SLD widziany od środka

SLD widziany od środka

Sojusz jest bez refleksji. A ma ogromny potencjał. Armię ludzi nieprawdopodobnie lojalnych wobec partii

Dr Sławomir Wiatr – współzałożyciel SdRP, poseł na Sejm X kadencji. Od 27 lat przewodniczący Fundacji im. K.Kelles-Krauza, od dwóch lat szef Komitetu Koordynacyjnego Forum Postępu.

Kieruje pan projektem badawczym, chyba największym w historii badaniem socjologicznym Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Ankiety, wywiady. Jaki jest więc SLD? Czy to jeszcze partia, czy już klub wspomnień?
– Elementem spoiwa, dzięki któremu SLD istnieje, jest pewien rodzaj pamięci wspólnoty przeżyć.

Wspólnego korzenia?
– Spotykałem się wielokrotnie z tezą, że tym korzeniem jest PRL. Nie chcę jej kwestionować, ale mocniej spaja ludzi SLD poczucie sukcesu i wspólnoty z początku lat 90.

Legenda lat 90.

Czas SdRP.
– SdRP żyje w pamięci niemal wszystkich naszych rozmówców. Nie była miejscem robienia karier, bo trudno było prognozować kariery w takim miejscu i takim czasie. Była czymś innym – stworzyliśmy formację, wpisaliśmy się w polski system polityczny, uczestniczyliśmy w walce i odzyskaliśmy godność. Odzyskiwanie godności w tamtych realiach było nieprawdopodobnie ważną rzeczą i jest częścią spoiwa tego pokolenia, które dominuje ilościowo w SLD – tych, którzy od początku tę formację tworzyli.

Angażowali się nie dla owoców władzy, ale by nie uchodzić za obywateli drugiej kategorii.
– Dla mnie momentem poczucia odzyskania godności i pełnego obywatelstwa był rok 1995 ze zwycięstwem Aleksandra Kwaśniewskiego w wyborach prezydenckich. Symbolicznie to moment przełomu. Że już jesteśmy tak samo dobrymi Polakami. Ten wybór dla dużej części elektoratu Kwaśniewskiego był nie tylko wyborem najlepszego, według wielu, kandydata, ale także osobistym spełnieniem. To był moment kluczowy.

A rok 2001 i ponad 41% głosów oddanych w wyborach parlamentarnych na SLD?
– W chwili zwycięstwa Aleksandra Kwaśniewskiego nastąpiło symboliczne pożegnanie z kompleksem bycia tym gorszym, niepełnoprawnym. Ale wtedy też – wiele osób nam to mówi – zaczął się przyśpieszony proces wewnętrznej zmiany. Polegający na zmianie struktur wewnętrznych partii. SdRP była otoczona kilkudziesięcioma niezależnymi organizacjami, to była szeroka koalicja, otwarta na różne wrażliwości, różne środowiska. Zastąpić to miała struktura jednej partii.

W tamtym czasie większość była za budową jednej partii.
– A teraz w naszych badaniach, na poziomie członków SLD i funkcjonariuszy powiatowych, dominuje pogląd, że to było złe. Że partia, która w krótkim czasie wielokrotnie powiększyła stan członkowski, do 150 tys., nie sprawdziła się. Że to rwało dotychczasowe więzi, rwało zasady etyczne. Że potem przyszły skandale, z których trudno było się tłumaczyć. Na to nakłada się ówczesna rzeczywistość – następuje wielkie zwycięstwo 2001 r., a sytuacja gospodarcza jest, jaka jest, musimy dokończyć adaptację naszego prawa do unijnych norm i realizujemy politykę, której zabrakło wrażliwości. Nagle cięcia objęły rzeczy, które budżetowo nie miały znaczenia, takie jak dopłaty do barów mlecznych czy ulgi komunikacyjne dla studentów. Nie zapaliła się lampka: panowie, nie tu oszczędzajmy! I druga rzecz, która mocno z tym się wiąże – ta partia nagle przestała istnieć, w tym sensie, że wszyscy jej funkcjonariusze, oprócz skarbnika, znaleźli się w strukturach rządowych.

