Każda awaria silnika nad obszarem bezdennych moczarów mogłaby skończyć się tylko w jeden sposób: bagna zamknęłyby się nad nami O drugiej po południu na wysepce lotniska polowego pośród parujących moczarów wylądował portugalski wojskowy Alouette. Śmigłowiec, po wymontowaniu karabinów maszynowych, służył jako taksówka dla delegatów z całej Afryki udających się na uroczystości proklamowania niepodległej Republiki Gwinei-Bissauę). Gest nowego rządu w Lizbonie. Uroczystości organizowano w dawnym partyzanckim obozie, koło legendarnej pierwszej bazy powstańczej Amilcara Cabrala – wioski Madina de Boe. Umowa była taka, że w celu uniknięcia ewentualnych incydentów delegaci też podróżują bez broni.(…) Wsiadłem ostatni. Samotny pilot, wyciągając do mnie zimną, spoconą dłoń, wykrzyknął mi do ucha: – Bardzo proszę, niech pan jako jedyny biały, usiądzie tu przy mnie – to wygodny fotel. Nazywam się Antonio… Hałas silnika zagłuszył dalsze słowa. Uległem jego prośbie, porzucając nagle moje mocne postanowienie, że zademonstruję braterstwo i zajmę niewygodne miejsce między czarnymi jak heban delegatami senegalskiej organizacji młodzieżowej. Zresztą mimo wspólnie odpartego ataku muchy tse-tse nad brzegiem Gambii nadal zachowywali wobec mnie dużą rezerwę. Zawarto pokój, ale obie strony nie miały do siebie zaufania. Pod fotelem kapitan miał mały pistolet maszynowy. Był pewien, że muzułmanie z delegacji młodzieży senegalskiej pod swymi obszernymi burnusami też ukrywają jakieś żelastwo, choć poprzednio, w czasie długiej wspólnej podróży niczego nie zauważyłem. W śmigłowcu człowiek się nie narozmawia. Jednak dwóch samotnych białych przez godzinę lotu nad afrykańskim pustkowiem przynajmniej próbuje. Kapitan, chudy blondyn, prawie albinos o zaczerwienionych z niewyspania oczach, od kilku dni latał codziennie na tej samej niebezpiecznej trasie. Poinformował mnie więc, patrząc uważnie, jakie to robi na mnie wrażenie, że każda awaria silnika nad ciągnącym się przez 100 kilometrów obszarem bezdennych moczarów mogłaby skończyć się tylko w jeden sposób: bagna zamknęłyby się nad nami. Nie wiem, czy kapitan Antonio po to, by walczyć z czarną gwinejską partyzantką, musiał być rasistą. Lecąc nad gwinejskimi bagnami, mijaliśmy co jakiś czas wysepki twardej ziemi ze zbudowanymi na nich miasteczkami czerwonych, spiczastych budowli. Niektóre miały nawet po pięć metrów wysokości. Kapitan chciał, żebym się przyjrzał tym kunsztownym konstrukcjom, i w tym celu zawiśliśmy przez dłuższą chwilę nad jedną z kolonii. Po lądowaniu w Madina de Boe portugalski lotnik zwierzył mi się: – Gdy przelatuję codziennie z tymi ludźmi nad koloniami termitów, odczuwam z nimi jakąś szczególną więź. Jakbyśmy ja i te niezwykłe, ślepe owady stanowili jedyne inteligentne istoty na tym dzikim pustkowiu. Kapitan służył w Gwinei-Bissau od samego początku wojny. Wykonywał swoje zadanie sumiennie i skutecznie, ostrzeliwując i bombardując nieprzyjaciela. Zanim odleciał po następnych delegatów, trochę mi o tej wojnie opowiedział. Od 1965 do 1971 roku latał często w trójkącie Bambadinca-Xime-Xitole, uważanym za „sanktuarium” PAIGC (Partido Africano da Independencia da Guiné e Cabo Verde – Afrykańska Partia Niepodległości Gwinei i Zielonego Przylądka). Znał na pamięć topografię tego regionu, każdą polanę i każdą ścieżkę. Raportował o każdej najmniejszej zmianie w terenie, która mogła sygnalizować ruchy partyzantów. Sprawdzanie doniesień zwiadu lotniczego w terenie było zadaniem miejscowych tropicieli. Wszyscy byli z plemienia Fula, o płowych włosach i znacznie jaśniejszych twarzach niż ludzie z plemienia Mandinga. Fula służyli chętnie w portugalskich oddziałach kolonialnych. Służyli Portugalczykom od stu lat. Niewolnicy Fula byli im wdzięczni za broń. Portugalczycy, którzy zakładali swe miasta wyłącznie na wybrzeżu Gwinei, w 1837 roku zabronili handlu niewolnikami w trosce o zachowanie dla swych plantacji miejscowej niewolniczej siły roboczej. Dzięki portugalskiej broni Fula mogli rozpocząć dżihad, muzułmańską świętą wojnę przeciwko królestwu Kaabu i innym czarnym monarchiom tradycyjnie eksportującym z Afryki niewolników transportowanych na północ w karawanach idących przez Saharę. Fula zostawali niekiedy urzędnikami najniższego szczebla w administracji kolonialnej. Prawie wszyscy „tradycyjni szefowie”, czyli wodzowie plemienni mianowani przez portugalskiego gubernatora, pochodzili z plemienia Fula. Ich wrogami byli niezmiennie Gwinejczycy z plemienia Mandinga, a także mniej licznych Balanta i Bihago. Jeszcze do 1936 roku wzniecali powstania
Tagi:
Mirosław Ikonowicz









