Żart pisze się sam

Żart pisze się sam

28.08.2019 Gdynia Festiwal Miasto Sowa Nagroda Literacka Gdynia 2019 Nz Olga Drenda fot Anna Rezulak/KFP/REPORTER

Nasz humor ewoluuje, ale wciąż potrafimy śmiać się z siebie Olga Drenda – pisarka, dziennikarka i tłumaczka Potrafisz opowiedzieć żart nowo poznanej osobie? – Tak, zdarza mi się to dość często i zawsze zdaję sobie sprawę, że wiąże się to z pewnym ryzykiem. W końcu nie znam tego kogoś i nie wiem, czy nie trafię w czuły punkt lub nie wypowiem żartu w złą godzinę. Jestem jednak w stanie to zrobić, choćby po to, aby rozluźnić atmosferę, zwłaszcza na spotkaniu autorskim lub w okolicznościach zawodowych. Co chcesz osiągnąć, opowiadając żart? – To ciekawe, że z góry zakładamy chęć osiągnięcia czegoś opowiadaniem żartu. Wydaje mi się, że nie zawsze musimy mieć jakiś ukryty plan. Czasem dowcip nie musi służyć niczemu, a właśnie może być odpowiednikiem tiku nerwowego, czymś, co bezwiednie przychodzi nam do głowy. Kawał może pomóc nam poradzić sobie z ciszą albo staje się efektem ubocznym rozmowy. Słuchając rozmówcy, żartem machinalnie reagujemy na to, co ma nam do powiedzenia. Nie zmienia to faktu, że jak najbardziej można żartować z wyraźną intencją. Przykładowo Barack Obama będzie opowiadał żart, aby ocieplić swój wizerunek i przekonać nas wszystkich, że jest świetnym gościem. Natomiast Władimir Putin zacznie żartować, aby następnie podbudować swoje wrażenie gitowca, który za chwilę poderżnie ci gardło i będzie miał z tego masę frajdy. W takich przypadkach żarty rzecz jasna zawierają element groźby. Jesteś zwolenniczką humoru sytuacyjnego czy tego, który będzie rozplanowany z góry, znacznie wcześniej? – Przygotowanie żartu wyhamowuje jego potencjał. Wolę raczej humor, który powstaje z powietrza, skrapla się w tym powietrzu skojarzeń i ot tak rodzi się przy okazji. Tego rodzaju kawał jest czymś równie niespodziewanym jak np. czkawka (śmiech). Mój ulubiony rodzaj humoru to taki, który opiera się na jakiejś niezgodności, niespodziance, a nawet zaskoczeniu. Komedia sceniczna i filmowa też będzie na mnie działać, ale wciąż cenię sobie żart nieuporządkowany. Taki, który uderza (i przy tym działa) w najmniej oczekiwanym momencie. A jak to jest z nami, Polakami? Jaka jest definicja naszego humoru? Potrafimy śmiać się z samych siebie? – Swego czasu miałam wiele zagwozdek i satysfakcji związanych z czytaniem ankiet na temat: czy i jakie Polacy mają poczucie humoru. One wzajemnie się zerowały. Na każdą odpowiedź, że jesteśmy bardzo zabawnym i wyluzowanym społeczeństwem, pojawiała się kontra, że jest odwrotnie. Myślę, że istnieje coś w rodzaju polskiego odcienia humoru, choć zmienia się on w czasie. Ma sporą dawkę humoru samoponiżającego, uznawanego przez wielu za szkodliwy dla psychiki, choć dla mnie to jeden z ulubionych. Wydaje mi się, że trzeba mieć pewien dystans i świadome poczucie autoironii, aby w ogóle zdecydować się na śmianie z siebie samego. Humor to jednak ambiwalentna kwestia, więc wierzę, że odpowiedzi na te pytania mogą ze sobą sąsiadować. Czasami wystarczy jakieś minimalne przesunięcie piksela w nastrojach społecznych, żebyśmy z autoironicznych zmienili się w bardzo poważnych, którzy biorą wszystko do siebie. To taka mała zmiana wiatru i ona czasami następuje. Ale jeśli już muszę wyrazić opinię, to tak, potrafimy śmiać się z siebie i są w historii lub kulturze takie momenty, że jest to znacznie bardziej widoczne. Weźmy mecze polskiej reprezentacji w piłce nożnej (śmiech). Nasz humor jest zróżnicowany? – Tak, bo dzisiaj są różne publiczności i wrażliwości. Im więcej mamy środków i kanałów przekazu, tym więcej rodzajów humoru pojawia się w naszym życiu. Do tego część elementów związanych z humorem się upolityczniła. Choćby kabaret, jeszcze niedawno źródło czystej i niekoniecznie wyrafinowanej rozrywki, dopadło coś w rodzaju cenzury. Polsat prewencyjnie wycinał te fragmenty skeczy, które mogłyby zagrozić rządzącej jeszcze niedawno partii. Dzięki temu kabaret otrzymał drugie życie we współczesnych mediach.  A lubimy, kiedy inni to robią? Czy potrafimy jedynie pozwolić sobie na hermetyczną autoironię? – Sami doskonale znamy swoje granice tolerancji i lepiej potrafimy sobie dokopać niż inni. Oznacza to, że wiemy, iż nie jest to realna krzywda, bo sami wyznaczamy sobie te granice. Autoironia nie jest tym samym, co pewnego rodzaju złośliwość z czyjejś strony. Kiedy ktoś podkpiwa z nas, ma to zupełnie inny wektor

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2023, 52/2023

Kategorie: Kultura, Wywiady