Budząc zazdrość tych, którzy się nie załapali.
– W rozdawnictwie nie wszyscy się znaleźli. Dlatego część frustracji zogniskowała się w klubie parlamentarnym. Oni uważali, że owoce władzy zostały podzielone niesprawiedliwie.

W roku 1993 tak nie było.
– Dlatego że mentalność tej partii się zmieniła, to już była partia triumfu. Pragmatyzm doprowadził do sukcesu – więc stał się największą cnotą. Owszem, formacja musi mieć cechy pragmatyczne, ale nie może być oderwana od swoich zasad. To, co wydarzyło się w kwietniu 2004 r., wyjście z SLD grupy Marka Borowskiego, nie nastąpiło dlatego, że ta grupa została czymś dotknięta. To był proces. Już wcześniej, w lipcu 2003 r., Marek Borowski postulował głębokie zmiany.

Ale mleko wylało się w 2004 r.
– To był szok. Odchodzą ludzie, którzy współtworzyli formację. Tym samym rozbity został wizerunek lewicy. Składał się on z kilku elementów. Po pierwsze, partia jednak ideowa. Po drugie – ugrupowanie ludzi wobec siebie lojalnych. Po trzecie – partia przewidywalna. Katastrofa 2004 r. trwale zniszczyła wizerunek SLD jako środowiska spójnego, wewnętrznie lojalnego, o jakichś cechach ideowych i programowych. Od tego czasu pojawia się w SLD głęboki kryzys przywództwa, z którego Sojusz nie wyszedł do dziś.

Sekta SLD

Wiemy, co Sojusz stracił. Ale dlaczego tego nie odzyskał?
– Ponieważ stało się coś, co przedtem było niezauważalne – formacja i ludzie ją tworzący zaczęli funkcjonować trochę jak sekta. Stracili dotychczasową otwartość. Wygrało myślenie: my, Sojusz, i ci na zewnątrz. A największe zagrożenie to ci, którzy byli z nami przed chwilą!

Sekta ma religię. Twarde zasady. Tu ich nie było. Partia była pragmatyczna. Co było więc twardego dla tej sekty? Jedynka na liście wyborczej?
– Owszem, ten typ fruktu. To wielka słabość SLD. W wyborach 2015 r. straciliśmy reprezentację parlamentarną. Gdybyśmy jej nie stracili, mielibyśmy kilkadziesiąt osób w Sejmie. Ale kogo? Łatwo sprawdzić, jak wyglądałby klub SLD, gdybyśmy weszli do parlamentu – to byłaby czysta, żywa kontynuacja, z małymi korektami.
Mamy partię z grupą liderów, regionalnych i w centrali, którzy ustawiają się na pierwszych miejscach list wyborczych. Jedynych biorących. Dla nich każdy, kto przychodzi do partii, kto chce coś zmienić, oznacza zagrożenie.

Z ich punktu widzenia najlepiej jest tak, jak jest.
– Prześledzenie list wyborczych, składów klubów parlamentarnych, tę tezę potwierdza.

W takiej partii niepotrzebni są nowi członkowie, zbędne są dyskusje wewnętrzne, wszystko, co burzy ustalony porządek.
– Z tak sformułowaną tezą się nie zgadzam. Nasz projekt badawczy realizowaliśmy w sześciu województwach, prowadziliśmy tam konferencje, seminaria, wywiady. I przekonaliśmy się, że w SLD jest oczekiwanie na dyskusję. Czego natomiast brakuje? Demokracji wewnątrzpartyjnej. Ankiety pokazują niską ocenę demokracji i komunikacji wewnątrzpartyjnej. To znaczy, że zarządzający tym procesem albo nie są tego świadomi, albo nie mają zdolności organizowania takiej formy życia. Nie mają predyspozycji. Jeżeli nie masz predyspozycji – będziesz tego unikał. Bo musisz potwierdzić swoje przywództwo. Również w kategoriach intelektualno-politycznych.

