Seans spirytystyczny

Seans spirytystyczny

Jestem piękny, jestem wielki, jestem najlepszy. Jak kandydaci na prezydenta korzystali z darmowej chwili megalomanii w telewizji

Na trzy dni przed rozstrzygniętą już pierwszą turą wyborów prezydenckich redakcja postanowiła położyć mnie do grobu: siadaj przed telewizorem, oglądaj audycje komitetów wyborczych, napisz, co zobaczyłeś, a jak umrzesz z nudów, wypłacimy ci odszkodowanie. Szczęśliwie (dla redakcji) nie umarłem. Zapraszam zatem na seans. Powspominajmy.
Pierwszy wszedł Lepper. Prosto z pogrzebu: czarna marynarka, zatroskana twarz, ciemny krawat. W tle gabinetu (bo to był gabinet, prawda?) flagi: Samoobrony, polska i Unii Europejskiej. Pieśń żałobna w wykonaniu Ich Trojga dyskretnie podkreślała nastrój: „Czego pragniesz dzisiaj, czego ci potrzeba, aby dotrzeć szybko do samego nieba?”. No właśnie: Polskę grzebią oni. Oni to liberałowie. Oni już byli. Oni nic nie zmienią. A więc ja, tylko ja, ja zadbam o wszystkich. Człowiek, którego nie było.
Szef Samoobrony nie był sam.

Takich, których jeszcze nie było, mieliśmy więcej.

Na przykład Adama Słomkę, samotnego rycerza popieranego przez KPN. Rekomendował go pewien dżentelmen ubrany w białą koszulę i czarną kamizelkę. Kelner? Barman? Elegant z Małkini? Coś w tym stylu. O swoim idolu mówił tak: chorował na gruźlicę, a potem był autorem wniosków lustracyjnych. Na koniec pokazano krótki kurs gry w bierki. Niestety, zapałkami.
Żydzi. Żydzi. Żydzi. Żydzi. Żydzi. Żydzi. Żydzi. Żydzi. Żydzi. Żydzi. Tak, Żydzi. Wyrzucili z warszawskiej ulicy Próżnej faceta, który robił sprężyny. Teraz, przez Żydów, robi je w piwnicy. Żydzi. Żydzi. Żydzi. Żydzi. Żydzi. Żydzi. Odbiorą nam kamienice. Żydzi. Żydzi. Żydzi. Spiskują. Liczą forsę. Czają się za rogiem. Żydzi. Żydzi. Żydzi. Żydzi. Leszek Bubel. Żydzi. Żydzi. Bubel. A poza tym wszyscy zdrowi.
Kandydata Bubla nie wspomógł znany demaskator żydowskich knuć, redaktor Stanisław Michalkiewicz. Poparł więc Janusza Korwin-Mikkego, który przyjechał na rowerze i powiedział, że bycie w Sejmie byłoby dla niego przykrym obowiązkiem. Bo kto tam siedzi? Durnie, złodzieje i agenci bezpieki. Na prezydenta kandyduje tylko po to, by sprawdzić, ilu z nas chce żyć w systemie niewolniczym. „Straciłem wiarę w Polaków”, przyznał pan kandydat i na koniec pokazał okładkę „Najwyższego Czasu!”. Kupujcie. Może się wkupicie.
Dzień dobry państwu, jestem chirurgiem, ja wam podziękuję, jeśli mnie wybierzecie. Ja wam dam wspaniałą Polskę,

ja zrobię wszystko, by było dobrze.

Ja mówię: inwestycje. Ja mówię: gospodarka. Ja mówię: prawo. Chora służba zdrowia? Załatwione. Deficyt Boga, honoru i ojczyzny? Załatwione. Coś dla kobiet? Proszę bardzo: każda z was, która urodzi piątkę dzieci, pięć lat wcześniej pójdzie na emeryturę. Tak, to ja mówiłem, Jan Pyszko. Znacie mnie? Nie? A chcecie poznać?
Wystarczy, że znamy Stana Tymińskiego. Też kandydata z importu. Ale Stan to jest gość, był już u nas. A jak stanie na tle białej ściany, jak oprze się o szafkę, jak zacznie mówić, to nie ma mocnych. Polskę zalewa europejska tandeta, Polska musi mieć mocną złotówkę, Polsce potrzeba suwerenności. A żeby Polska była naszą matką, nie może być okrutną macochą – oto hasło Stana. Tak, okrutną macochą być nie może. Okrutną. Macochą. Być. Nie. Może. Czy jest na sali psychoanalityk?
Nie, ale jest Liwiusz Ilasz, trzeci z kolei przybysz znikąd. Siedział na skromnej ławeczce. Tło? Białe. Poza? Jak do ślubnego zdjęcia. Żona? Jest. W Ameryce. Tam pan kandydat jest adwokatem. W życiu prywatnym praktykujący katolik. A w innym życiu, politycznym? Źle się dzieje, trzeba naprawić, ja to zrobię, pomóżmy Polsce, bla, bla, bla. Pokazano inscenizację z karuzelą, na której za pieniądze wyborców kręcą się ci, którzy już rządzili. Kandydat Ilasz jeszcze się nie załapał, jeszcze się nie kręci.
Uff. Kto jeszcze? Maciej Giertych,

choć zrezygnował, reklamował się do końca:

bił pianę o Okrągłym Stole i stał na cmentarzu obok braci Kaczyńskich. Jarosław Kalinowski pokazał żonę, która zna swojego męża najlepiej i wie, że to bardzo wrażliwy człowiek. A mąż Henryki Bochniarz, jak się okazało, świetnie tańczy. Marek Borowski nie wie, czyją matką jest nadzieja, więc przekonywał, że kto ją (nadzieję) ma, ten ma wszystko. A dwaj faworyci, Tusk i Kaczyński? Cóż, jak to oni: bieda mnie nie upokarza, jestem twardy, bieda mnie nie upokarza, jestem twardy, bieda mnie nie upokarza.
Poszło gładko: jestem piękny, jestem wielki, jestem najlepszy. Każdy inaczej korzystał z czasu na darmową chwilę bezkarnej megalomanii. Czy było śmiesznie? Chwilami. Żałośnie? No, też. Mądrze? Rzadko. Zachęcająco? Nigdy. Nudno? Wyłącznie. Kandydaci do prezydenckiego krzesła musieli wiedzieć, że będą przemawiać do pustej sali: Jedynka, wczesne popołudnie, okruch oglądalności. Wołali więc na puszczy. Ale przecież nie mogli odpuścić, gra warta była świeczki: jestem piękny, jestem wielki, jestem najlepszy. Było, minęło. Na szczęście.

 

Wydanie: 2005, 41/2005

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy