Lewa kieszeń profesora

Lewa kieszeń profesora

– Żeby zdać, trzeba mieć nie tylko w głowie, ale i w kieszeni – mawiał do uczniów Andrzej S. W szkole od dawna wszyscy wiedzieli, że S. bierze: za pozytywną ocenę na półrocze, promocję do następnej klasy, a także za zdanie matury. Dyrekcja i nauczyciele nie reagowali. Dopiero uczniowie postanowili poinformować o wszystkim policję. Wszczęto śledztwo, zachowując w ścisłej tajemnicy dane osób, które przekazały informacje o przestępstwie. Tymczasem w szkole, w której pobiera naukę tysiąc uczniów, nietrudno znaleźć takich, którzy chcą opowiedzieć o wyczynach profesora. – Uczciwy – mówi z przekąsem Piotr, uczeń II klasy technikum mechanicznego. – Nie było przypadku, żeby wziął, a nie załatwił. – Wyrozumiały – uzupełnia Marek. – Stawka za mierny na półrocze wynosiła 50 zł, ale godził się na raty. „Dopłacisz, jak będziesz miał”, mówił. „Byle przed konferencją”. – Solidny. Odpowiedzi były w tablicy wzorów, z której wolno korzystać, zawsze na stronie 142. Zbiór należał do psora, więc przepisywaliśmy i matura była w kieszeni. – Niewymagający – dodaje z namysłem Magda. – Wywołując do odpowiedzi, żądał zeszytu, w którym mogło nie być nic napisane. Nawet nie udawał, że sprawdza, wytrząsał tylko banknot do szuflady. Spośród 60 przesłuchanych przez dębicką policję uczniów Centrum Kształcenia Ustawicznego tylko kilku nie potwierdziło wersji o kupowaniu ocen. Naczelnik sekcji do walki z przestępstwami gospodarczymi Komendy Powiatowej Policji w Dębicy, nadkomisarz Jerzy Wójcik, mówi, że proceder wyszedł na jaw po tym, jak wymagania Andrzeja S. zaczęły rosnąć i uczniowie nie byli już w stanie więcej płacić. Gdy na początku lipca br., z nakazem rewizji, zażądali od dyrektorki szkoły, Kazimiery Kłok, komisyjnego otwarcia pracowni fizycznej i przyległego do niej kantorka, nie spodziewali się znaleźć tak namacalnych dowodów potwierdzających zeznania młodzieży. S. nie zadbał nawet o usuniecie kompromitujących go dowodów rzeczowych, to znaczy listy, na którą wpisywał nazwiska uczniów i wysokość wpłat. Buchalteria prowadzona była szczegółowo i starannie, z adnotacjami w oddzielnej rubryce: „Wpłaci do końca kwietnia”, „Na razie nie dał, bo nie miał”, „Ma donieść później”. Cennik usług pedagogicznych Od lat stosował tę samą metodę. Agnieszka Sz., tegoroczna maturzystka, zeznała: – W marcu lub w kwietniu profesor powiedział na lekcji, że kto się zdecydował zdawać na maturze fizykę, powinien uczęszczać na organizowane przez niego kółko przedmiotowe. Wszyscy w klasie wiedzieli, o co chodzi, trzeba przyjść i dać 300 zł. Tak działo się co roku, zmieniała się tylko kwota. Było też umówione stałe hasło: „Kto na konsultację, proszę do kantorka!”. Ja osobiście dałam 300 zł w czterech ratach, bez koperty, do ręki. S. odznaczył to na swojej liście. Widziałam, że jak ktoś dał 50 zł, miał wpisaną w rubrykę jedną ocenę pozytywną, jak 100, to dwie. – Zawsze przed wystawieniem ocen na półrocze czy koniec roku – mówi drugi świadek – należało mieć „uzupełniony” zeszyt. Profesor wywoływał ucznia do odpowiedzi, odsuwał szufladę i kartkując nad nią zeszyt, patrzył, jaki banknot wpada do szuflady. Potem wpisywał ocenę. Zdarzało się tak, że zeszyt trzeba było „poprawić”, co znaczyło, że kasy jest za mało. Szło się więc do ławki i dokładało kolejne 20 zł. Według relacji innych uczniów, od jednej z klas Andrzej S. zażądał sportowej kierownicy do swego samochodu, od drugiej – wysokiej klasy magnetofonu. – Zrobiliśmy zrzutkę i spełniliśmy kaprys. Za to prawie wszyscy z mojej klasy wybrali na maturze fizykę. Tylko jeden był taki dobry, że zdawał inny przedmiot. Po co miał bulić, skoro wiedział, że sobie poradzi? – zauważa roztropnie Aldona W. Dariusz M., absolwent technikum samochodowego, opowiada, jak Andrzej S. przygotowywał grunt dla transakcji. – W każdej klasie nauczyciel typował kilkuosobową grupę, stawiając oceny niedostateczne i grożąc pozostawieniem na drugi rok. Potem dawał szansę poprawki. W trakcie tzw. zdawania należało przyjść z zeszytem, w którym powinien znajdować się banknot o odpowiednim nominale. Co roku tuż przed maturą prowadził z uczniami, którzy zdecydowali się zdawać fizykę, konsultacje. Raz zawołał mnie do kantorka i powiedział: „Darek, należałoby się już jakieś wpisowe”. Zrozumiałem, że jak nie dam, nie zdam matury. Były też korepetycje polegające na tym, że jeździliśmy do domu Andrzeja S. w Nagawczynie, żeby przekazać pieniądze. – Informował

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2002, 48/2002

Kategorie: Kraj