Proboszcz Czerwonki sprzedał potajemnie ziemię, na której stała plebania. Wierni skazali go na banicję – Wojsowa, rencistka, która niedaleko stąd, w Dąbrówce mieszkała, uszykowała mu na kolędę 20 zł, a miała jeszcze trochę drobnych w portfelu. To on potrafił jej wyjąć portmonetkę z ręki, wysypać sobie na kolana i oddać pustą. Ona mówi: „Proszę księdza, te drobne to na chleb”, a on: „Dasz se radę”. Wszystko jej zabrał. Tak opowiada w niedzielne przedpołudnie właścicielka sklepiku w Czerwonce, która czeka z zamknięciem, aż ludzie wyjdą z kościoła. Trwa msza. Nad bramą świątyni umieszczony jest głośnik. W ciszy przerywanej pianiem kogutów rozpływa się spokojny głos kapłana, który wzywa wiernych do przekazania sobie znaku pokoju. Dwa razy chrzcił bezpłatnie Kościół zbudowany przed stu laty z czerwonej cegły jest dumą miejscowych. Parafia niewielka – półtora tysiąca dusz, niespecjalnie zamożna, kilkunastohektarowe gospodarstwa prowadzone przez rodziny od pokoleń. Ci, którzy nie znaleźli pracy na roli, dojeżdżają do oddalonego o siedem kilometrów Makowa, a niektórzy nawet do Warszawy. Cztery lata temu odszedł stąd stary ksiądz Frączak. Ludzie się z nim zżyli, przez 34 lata był miejscowym duszpasterzem, chciał być pochowany na miejscowym cmentarzu. Potem parafia zatrzęsła się od pytań i domysłów o nowym proboszczu: a skąd, a kto to jest?. Dzisiaj mieszkańcy Czerwonki twierdzą, że o księdzu Marianie Łupińskim wiedzieli wszystko, zanim do nich przybył. Powtarzają się zarzuty: 14. parafia, w żadnej nie zagrzał na dłużej miejsca, za nic ma prostych wiernych. Ale wtedy decyzji biskupa nikt nie odważył się podważyć. Pukamy do drzwi plebani. – Ja o swoje życie drżałam – mówi była gosposia księdza Łupińskiego. – Tu są ludzie, którzy chcą rządzić parafią. Ksiądz Łupiński jest cudownym człowiekiem, każdy mógł przyjść, porozmawiać. Mówią, że dziewczyny sobie sprowadzał – większej bzdury nie słyszałam, ze mnie jego kochankę zrobili. A co do opłat, to chował ludzi podług sytuacji materialnej. W tamtym roku dwa razy bezpłatnie chrzcił. Gospodyni jest drobna, w męskiej koszuli w kratę, w okularach o grubych szkłach przysłaniających część twarzy sprawia wrażenie osoby, która waży każde słowo. Woła organistę ks. Łupińskiego, pana Ryszarda – to człowiek wykształcony skończył akademię muzyczną, umie się wysłowić. – To zgraja – słyszymy o parafianach – oni nie dorośli do takiego proboszcza jak Łupiński, nie mogli zrozumieć jego planów. Żeby pobić starego człowieka przed kościołem, czy to się mieści w jakichś uznawanych normach? Tylko kasa Tymczasem nabożeństwo dobiega końca. Przed świątynią grupki wiernych, osobno kobiety, osobno mężczyźni. W jednej z nich pan Eugeniusz, obecny kościelny, i jego koledzy: Bogdan i Romek. Nie chcą podać nazwisk. – Poszedłem do proboszcza i mówię, czy by organista nie mógł o pół tonu niżej, bo nie dość, że księdza zagłusza, to jeszcze ryczy jak baran. To on na drugą niedzielę publicznie powiedział, że jest tu taki jeden psychiczny, nie wymienił z nazwiska, ale opis, charakterystykę dokładną podał, że tylko ja jeden w całej parafii pasowałem. A z organistą to się dobrali. Od emerytki wydusili na pogrzebie 500 zł za granie, 1,2 tys. zł za pochowanie. Do rozmowy wtrąca się pan Romek. – Poprzedni ksiądz wszystko mówił; ile na to, ile na tamto. A ten – po wsiach odprawi różaniec i zaraz wyciąga tacę. Jak nie mógł tak, to w inny sposób. Ja nie miałem pieniędzy, żona chora, siedmioro dzieci, przyszedł na kolędę i mówi: „Jak nie ma pieniędzy, to niech drzewo porżnie”. Poszedłem na plebanię, a tam tego fura, no ale porżnąłem – co miałem robić. U kogoś innego to bym i 50 zł dostał. Mężczyźni pod kościołem krytykują sposób prowadzenia liturgii przez księdza. – Niech no mi ktoś z kurii wytłumaczy, czy ksiądz może odprawić siedem mszy w niedzielę – sierdzi się pan Bogdan. – Czy może odprawiać mszę świętą, łącznie z podniesieniem, w birecie? Jakie są za to sankcje? Bo nas ekskomuniką straszył. Wszyscy są zgodni: ks. Łupiński utrzymałby się na parafii, gdyby nie sprawa z plebanią. Interes Pod koniec grudnia ub.r. proboszcz sprzedaje półtorahektarową działkę. W obecności notariusza nowym właścicielem ziemi, na której oprócz stodoły mieści się plebania, staje się pewien przedsiębiorca z Warszawy. Parafianie są oburzeni. Wysyłają delegację do biskupa Kurii Łomżyńskiej, Stanisława Stefanka. Nikt nie raczy ich wysłuchać. Postanawiają
Tagi:
Maksymilian Woch









