Samotnicy rosną w siłę

Samotnicy rosną w siłę

Kryzys sprzyja teatrowi jednego aktora – koszty monodramu są znacznie niższe niż spektaklu z dużą obsadą Po raz 46. na Wrocławskich Spotkaniach Teatrów Jednego Aktora, a po raz 41. podczas konkursu w ramach Ogólnopolskiego Festiwalu Teatrów Jednego Aktora we Wrocławiu spotkali się teatralni samotnicy. Festiwal odbywał się tym razem w murach powiększonej i gruntownie przebudowanej, dzięki wsparciu Unii Europejskiej, Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej, wrocławskiej filii szkoły krakowskiej. Odbywał się tylko (albo aż) w trzech salach, choć możliwości szkoły są dzisiaj ogromne i zapewne można by tu zorganizować festiwal w salach bez mała kilkunastu. Doprawdy imponujący obiekt, choć nie bez wad – takich jak dotkliwy brak płatnych bufetów, gdzie mogłoby się skupiać życie między spektaklami i zajęciami. Podobno Unia nie zezwala. Nie do wiary. Tak więc w nowych, lepszych, acz ascetycznych warunkach, ze sporym udziałem studentów szkoły w roli widzów, którzy także mieli swój dzień, aby zaprezentować własne etiudy, festiwal sprawiał wrażenie nowej imprezy, podczas której spotkali się przedstawiciele kilku generacji aktorów i zwolennicy rozmaitych stylistyk. W konkursie pojawiły się nazwiska takich osób jak m.in. Agnieszka Mandat, Małgorzata Bogdańska i Marcin Kwaśny, co poświadcza, że scena jednoosobowa ma się dobrze. Połowa spektakli została wyprodukowana przez teatry publiczne lub prywatne, co zdaje się znakiem czasu. Kryzys sprzyja teatrowi jednego aktora, ponieważ koszty przygotowania i wystawienia monodramu są o wiele niższe niż spektaklu z dużą obsadą; teatry więc, borykając się z niedoborami w kasie, łatają często repertuar propozycjami jednoosobowymi. Nie wszyscy jednak się sprawdzają w tej poetyce. Bywało, że nawet wybitni aktorzy przeżywali katastrofy. Mimo ryzyka nie brakuje chętnych do zmierzenia się z tą wymagającą formą, dlatego dzisiaj niemal każdy teatr ma w ofercie spektakl jednoosobowy (może poza teatrami narodowymi i jeszcze kilkoma). One man show i monodram Pewną nowością w polskich warunkach są spektakle o formule one man show (lub zbliżonej), będące pokazem siły komicznej aktora, mające na celu przede wszystkim dostarczenie widzowi kulturalnego wypoczynku. Nie ma w tym nic złego, jeśli trzyma to jakiś poziom. Ten typ spektaklu jednoosobowego bardzo rzadko pojawiał się na festiwalu, który ma na widoku poszukiwania artystyczne. Tym razem jednak w programie zobaczyliśmy one man show „Rozkwaś Polaka!” w wykonaniu Marcina Kwaśnego, aktora utalentowanego, obdarzonego dobrymi warunkami, jak to się mawiało dawniej, sprawnego, który dał pokaz umiejętności, ale tekst rozczarowywał. Początek i sam tytuł zapowiadały coś więcej, skończyło się jednak na zestawie stereotypowych skeczy. Działo się to na tle innego tekstu do śmiechu, czyli „Audiencji V” Bogusława Schaeffera. Pamiętam przed laty, jak w pewnym zacnym jury przekonywano mnie, że Schaeffer nie tworzy literatury, a więc nie może być wyróżniany nagrodą literacką. Teraz jednak utwierdziłem się w przekonaniu, że tworzy, choć pozostawia wykonawcy znaczne luzy, puste miejsca do wypełnienia, do aktualizacji i do dostosowania – ramy literackie są tak solidne i tak nieodparcie jadowicie satyryczne, że można te spektakle oglądać w nieskończoność. Przed laty zachwycał „Audiencją” Andrzej Grabowski, dziś spróbował w niej sił Piotr Zawadzki, aktor teatru z Sosnowca. Z mniejszym sukcesem, ale zdecydowanie dobrze radził sobie z kontaktem z widzami, może tylko za bardzo chciał się podobać – odrobinę mniej starań, a spektaklowi wyjdzie to na dobre. O ile monodramy Schaeffera w pewnym stopniu wykorzystują poetykę one man show, o tyle błyskotliwe przedstawienie Mateusza Olszewskiego „Novecento” według Alessandra Baricca wpisuje się raczej w klasyczną formułę monodramu – opowieści świadka. Nie po raz pierwszy ten tekst służy jako podstawa inscenizacji (tak było choćby w zeszłym roku). Siła wyrazu i energia młodego absolwenta łódzkiej Filmówki (spektakl powstał jeszcze podczas studiów) nie tylko budziły radość i podziw, lecz także powodowały, że widzowie wchodzili do środka jego opowieści. Aktor ze swobodą grający na saksofonie (a narrator jest muzykiem) posłużył się minimalną liczbą rekwizytów – kartonowym pudełkiem spełniającym rozmaite funkcje (na początku jest kołyską) i zwykłym wózkiem do przewozu drobnych elementów dekoracji, który staje się barkiem na liniowcu, a potem fortepianem; za jego pomocą aktor demonstruje na scenie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2012, 45/2012

Kategorie: Kultura