Proponuję spojrzeć na PiS. Owszem, wewnętrznej demokracji tam nie ma, ale partia jest obudowana fundacjami, think tankami, mediami, klubami. Ona żyje, coś się tam dzieje. A w SLD? Nic takiego nie zostało zrobione. Dlaczego? Czy dlatego, że liderzy zapomnieli o takich sprawach? A może lewicowe społeczeństwo nie jest tego typu aktywnością zainteresowane?
– Myślę, że jest zainteresowane. Choć nie wiem, czy bylibyśmy w stanie skupić tyle osób w takich strukturach, jakie tworzą rodzina Radia Maryja czy Kluby „Gazety Polskiej”. Tam wszystko jest budowane na stanach emocjonalnych. Czy socjaldemokracja potrafi budować na takich emocjach? Na pewno w mniejszym stopniu.

Co interesuje szefów?

Na jakich więc buduje?
– Co mieliśmy wspólnego, gdy tworzyliśmy Forum Postępu, które zrzesza różne środowiska i kluby lewicowe? Co nas łączyło? Poczucie, że nie mamy żadnego wpływu. Że nie mamy żadnej relacji z SLD, a reprezentujemy środowiska wydające „Myśl Socjaldemokratyczną”, „Zdanie”, „Przegląd Socjalistyczny”, „Res Humana”. To nie są środowiska masowe, ale są opiniotwórcze, myślące, mają co wnieść. A naszym wspólnym fundamentem był kompletny od lat brak zainteresowania SLD jakąkolwiek myślą! Czasami formacja zwracała się do naszych ekspertów, żeby jej wyjaśnili czy te 6% albo 7,5% w sondażach to jest trwała tendencja, mniej trwała, co oznacza i czy to się przesuwa z Nowego Dworu na Mińsk Mazowiecki, czy w drugą stronę. Co oczywiście jest ciekawe z punktu widzenia jakichś technik kampanii wyborczej, ale poznawczo kompletnie jałowe.

Partia, którą interesują tylko słupki. Bardzo ciekawe…
– A jeżeli tak, to dlaczego te kilkanaście tysięcy osób tam trwa? Poziom zadowolenia z Sojuszu ludzi tworzących Sojusz jest stosunkowo niski. Natomiast poziom lojalności wobec wspólnej organizacji – bardzo wysoki.

Narzekają, ale są.
– Ci, którzy w SLD zostali, to ludzie ideowi. Rozumiejący. Nawet jeśli ta partia nie reprezentuje w pierwszej linii sfery obyczajowej, antyklerykalnej itd., to absolutnie akceptuje i uważa za ważne i kwestie równości, i kwestie wolności, i kwestie laickości państwa, i kwestie sprawiedliwości społecznej. W bazie ludzi tworzących SLD otwartość na różne typy wrażliwości lewicowej jest ogromna.

A pokazywane są badania, że to partia wręcz konserwatywna.
– Nieprawda. Wystarczy z tymi ludźmi porozmawiać. Tylko że takich rozmów nie ma. Potencjalnie to nie jest partia, która się zamyka.

A jednak się zamyka.
– Tam chodzi o coś innego – wysiłek, który trzeba by na co dzień wkładać w budowanie takiej partii, z punktu widzenia marzeń o silnym przywództwie jest nieekonomiczny. Łatwiej pielęgnować swoje przywództwo, niż prowadzić rozmowę, uruchamiać dialog na różnych poziomach. Dlatego jest inny pomysł na budowanie spoistości – personalizacja. Za to, że Sojusz jest w takiej sytuacji – tłumaczy się ludziom – winę ponoszą Kwaśniewski i Miller, i ich szorstka przyjaźń. I Borowski, bo rozbił partię. I Cimoszewicz, bo zrezygnował z kandydowania. A pani Basia to nie jest człowiek lewicy. Tyle że w ten sposób budujemy absurdalną rzeczywistość.

Przypisywanie win innym to najprostszy sposób zagadywania własnych niedoskonałości.
– Tak to w SLD wygląda. Ludzie chętnie przyjmują łatwe wytłumaczenia. Narzekają po kątach, ale zachowują się konformistycznie. W tej organizacji nie ma modelu kulturowego, żeby tworzyć miejsce dla nonkonformistów. Suma tego wszystkiego, tej kultury korporacyjnej, powoduje, że partia jest bez refleksji. A ma ogromny potencjał, polegający na tym, że jest tam armia ludzi nieprawdopodobnie lojalnych wobec tej partii, którym naprawdę zależy. Mają problem, bo pewnych rzeczy nie rozumieją, a partia w zrozumieniu nie pomaga. Zamykają się więc w schematach sekciarskich, my-oni. Łatwo w ten sposób się steruje nastrojami, zachowaniami.

Urok Platformy

Dlaczego sympatycy, wyborcy SLD przeszli do PO?
– Powodów jest kilka. Pierwszy, podstawowy, to procesy wewnętrzne, sprawiające, że SLD stracił i dla swojego wnętrza, i dla otoczenia cechy, które mu przypisywano i które na początku lat 90. być może były prawdziwe. O tym już mówiliśmy. Drugi istotny czynnik – wsłuchajmy się w to, co mówią najważniejsi ludzie Sojuszu, co celebrują. Łatwo to wyliczyć: 20-lecie konstytucji, referendum akcesyjne, Unia Europejska, rocznica wejścia do NATO. Tymczasem rzecz polega na tym, że im bardziej przypisujemy sobie ten dorobek, tym bardziej sobie szkodzimy.

?
– Tak, to były milowe kroki na drodze ku nowej geopolitycznej pozycji Polski i transformacji ustrojowej. Tylko że w tych sprawach, po pierwsze, byliśmy ledwie kolejnym ogniwem. A po drugie – żadna z nich nie ma wymiaru aksjologicznego, w sensie cech socjaldemokratycznych. Do tego mówimy: mieliśmy prezydenta, trzech premierów. To akurat się kłóci z ich dzisiejszymi stosunkami z SLD i wzajemnymi relacjami, ale to drobiazg. Ważniejsze, że w ten sposób prezentujemy się jako pierwsza formacja potransformacyjna. Że transformacja to my. I to nas pozbawia dystansu do jej efektów. Bo jeżeli miała ona w pewnych obszarach skutki negatywne, to nie można o nich mówić wiarygodnie, jeśli cała narracja SLD dotyczy dumy z transformacji i podkreślania, że to zasługa lewicy. Tymczasem co najmniej jedna trzecia społeczeństwa w tej transformacji nie za dobrze się czuje. A jeszcze jak się znalazł wyraziciel ich odczuć, to nasz okrzyk, że my tu, że jesteśmy wrażliwi, jest co najwyżej śmieszny.

Jak to pogodzić? Partia establishmentu, która mówi o sobie, że jest lewicowa i wrażliwa społecznie?
– Jest to sprzeczność. Owszem, można by stworzyć jakąś narrację, socjalliberalną, żeby to tłumaczyć. Ale jest jeszcze Platforma.

I?
– Eklektyzm PO powoduje do dziś, że ludzie lewicy często na nią oddają głos, uważając to za mniejsze zło. Porządkowanie myślenia jest takie: z jednej strony PiS, a z drugiej Platforma, która nie formułuje się antykomunistycznie, nie jest antylewicowa, jest eklektyczna. Czyli nasi przedstawiciele mogą tam znaleźć sobie miejsce, tak jak Danuta Hübner czy Dariusz Rosati. I się mieszczą.

