdrowia otrzymywanych od lekarzy.
* Co drugi pacjent jest zdania, że zawsze otrzymywał pełną informację, a więcej niż co czwarty ankietowany uważa, że zazwyczaj był w pełni informowany – w ich przypadku być może zdarzało się czasami, że o czymś ich nie poinformowano, nie znaleziono dla nich dostatecznie dużo czasu lub coś było niejasne.
* Co dziewiąty pacjent (11%) stwierdził, że nigdy nie był w pełni informowany przez lekarzy, a niektórzy (6%) tylko czasami byli odpowiednio informowani. W sumie co szósty pacjent (17%) jest przekonany, że nie uzyskiwał pełnej informacji o stanie zdrowia i przebiegu leczenia.
* 72% ankietowanych korzystało z jakichś usług medycznych w ramach ubezpieczenia zdrowotnego. Najczęściej były to porady lekarza ogólnego (62%), rzadziej usługi specjalisty (36%) czy pracowni analitycznej. Ze świadczeń stomatologicznych korzystał co piąty ankietowany (21%), a z innych rodzajów usług – nie więcej niż co dziewiąty.

* Lekarz zajmuje drugie miejsce (75% wskazań) na liście zawodów cieszących się najwyższym prestiżem. Na pierwszym miejscu jest profesor uniwersytetu. (CBOS 1999 r.).
* 79% Polaków uważa, że nie mieliby szansy na odszkodowanie po nieudanym zabiegu. Powód? 70% sądzi, że do sprawiedliwości nie dopuszczą solidarni koledzy lekarza, 38% uważa, że brak jest instytucji pomagających pacjentom.


Ilu jest lekarzy?
Lekarzy uprawnionych do wykonywania zawodu w 2000 r. było 127.170, stomatologów – 33.934. Na 10 tys. ludności w 1999 r. i 2000 r. przypadało prawie 33 lekarzy.
Wyższy stopień wtajemniczenia, czyli specjalizację w podstawowej opiece zdrowotnej, ma 70.969 lekarzy. A oto podział:
chorób wewnętrznych – 12.755

chirurgia – 9340
pediatria – 8238
położnictwo i ginekologia – 5861
anestezjologia i intensywna terapia – 3873
neurologia – 2698
okulistyka – 2675
psychiatria – 2531
dermatologia i wenerologia – 1546
choroby płuc – 1612
kardiologia – 850
urologia – 737
chorób zakaźnych – 725
organizacji ochrony zdrowia – 249
epidemiologii – 83
onkologii – 81
(dane Ministerstwa Zdrowia)


Oto niektóre stowarzyszenia lekarzy, które w nazwie mają „Polskie Towarzystwo”: Radiologiczne, Rezonansu Magnetycznego, Anestezjologii, Diabetologiczne, Gastroenterologii, Hepatologii, Kardiologii, Nadciśnienia Tętniczego, Urologii, Neurochirurgii i Chirurgii.


Najlepsza opieka na Podlasiu i Mazowszu
Najwięcej lekarzy jest w woj. mazowieckim – 13.666 i w woj. śląskim – 11.848. W obliczeniach na 10 tys. mieszkańców pierwsze miejsce przypada województwu podlaskiemu – 27,7 i mazowieckiemu – 26,9.
Strach chorować w województwie opolskim (jest tam tylko 1773 lekarzy) i lubuskim, gdzie pracuje o dziesięciu lekarzy więcej. W woj. warmińsko-mazurskim na 10 tys. mieszkańców jest tylko 14,3 lekarzy.

 

 

Wydanie: 05/2002, 2002

Kategorie: Społeczeństwo

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy