Ile Kieślowski i Wajda zrobili, by ktoś się zainteresował Polską, to widać dopiero w takich miejscach jak Iran Joanna Kos-Krauze – reżyserka, scenarzystka i producentka filmowa Czy ciebie w ogóle można spotkać w Polsce? Mieszkałaś w Afryce, jesteś ciągle w drodze – nawet na wywiad umawiamy się w Moskwie, a nie w Warszawie. – Myśmy z Krzysztofem zawsze bardzo dużo podróżowali. W warszawskim domu mam właściwie tylko książki, kilka obrazów i nieprawdopodobną liczbę walizek. Całe życie jestem w podróżach, bo one otwierają mi światy, mają na mnie podobną moc oddziaływania jak książki, które mnie ukształtowały. Nigdy nie byłam jednak fanką zamykania się z książką w pomieszczeniu bez jednego okna i pożerania Prousta i Balzaca w odcięciu od świata. Bycie molem domatorem nigdy mnie nie interesowało. Kiedy wracamy do książek, które zachwycały nas wiele lat temu, często nas rozczarowują. Jak jest z powrotami do miejsc, które kiedyś cię zachwyciły? – Dokładnie tak samo jak z literaturą. Wracasz do jakichś książek po latach i zastanawiasz się, nad czym tak cierpiałeś, co cię tak zachwycało. Myślisz sobie: Boże, jak to się zestarzało. Kiedy się było młodym, percepcja była inna. Gdy już się dojrzało i wraca się do Czechowa, to on nadal zachwyca, fałszywe arcydzieła już nie. Zawsze zachęcam moich studentów do konfrontacji z zachwytami z przeszłości, zwłaszcza z filmami, żeby oddzielić jedne od drugich. Sama takich konfrontacji dokonujesz? – Kiedy pracowaliśmy nad filmem „Ptaki śpiewają w Kigali” z operatorem Krzysztofem Ptakiem i moim mężem Krzysztofem, nie wiedzieliśmy, jak go sfotografować, szukaliśmy języka, którym dałoby się opowiedzieć o Zagładzie. Do tego trzeba znaleźć własny język. Spędziliśmy nad tym parę tygodni i obejrzeliśmy w tym czasie wiele filmów. Jednym z nich było „Przełamując fale” Larsa von Triera z 1996 r. Kiedy go zobaczyłam po latach, nie mogłam uwierzyć, jak bardzo się zestarzał. Kręcone z ręki zdjęcia stały się pretensjonalne. Nie są złe, ale kiedyś wydawały się odkryciem. Nadal pozostają mitem założycielskim pewnego nurtu i stylu, ale dziś się zdewaluowały, bo znalazły zbyt wielu naśladowców. Popkultura przemieliła je i stały się banalne. Ten film po latach w ogóle na nas nie działał. Z podróżami jest podobnie, niektóre miejsca omijam dziś szerokim łukiem. Dlaczego? – Zwykle wiąże się to z tym, że już nie ma pewnych ludzi. Mam takie ścieżki, którymi nie chcę już świadomie przejść sama. Są też takie miejsca, do których wracam po latach i patrzę na nie z zachwytem. Ale najciekawsze są zawsze nowe odkrycia, jak Iran, do którego nie mogłam dostać wizy. Jednak się udało. Pojechałam na zaproszenie festiwalu Fajr, na którym jurorowałam. Iranu należy doświadczyć na sobie. Media skupiają się tylko na negatywnych doniesieniach stamtąd. – Miałam kompletnie fałszywy obraz tego kraju. Znałam wielu Irańczyków na emigracji i takich, których spotkałam gdzieś przypadkowo, i to byli zawsze serdeczni, sympatyczni i otwarci na świat ludzie. W Indiach mnie i Krzysztofa często brano za Irańczyków, myślano, że jesteśmy Persami. Śmieję się, że to jakieś karmiczne połączenie z tym Iranem. My też zawsze interesowaliśmy się tamtą kulturą, sama studiowałam orientalistykę. Ale wyobrażenie tego kraju też miałam fałszywe. Dopiero na miejscu, kiedy byłam z Irańczykami, zobaczyłam, że oni szukają dialogu, do którego my jesteśmy im bardzo potrzebni. Kiedyś byłam bardziej radykalna. Jak jechaliśmy do miejsc, gdzie panował reżim, to oboje z Krzysztofem bardzo to przeżywaliśmy. Po wizycie na Kubie Krzysztof powiedział, że jego noga więcej tam nie postanie. Miał swoje traumy z komuny, które Kuba obudziła. Gdy tam pojechał, jego choroba przyśpieszyła, bo odczuł coś, czego nie doświadczał przez 20 lat. Ta opresja, opiekunowie grupy, te podziały… Jak to wszystko na was się odbijało? – Nie mogliśmy zaprosić do hotelu na kolację tłumacza Szymborskiej, bo tam są osobne hotele dla ludzi z zagranicy i dla Kubańczyków. Mimo że Krzyś zrobił dziką awanturę, nie udało się. Dostał z tego wszystkiego gorączki i chciał stamtąd wyjeżdżać. Zostaliśmy, bo ludzie, ci zwykli, prości, byli niewyobrażalnie serdeczni. Na ciebie Kuba też oddziaływała tak jak na Krzysztofa? – Bardziej zadziałała na mnie Turcja. Niedawno byłam w Ankarze i w Stambule, gdzie mieszkańcy są załamani tym, co się dzieje. Byłam zszokowana tym, co zobaczyłam. Odbieranie praw kobietom, studenci, których wsadzają