I tysiące wyborców lewicy razem z nimi.
– Badania to pokazują – pierwszą cechą ludzi tworzących SLD jest ich bardzo silne nastawienie antypisowskie. A jednocześnie partia co chwilę mówi: trzymajmy równy dystans do PiS i do PO. Co to oznacza w praktyce? Że wyborca lewicy, ten wahający się, gdy dociera do niego sygnał o równym dystansie, nabiera podejrzeń: jeżeli tak, to może oni stworzą koalicję z PiS? Nie daj Boże! Nie ma co ryzykować! To powoduje, a są to rzeczy nieodwracalne, że część naszych wyborców przechodzi do PO, bo to główny wróg PiS. A że Platforma jest eklektyczna, wszystkich zmieści. Zresztą ta nasza partia też taka w dużej mierze była.

Po pierwsze, trzeba się nauczyć

Ludzie odpływają do PO. A do PiS?
– Nie ma odpływu elektoratu do PiS. Nie straciliśmy elektoratu socjalnego – myśmy go nie mieli. Ale politykę równego dystansu realizujemy. Dlatego dzisiaj Sojusz ma problem komunikacyjny, jak znaleźć się w tej sytuacji.

Jak?
– Słyszę taki przekaz: w sferze ideowej stoimy na gruncie obecnej konstytucji, a w sferze socjalnej jesteśmy po tamtej stronie. Może twórcom takiego komunikatu wydaje się, że to mądre, sprytne i przemawia do ludzi? Otóż nie! Potrzebna jest absolutna jednoznaczność. Opowieści konstruowane na zdaniach złożonych są nieskuteczne. Sojusz musi więc sobie odpowiedzieć na pytanie, do czego ma się odnosić.

Do czego?
– To, co powiem teraz, byłoby skuteczne, pod warunkiem że Sojusz, zamiast ganiać po mediach i to głosić, musiałby wpierw wewnętrznie to przegadać. Oswoić siebie, ludzi, sprawdzić, na ile to rozumieją, akceptują. Ze sprawami społecznymi, bytowymi się nie żegnamy. Ale na pierwszą linię muszą iść dzisiaj sprawy ustrojowe, konstytucyjne. A w tych konstytucyjnych też musimy na czymś położyć silny akcent – na sferze wolności, równości. Żeby to skutecznie robić, trzeba tę partię tak kształtować. Otworzyć na współpracę z innymi środowiskami. A my jesteśmy odcięci od środowisk kultury, dla których wolność to podstawowa rzecz. Równość to nie są tylko geje i lesbijki, to również kobiety ze swoją wrażliwością, zwłaszcza te, które się organizują. Wreszcie trzeci punkt – jesteśmy proeuropejscy. Owszem, inni też są. Ale my mamy oczekiwania wobec Unii. Mamy swoje wyobrażenie Europy. W debacie, która toczy się w ramach europejskiej lewicy, bierzemy aktywny udział. I zaczynamy się różnić od Platformy. Te wszystkie sprawy muszą się stać elementem tożsamości SLD, bo jak nie, to będą tylko ładne hasła.

Albo łatka PZPR.
– Polityki historycznej SLD nie może odpuścić. Ale to temat na inną dyskusję.

Zakłada pan, że ludzie SLD dokonają gigantycznej pracy edukacyjnej. Tyle lat tego nie robili, dlaczego teraz mieliby to zrobić?
– Jesteśmy w roku 2017, po Kongresie Lewicy. I nikt nie zadał sobie pytania, jakie były motywacje tych 2 tys. ludzi, którzy tam byli. Po co przyjechali? Co chcieli zademonstrować? Owszem, trzeba tę partię rozhermetyzować, otworzyć. Na inne środowiska.

