Londyńczycy wybrali showmana

Londyńczycy wybrali showmana

Korespondencja z Londynu Kandydaci na burmistrza zabiegali o głosy Polaków. Nic dziwnego, w wyborach wzięło udział 66 tysięcy naszych rodaków Tuż przed północą, w piątkową noc 2 maja Centralna Komisja Wyborcza ogłosiła, że przedstawiciel opozycyjnej Partii Konserwatywnej, Boris Johnson, został wybrany na burmistrza Londynu. Po ośmiu latach rządząca angielską metropolią Partia Pracy przechodzi do opozycji. Johnson pokonał Kena Livingstone’a, który od 2000 r. pełnił funkcję burmistrza Londynu. Zdaniem komentatorów i znawców angielskiej polityki, to tylko uwertura do tego, co wydarzy się za dwa lata podczas wyborów powszechnych do brytyjskiego parlamentu. Po raz pierwszy w historii Anglii kandydaci do rad municypalnych zwrócili uwagę na Polaków, słusznie uważając, że ich głosy – w ostatecznym rozrachunku – mogą pomóc w zdobyciu mandatów. Zabieganie o głosy mniejszości polskiej było widoczne szczególnie w stolicy. Kandydaci do fotela londyńskiego burmistrza prześcigali się w obietnicach i umizgach wobec naszych rodaków… Nic dziwnego, tylko w 36 gminach stolicy Anglii na listach do głosowania zarejestrowało się prawie 66 tys. obywateli z polskim paszportem. To poważna siła wyborcza, zważywszy na fakt, że w prognozach na kilka dni przed election day i Ken Livingstone, i Boris Johnson szli łeb w łeb. Po raz pierwszy także polski polityk udzielił zdecydowanego poparcia jednemu z kandydatów w wyścigu o fotel burmistrza największej europejskiej metropolii. Były premier Kazimierz Marcinkiewicz oficjalnie wspierał kandydaturę konserwatysty Borisa Johnsona. Johnson w POSK-u Od samego początku w stawce dziesięciu kandydatów walczących o miano gospodarza Londynu liczyli się tylko konserwatysta Johnson i laburzysta Livingstone. Obaj nie unikali polskich akcentów. Ken Livingstone, który ubiegał się po raz trzeci o wybór na burmistrza Londynu, zapraszał kilkakrotnie na rozmowy do siebie przedstawicieli polskich środowisk emigracyjnych. Natomiast jego główny oponent, konserwatysta Boris Johnson, przyszedł na spotkanie wyborcze zorganizowane przez Polski Ośrodek Społeczno-Kulturalny i Zjednoczenie Polskie. Mimo że 19 marca Sala Teatralna nie była wypełniona nawet w połowie, to dla przybyłych na mityng wyborczy polskich imigrantów liczył się fakt, że po raz pierwszy traktowani są poważnie. Johnson na polską społeczność spojrzał nie przez pryzmat pracy zarobkowej, realizacji marzeń i ucieczki od naszej nadwiślańskiej biedy, ale dostrzegł w Polakach istotny element wielokulturowości Londynu. W gronie londyńskiej Polonii budzą się modernistyczne sny o potędze. Po kilku latach szukania swoich szans na angielskim rynku pracy, po miesiącach mozolnego udowadniania, że Polacy to ludzie wykształceni i fachowcy ze znakomitym przygotowaniem oraz zapleczem w postaci ukończenia dobrych szkół wyższych, nadszedł czas na budowanie społeczno-politycznego zaplecza polskiej community w Londynie. Jacek Kamiński, 32-letni pracownik jednego z czołowych angielskich banków, rodem z Warszawy, w Londynie od pięciu lat, mówi wprost: – Jako nacja osiągamy coraz więcej. Pracodawcy nas szanują, wielu młodych i wykształconych ludzi z Polski robi kariery w czołowych korporacjach i firmach Londynu. To jednak mało! Musimy pomyśleć o tym, aby wreszcie funkcjonować w sposób pełny i przemyślany na politycznej mapie Londynu. O czym mówię? Chociażby o tym, aby podczas następnych wyborów municypalnych wystawić swoich kandydatów i po prostu na nich zagłosować! Podobnego zdania są tysiące młodych i wykształconych Polaków w Anglii, nieliczących już na starą Polonię. Do majowych wyborów zgłosiło się prawie 66 tys., czyli 40% polskich londyńczyków. Rodzą się jednak dwa pytania, czy młoda polska emigracja w Anglii zadba o swoje miejsce w środowiskach brytyjskich partii politycznych i czy znajdą się na tyle mocni i chcący pracować liderzy, aby te marzenia urzeczywistnić. Kontrowersyjna postać Boris Johnson zdobył 1.168.738 głosów. Oznacza to, że ponad 30% mieszkańców Londynu poparło jego program wyborczy i nową wizję wielkiej etnicznej układanki, jaką od prawie ośmiu lat jest ta metropolia. Sam Johnson mówi, że „chce się wsłuchać w 300 języków, jakie rozbrzmiewają na londyńskich ulicach i skwerach, ponieważ chce być burmistrzem wszystkich”. Czy to gra pod publiczkę, czy polityczne cwaniactwo, czas pokaże. Jedno jest pewne, Boris Johnson, potomek tureckiego imigranta, dziennikarz i felietonista, showman telewizyjny i podróżnik, to postać ciekawa i kontrowersyjna. Wielokrotnie przez swoich politycznych oponentów był oskarżany o propagowanie rasizmu. Głośny stał się jego felieton

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 20/2008, 2008

Kategorie: Świat