Nowoczesny polonista musi rozumieć siłę telewizji i Internetu Wraz z matematykami rządzą szkołą. Ich przedmiot jest najważniejszy we wszystkich sprawdzianach i poziomach nauczania. Poza tym wciska im się wychowawstwo, bo taki wygadany nauczyciel jakoś się porozumie z rodzicami. Mogą przepuścić, nie dopuścić, wyróżnić. Są tak szczególni, że urządza się im konkursy na najlepszego w tej dziedzinie. To poloniści, zawsze przez nas pamiętani, czasem przeklinani. Gdy kończy się rok szkolny, poznasz ich po największych naręczach kwiatów. – Nie zmieniło się tylko jedno. Dyrekcje szkół ciągle nakładają na nich o wiele więcej obowiązków niż gramatyka czy literatura. To na nich od lat spada całe życie pozalekcyjne – kółka, olimpiady, teatr i kino, no i oczywiście kształtowanie charakterów – wylicza prof. Bolesław Faron z Akademii Pedagogicznej w Krakowie, który sam siebie nazywa nauczycielem nauczycieli. Od 40 lat kształci polonistów. Jednak, zdaniem prof. Farona, dekada transformacji zrewolucjonizowała pracę polonisty. Oczywiście, część wlecze się w ogonie i nadal wykłada w stylu „dlaczego Mickiewicz i Słowacki wielkimi poetami byli”, ale wielu usprawniło swoją pracę. – Nowoczesny polonista musi się poruszać w świecie znaków, reklam i karykatur. Rozumieć siłę telewizji i Internetu. Musi być na bieżąco – mówi prof. Faron, a uczniowie dodają, że nowoczesny polonista powinien być trendy. – Wsi nam pan nie narobił – nastolatka zwraca się do Piotra Wilkonia, polonisty w podwarszawskiej Dąbrówce, a on zaznacza, że jeśli miarą nowoczesności jest zrozumienie tej wypowiedzi, to zdał sprawdzian. Z pozostałymi wyznacznikami jest gorzej. Ma komórkę, ale nie przepada za Internetem, no i nie pnie się po stopniach awansu zawodowego, bo nie ma siły na biurokratyczne zbieranie zaświadczeń o swoich dokonaniach. Balansuje między poufałością a autorytetem. Lekcja jako teatr Najpierw uczył tradycyjnie, potem zaczął włączać elementy niekonwencjonalne, dziś ma swój program autorski. Korytarze typowej, pozdzieranej i poszarzałej tysiąclatki są ozdobione zdjęciami z przedstawień, które Piotr Wilkoń przygotował z dziećmi. Z fotografii patrzą mroczne twarze, agresywne albo zalęknione – takie jak otaczająca dzieci rzeczywistość. Nie wszystkim to się podoba. Spektakl „Świry”, jeden z dziesięciu przygotowanych przez Wilkonia, wzburzył grupę pedagogów. Uczniowie pokazujący świat jako „psychiatryk” i wciągający w to widownię – dla wielu było to nie do zniesienia. Nie każdemu odpowiadają także malarskie wariacje na temat Boscha na poziomie piątej klasy, no i wysmukły akt (też dzieło ucznia) zdobiący pracownię polonistyczną. Z trochę większym zrozumieniem spotkała się sztuka „Wyścig szczurów”, również dzieło pedagoga i dzieci. Jednak sojusznikami nowoczesnego polonisty, także Piotra Wilkonia, są rodzice i uczniowie. Wielogodzinne kółka teatralne i lekcje – żywe obrazy z dzieł Caravaggia są uważane za fascynujące. Rodzice, którzy widzą, jakie strzępy swojego czasu poświęcają uczniom inni nauczyciele, staną murem za każdym pedagogiem wspierającym ich w wychowaniu. Nawet jeśli jest trochę kontrowersyjny. W zreformowanej szkole polonista jest kimś szczególnym. To z nim można porozmawiać o lękach, samotności, złości. Często odbywa się to nie wprost, ale poprzez omawiane utwory. Ich interpretacja wyzwala burzliwe dyskusje. Mówi się o Lordzie Jimie, a wyraża własny niepokój. Inne przedmioty (może poza historią) sprowadzone do zapamiętywania informacji i rozwiązywania zadań nie pozwalają na rozmowę. A poloniści są zdumieni, jak bardzo młodzi ludzie chcą rozmawiać, wygadać się, poradzić. Rodzice? Drodzy nieobecni, którzy wieczorem pytają tylko o stopnie. Józef Zbieć (niespełniony aktor, wcześniej rusycysta z białostockiej podstawówki nr 38, wybrany na polonistę roku 2000) nie ma wątpliwości, że Wilkoń pracuje dobrze. – Lekcja polskiego musi być udanym przedstawieniem – zaznacza – czyli nie wolno zanudzać. Uczniowie mają albo się śmiać, albo mieć łzy w oczach. A co najważniejsze, lekcja musi być rozmową. I on nie kocha Internetu, ale stawia plusy tym uczniom, którzy przynoszą znalezione tam ciekawostki. Potem recytuje, gra, przedstawia. Lekcja jako przedstawienie, ale i uczniowski teatr, jako gwarancja udanego nauczania – ten pomysł najczęściej wymieniają poloniści. Kultura obrazkowa i telewizja powodują, że samo słowo nie dociera do ucznia. Teresa Piesiak z renomowanego częstochowskiego liceum im. Norwida nie ma złudzeń. Cały język polski ciągnie grupa z kółka teatralnego. Razem napisali scenariusz „Przeżyjmy to jeszcze raz…”. Na scenie pojawiają się
Tagi:
Iwona Konarska