Na Razem? To syzyfowa praca.
– Że z Razem nie da się stworzyć koalicji, to oczywista oczywistość. Ale Razem wzmacnia SLD. Dlatego że atakując Sojusz za różne rzeczy, atakuje nasz elektorat. Jeżeli w Razem mówią, że SLD to partia koniunkturalna, postkomunistyczna, taka, siaka i owaka, nasz wyborca nie pójdzie już na nich głosować. Bo oni mu tej godności nie dają. SLD ma więc swoje miejsce. Jego potencjał jest na poziomie solidnych dziesięciu lub kilkunastu procent. Ale pod pewnymi warunkami.

Wydanie: 2017, 25/2017

Kategorie: Wywiady

Komentarze

  1. tekla
    tekla 19 czerwca, 2017, 15:40

    jest nas ogromna ilosc byłych zolnierzy ! słuzylismy Ojczyżnie !
    trzeba nas „zagospodarować” i czekamy na rozkaz . . .

    Odpowiedz na ten komentarz
  2. edward
    edward 21 czerwca, 2017, 08:32

    Zwolennicy SLD nie pamietaja lub po prostu nie wiedza, ze to partia wolnorynkowa. Nigdy nie troszczyla sie o zwyklych ludzi. Dzieki SLD i Kwasniewskiemu podppisano tzw. Europejska Karte Spoleczna z wylaczenniem zobowiązania w zakresie zapewnienia pracownikom wynagrodzenia zapewniającego godziwy poziom życia, pozostałe ustalenia nas wiążą (por. Dz. U. z 1999 r. Nr 8, poz. 67). Podpisanie tego punktu zobowiązałoby Polskę do określenia minimalnego wynagrodzenia za pełnoetatową pracę na poziomie 66% średniej płacy w kraju. Zobowiązałoby również Państwo Polskie do pomocy socjalnej, zapewniającej minimalny poziom wynagrodzenia w celu zapewnienia „godnego życia”. Likwidacja dotacji do barow mlecznych, obnizenie ulgi lokomocyjnej dla studentow itd., itd.

    Odpowiedz na ten komentarz
  3. Krzysztof Andrzej Mróź
    Krzysztof Andrzej Mróź 21 czerwca, 2017, 21:42

    Rzecz w tym ze ta cala armia SLD jest niewidoczna. Emeryci nie maja zdrowia a mlodych jest garstka

    Odpowiedz na ten komentarz
  4. Anonim
    Anonim 22 czerwca, 2017, 11:24

    Bronisław Morawski
    SLD to partia, która zdradziła ideały socjalizmu, popaprała złodziejski proces „dekomunizacji ” (odspołecznienia) gospodarski, włączając się w proces tworzenia najgorszej odmiany kapitalizmu, w którym przytłamszająca większość społeczeństwa została zepchnięta do pozycji niewolników. Działacze tej lewicy chętnie przekształcili się w klasę posiadającą. Stali się więc sola kapitalizmu.To ostatecznie wyjaśnia, dlaczego to środowisko nie jest zdolne to stworzenia partii lewicowej, mogącej liczyć na poparcie społeczne.
    Do tego dochodzi jałowość intelektualna, którą także reprezentuje odpytywany. Dla inspiracji polecam Panu doktorowi książkę J.J.Wiatra:. „Marksistowska teoria rozwoju społecznego”. Potrzebna jest bowiem nowa myśl teoretyczna,która może prowadzić do reaktywacji tożsamości lewicy, miast nieustannego grzebania w intrygach personalnych i nonsensownej paplaninie.
    Przede wszystkim konieczne jest rozliczenie się z okresu zdrady, który ostatecznie odstraszył od SLD ludzi.Starym obrzydliście, a do młodych nie potraficie dotrzeć. Zresztą młodym mózgi rozlasowuje dość skutecznie reżimowa propaganda.

