Gdybym dzisiaj powiedział któremuś z delegatów, że musi skręcić w lewo, tobym go obraził Z Wojciechem Olejniczakiem, przewodniczącym SLD rozmawiają Jerzy Domański i Robert Walenciak – Gdyby trzy lata temu miał pan dzisiejszą wiedzę, doświadczenie, czy wtedy, gdy namawiano pana, żeby wejść do politycznej gry, zdecydowałby się pan na ten ruch? Przejął tę spuściznę, tych ludzi, te oczekiwania? – Były chwile, gdy żałowałem, że powiedziałem „tak”. Ale tylko chwile, bo wiem, że było warto. Bo uratowaliśmy SLD. Wówczas w partii było dwóch kandydatów, którzy dążyli do rozłamania Sojuszu. Z jednej strony był Marek Dyduch, z drugiej – Jacek Piechota. Mam tę satysfakcję, że zostając szefem partii, nie dopuściłem do trwałego podziału. Po trzech latach widać, że finał jest dobry. – Znów jest dwóch kandydatów… – Ale nikt nie mówi o jakimkolwiek podziale. Byłem na zjazdach wojewódzkich, powiatowych, więc mogę powiedzieć – wszystkie rany się zabliźniły, przeszliśmy najtrudniejszy czas dla SLD. To nie było łatwe. Przyznam, trzy lata temu nie zdawałem sobie sprawy, jakie koszty przyjdzie ponieść. Przed wyborami wszyscy mnie namawiali: zgódź się, pomożemy ci… – A po wyborach? – Co tu mówić… O tych bataliach z byłymi liderami? Sporach personalnych? Wszystko trzeba było budować od nowa. – I? – Mam przeświadczenie, że mam w partii znacznie silniejszą pozycję niż trzy lata temu. Ta kampania też to pokazała, to mnie wzmocniło. Mam poczucie większego wsparcia. Minione trzy lata to był czas poznawania i przekonywania do siebie wielu środowisk, zarówno w SLD, jak i poza nim. Obarcza się nas winą za wszystko – Krytycy mówią tak: pierwszy okres sprawowania funkcji przewodniczącego był przespany. Było za dużo obserwowania, za mało działania. Natomiast ostatnie miesiące, pewnie też ze względu na konkurencję, sprawiły, że w Olejniczaku zaczyna się budzić polityk, na jakiego liczono od początku. Nie ma pan poczucia, że gdyby tempo z ostatnich miesięcy było od początku, to dzisiaj nikt nie rozmawiałby o tym, kto będzie szefem SLD? – Zapominacie panowie, jaka była sytuacja, gdy przejmowałem partię. Jaka była spuścizna. Kiedy zostałem szefem, musiałem od startu toczyć bitwy na wielu frontach. Wewnątrz SLD i na zewnątrz, żeby nie dać zamknąć lewicy w jakimś getcie. – To chyba nie było zaskoczenie? – Nie było. Ale liczyłem, że z tyłu, tutaj, będzie solidne zaplecze. Zakładałem, że przed nami długa droga, wyboista, ale z dobrą perspektywą. Pierwszy okres naszej pracy w Sejmie to był czas, kiedy obarczano nas winą za wszystko, za PRL, za całą III RP. Na tym polu toczyłem twardą walkę. Taka jest rola szefa partii. Do tych bitew byłem przygotowany, natomiast zaskoczyła mnie sytuacja wewnątrz SLD. Musiałem zacząć przekonywać do siebie kolejnych ludzi. I cały czas słyszałem opowieści tych, którzy rzekomo mieli mnie popierać – że muszę się uczyć, że muszę zbierać doświadczenie, że dobry materiał na lidera… Niby cię klepią po plecach… – Ale ustawiają w pozycji tego gorszego. – A przy okazji powtarzano, że nie ma jednego lidera, liderów jest dwóch. W równym rzędzie. Od początku prowadzono grę. – A pan? – Mówiłem sobie: to trzeba przejść. Bo przyjdzie taki moment, że ludzie docenią. I jest ten moment, jest kongres… Myślę też, że niektórzy mieli do mnie dystans także dlatego, że stanowisko szefa partii przyszło mi za łatwo. To był łatwy wybór, ten w roku 2005. Przyszedłem na kongres i powiedziałem: dobrze, dziękuję bardzo, że chcecie mnie wybrać, zgadzam się. To było moje wystąpienie. – Został pan szefem na kredyt. – Szybko trzeba było ten kredyt spłacać. Sprawdzać się w boju. A wielu działaczy, Miller, Oleksy, Dyduch, wcale mi nie pomagało… – Jak to jest słyszeć po raz kolejny, że nie jest się orłem? Tak mówi ciągle jeden z byłych liderów lewicy: wśród lewicowego ptactwa nie ma orłów. – To nie spływa po mnie jak po kaczce. Odbieram te wszystkie sygnały. I spokojnie czekam… – Na rewanż? – Rewanż będzie taki, że udowodnię wszystkim, że można osiągać sukcesy, nawet jeżeli ktoś mi ich nie wróży. Tak miałem przez całe życie. W szkole średniej, na studiach… Pamiętam, jak zostałem działaczem w parlamencie studentów. Najpierw byłem z tyłu.