    Odpowiedz na ten komentarz
    • Radoslaw
      Radoslaw 22 czerwca, 2017, 21:49

      „Zresztą młodym mózgi rozlasowuje dość skutecznie reżimowa propaganda.”
      I dlatego dostana to, co darza takim kultem: II RP, ta wymarzone ojczyzne, o ktora bili sie ich idole, „zolnierze wykleci”. Nowy feudalizm, ktory 80-90% z nich zepchnie w otchlan nowoczesnej panszczyzny umow smieciowych, nedznej edukacji, coraz bardziej fikcyjnej sluzby zdrowia, a za 40 lat – fikcyjnych emerytur. Na tym polega perfekcyjne zniewolenie – lud musi uwierzyc, ze jest wolny. „Wolnosc” czlowieka, ktory ma na karku kredyt na 30 lat i zgodzi sie na kazde upokorzenie, byleby zachowac prace.
      SLD w moich oczach skompromitowalo sie calkowicie przlaczajac sie do bandyckiej napasci na Irak. Partia lewicowa, ktora poparla ordynarna, bezprawna agresje, uzasadniona sfingowanymi dowodami? Hanba!
      Do Polski lewica juz nie wroci, nie w ciagu najblizszego pokolenia – ma zbyt wielu, zbyt poteznych przeciwnikow:
      1. Agresywna prawice, ktora bardzo sprytnie pierze mozgi coraz glupszym mlodym Polakom. W koncu po to zdewastowano system edukacji, a wkrotce indoktrynacja jeszcze nabierze tempa.
      2. Amerykanow, ktorym bardzo odpowiada miec do swojej dyspozycji pod bokiem Rosji populacje opetana rusofobia.
      3. Zagraniczne korporacje, dla ktorych idealna jest sytuacja, gdy nie istnieje zadne lobby walczace o interesy pracownikow.
      4. Wiekszosc polskiej inteligencji (o ile tak to mozna nazwac), dobrze zarabiajaca w zagranicznych korporacjach i ksztaltujaca swiadomosc spoleczna w obronie wlasnych interesow.

      Polacy dostana to, czego chca. Albo raczej cos dokladnie przeciwnego, ale uwierza, ze tego wlasnie chcieli. W 1980 roku domagali sie zamiany socjalizmu na komunizm (proponuje sobie przypomniec wszystkie owczesne postulaty socjalne). W 1989 roku uwierzyli, w cos dokladnie przeciwnego – ze kazdy moze zostac swietnie prosperujacym kapitalista (z „kapitalem” w postaci lozka polowego). A teraz kolejne pokolenie juz wierzy w kolejna megabzdure: ze w 1980 roku to chodzilo o zrzucenie jarzma komunizmu i wolnosc slowa, a nie o zadna tam kielbase, mieszkania czy podwyzki pensji. W ciagu kilku dekad Polacy dali sobie wielokrotnie wywrocic mozgi na druga strone. To jak po takim narodzie mozna sie spodziewac racjonalizmu? W tym sensie PRL, ze swoim szkolnictwem, gdzie najwyzszym prestizem cieszyly sie przedmioty scisle, przyrodnicze i techniczne, trwal o jedno pokolenie za krotko. I wlasnie te dziedziny staly sie glownym celem uderzenia „reformatorow” polskiej edukacji po 1989 roku. W ten sposob przygotowano grunt pod dzialanosc „historykow” z IPN.
      Moze niektorych razi moj pesymizm. Trudno, jako bezwzgledny racjonalista nie potrafie wyciagnac innych wnioskow z perspektywy ostatnich 35 lat polskiej historii, ktorej bylem swiadkiem.

      Odpowiedz na ten komentarz
  5. Anonim
    Anonim 23 czerwca, 2017, 09:38

    W całości popieram. Dlatego tak żałośnie i nieprawdziwie odebrałem wywiad z „młodym” Wiatrem, który jak mam wrażenie, stara się nadal kręcić lody na „nędzy” współczesnej lewicy

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy