Macron walczy z radykalizmem

Macron walczy z radykalizmem

Prezydent Francji zapowiedział całkowitą reorganizację islamu w swoim kraju

Ogłoszony w lutym plan Emmanuela Macrona zakłada wybór nowych reprezentantów islamu oraz m.in. nowe zasady finansowania meczetów i nauczania imamów. Jedynym reprezentantem islamu we Francji ma być w przyszłości Francuska Rada Kultu Muzułmańskiego, która też zostanie zreorganizowana. Według mediów rzecz nie daje się wyjaśnić inaczej niż walką z wpływami krajów arabskich, których wysłannicy obok kwestii religijnych przenoszą nad Sekwanę poglądy polityczne, niekiedy – bardzo radykalne. Rozpoczęcie prac Macron zapowiedział już na początku roku, podczas składania życzeń organizacjom religijnym, ale dopiero w połowie lutego podał szczegóły. – W pierwszej połowie 2018 r. chcę ustalić nowe wytyczne dla organizacji francuskiego islamu. Czy będzie to nowy konkordat? Bez względu na to, na jaką opcję się zdecydujemy, moim celem jest odnalezienie sedna laickości, możliwości wyboru wyznawania religii lub nie. Ma to służyć ochronie wspólnoty narodowej – oświadczył w wywiadzie dla „Le Journal du Dimanche”.

Interpretacji tego wywiadu jest tyle, ilu komentatorów starających się go objaśnić. Na pierwszy rzut oka stanowisko wydaje się jednak logiczne. Islam to jedyna religia we Francji pozbawiona jasnych struktur i hierarchii. Nie ma np. jednego naczelnego imama. Istnieje wprawdzie Francuska Rada Kultu Muzułmańskiego (CFCM), tyle że o jej istnieniu wie zaledwie co trzeci muzułmanin, przez co nie jest reprezentatywna. Rząd nie może więc odwoływać się do przedstawiciela, który odpowiada za cały islam.

Główny problem sprowadza się do tego, że we Francji funkcjonują różne nurty mahometanizmu, trudno zatem o przejrzyste struktury. Delikatną kwestią jest też sposób finansowania islamskich instytucji. Kraje Maghrebu i Zatoki Perskiej sponsorują budowę meczetów we Francji i sowicie opłacają własnych imamów. Wiele w tym oczywiście obliczonej na utrzymanie status quo propagandy, dla której pożywką jest argument, że państwo francuskie nie oferuje stosownych szkoleń. Według ustaleń portalu www.laicite-republique.org obecnie przebywa we Francji ok. 300 imamów, w pełni opłacanych przez państwa arabskie.

Wszystko odbywa się na mocy francuskiej konstytucji, której art. 1 mówi o laickości, czyli bezwzględnym rozdziale państwa i Kościoła. Francuskie państwo nie może zatem łożyć na utrzymanie kultu. Zmiana tej reguły nie tylko oznaczałaby usunięcie ponadstuletniego prawa o laicyzmie, ale również wstrząsnęłaby podstawowymi wartościami republiki. Niemniej jednak Macron planuje zmniejszyć zagraniczne wpływy na krajowych muzułmanów, w szczególności finansowe i szkoleniowe.

Ze względu na przełomowy charakter reformy prezydent Francji daje sobie pół roku na przedstawienie jej ostatecznej wersji, przy czym sondaże opublikowane już po wywiadzie dla „Le Journal du Dimanche” wskazują, że może liczyć na wsparcie rodaków. – Tak dużych zmian na religijnej mapie Francji nie odważył się wprowadzić żaden jeszcze prezydent – ocenia Bernadette Sauvaget, publicystka dziennika „Libération”. 56% Francuzów twierdzi, że islam jest zgodny z zasadami republiki. Rok temu było ich o 12% mniej. Zapewne jednak po atakach terrorystycznych z ostatnich lat każdy prezydent miałby w tej kwestii silny mandat społeczny. Niezależnie od tego, kto w ubiegłym roku wygrałby wybory prezydenckie, i tak w tym roku zapowiedziałby restrukturyzację islamu.

Podstawowa wartość

Dla większości Francuzów laickość jest ważną częścią ich tożsamości. Niektórzy domagają się nawet uzupełnienia hasła z rewolucji francuskiej Liberté, Égalité, Fraternité pisanym wielką literą słowem Laïcité. Laickość to dla rodaków Napoleona separacja nie tylko państwa od Kościoła, lecz także religii od opinii publicznej, ochrona religii przed państwem, ale i państwa przed religiami. Jak pisze „Le Figaro”, 84% Francuzów uważa laickość za jedną z podstawowych wartości republiki, a 46% nawet za nadrzędną. Jednocześnie 81% sądzi, że jeszcze nigdy nie była ona tak zagrożona. O istotnej roli laickości mówili w 2017 r. podczas kampanii niemal wszyscy konkurenci Macrona w wyścigu o fotel prezydencki: Benoît Hamon, François Fillon i Jean-Luc Mélenchon. Z chóru wyłamała się bodaj tylko Marine Le Pen, której jawna niechęć wobec islamu przeradzała się w nieskrywaną dyskryminację muzułmanów.

W kampanię na rzecz laickości włączyło się też wiele innych postaci. Znany pisarz Michel Houellebecq rozpisuje się o uległości wobec muzułmanów, a w obliczu rosnącego zagrożenia terrorystycznego również lewica zaczęła się skupiać na restrukturyzacji islamu we Francji. Antyislamizm mający korzenie po prawej stronie sceny politycznej jest dziś w tej czy innej formie obecny w programie każdej partii.

Muzułmańskie obrządki

W pobliżu Strasburga, nieopodal granicy z Niemcami, znajduje się jedyny oficjalny cmentarz muzułmański we Francji. Eric Schultz, radny miasta z ramienia les Verts (zielonych) i współpracownik Rolanda Riesa, mera Strasburga, przychodzi tu prawie codziennie. Do jego obowiązków należy m.in. zajmowanie się lokalnymi miejscami kultu, w tym założonym w 2012 r. cmentarzem dla wyznawców islamu. Zadanie to jest trudniejsze, niż się wydaje – politycy strasburskiego odłamu Frontu Narodowego nieraz już zarzucali Schultzowi przykładanie ręki do budowy równoległego społeczeństwa. Te zarzuty upadły jednak, zanim jeszcze postawiono je na forum rady miejskiej. – Po jakimś czasie nawet najzacieklejsi krytycy przyznali, że taki cmentarz jest tu potrzebny – tłumaczy polityk les Verts. Jeśli bowiem ktoś we Francji zechce pochować krewnych według obrządków muzułmańskich, może to zrobić jedynie na prywatnym cmentarzu. Dlatego rodziny najczęściej wysyłają zwłoki bliskich do krajów ich pochodzenia, czyli do Tunezji, Turcji bądź Algierii. Albo… do Strasburga.

Każda ostatnia posługa na terenie Francji – z wyjątkiem stolicy Alzacji – mimo laickości ma raczej charakter chrześcijański. Pochówek muzułmański nastręcza wiele trudności. Ciała wyznawców islamu mają leżeć w grobach tak, aby nogi wskazywały kierunek Mekki, czyli południe. Co więcej, w tradycji islamskiej grób nie może być jeszcze raz rozkopywany lub otwierany, kiedy np. – tak jak u nas – po wielu latach żona dołącza do zmarłego męża. Dość częste we Francji poddawanie ciała kremacji jest w świecie islamu niezwykle rzadkie. W efekcie na „normalnych” nagrobkach widzimy częściej nazwiska arabskie niż francuskie, mimo że muzułmanie stanowią zaledwie 8% francuskiego społeczeństwa. Jednak wyznawców islamu przybywa, a wielu z nich wkracza właśnie w jesień życia. – Ten cmentarz został na razie założony na 10 lat. Co będzie później – nikt nie wie, bo od 2013 r. cała ta sprawa stała się bardziej skomplikowana, niż wcześniej przypuszczaliśmy. Muzułmanie zjeżdżają się tu z całego kraju – mówi Schultz.

Zakazane burki

Według tygodnika „L’Obs”, który nader ochoczo objął patronat prasowy nad zapowiedzianą restrukturyzacją islamu, zaledwie 27% Francuzów uważa się za religijnych, tylko 10% za bardzo religijnych. W porównaniu z innymi krajami to niezwykle mało. Wprawdzie w ustawie zasadniczej z 1958 r. czytamy, że państwo francuskie jest laickie, ale podobne sformułowania o sekularyzmie czytamy w konstytucji meksykańskiej, chińskiej, a nawet – jeszcze – tureckiej. Lecz bodaj nigdzie laickość nie jest tak skutecznie wprowadzana w życie jak we Francji. We francuskich szkołach nie ma krzyży, a noszenie burek jest zakazane. Nie ma lekcji religii, a na uniwersytetach – wydziałów teologii. Ze świecą szukać uznanych przez państwo księży, imamów czy rabinów. Nie ma cmentarzy, które należałyby wyłącznie do jednej grupy wyznaniowej. W okresie bożonarodzeniowym nie znajdziemy nad Sekwaną tak lubianych w Polsce żłóbków. Ba, nawet 26 grudnia to we Francji normalny dzień pracy, nie mówiąc już o Wielkim Piątku.

Tak jest w całym państwie, z wyjątkiem Alzacji. W strasburskich świątyniach odbywają się największe msze wielkanocne w całym kraju, a Wielki Piątek jest ważnym świętem. Do tego północno-wschodniego regionu bowiem francuski laicyzm nigdy na dobre nie dotarł. Alzacja długo była kością niezgody w stosunkach między Paryżem a Berlinem, a gdy w grudniu 1905 r. pisano we Francji nową ustawę o rozdziale państwa i Kościoła, wchodziła jeszcze w obręb kajzerowskich Niemiec. Kiedy stała się francuska, Alzatczycy nie chcieli zaakceptować zapisanej w konstytucji laickości. Tak jest do dziś.

Zamiast tego wciąż obowiązuje konkordat, czyli porozumienie zawarte w 1801 r. między Kościołem a Napoleonem. W Strasburgu znajduje się jedyny w kraju wydział teologiczny, zarówno dla katolików, jak i protestantów. Każdy, kto chce zostać w Alzacji księdzem, musi uzyskać jego dyplom. Do Strasburga płyną z Paryża subwencje na budowę lub remonty świątyń i innych miejsc kultu, a także na cele oraz instytucje charytatywne. Gwoli ścisłości – konkordat obejmuje wyłącznie katolicyzm, judaizm i protestantyzm. Tymczasem w ciągu ostatnich dwóch wieków integralną częścią krajobrazu wyznaniowego Francji stał się islam. I francuskojęzyczni muzułmanie też czerpią korzyści z braku laickości w Alzacji, jakkolwiek wciąż nieoficjalnie.

Alzackie wyjątki

Bernard Xibaut jest kanclerzem kurii biskupiej w Strasburgu. To jedyne takie stanowisko w całej Francji. W pewnym sensie Xibaut jest spoiwem łączącym państwo i Kościół katolicki w Alzacji. Na jego biurku piętrzą się wnioski i aplikacje przyszłych księży. 55-letni duchowny musi je najpierw skrupulatnie przejrzeć, a następnie omówić z ministrem spraw wewnętrznych Republiki Francuskiej. Dopiero wtedy jego decyzje personalne stają się prawomocne. Na regale w biurze urodzonego w Niemczech Xibauta leży niewielka niebieska książka „Décision du 21 février 2013” („Decyzja z 21 lutego 2013 r.”). Jeden z zawartych w niej ustępów jest zatytułowany „Podtrzymanie wyjątku”.

– Cztery lata temu sąd w Paryżu potwierdził, że alzacki wyjątek może zostać podtrzymany, ale pod warunkiem, że nie zostanie rozszerzony na inne konfesje – zaznacza Xibaut w doskonałym niemieckim. Wobec tego inne wyznania: islam, buddyzm czy prawosławie, teoretycznie pozostają poza zasięgiem państwa. Teoretycznie, bo w praktyce w Alzacji od dawna trwa żywy dialog międzyreligijny. – Przedstawiciele różnych religii rozmawiają tutaj ze sobą od stuleci. Spotykamy się co najmniej trzy razy w roku, a potem przedstawiamy w Paryżu nasze wspólne pomysły – opowiada Xibaut. Innymi słowy, mimo cementującej status quo decyzji z 2013 r. islam, buddyzm czy prawosławie są traktowane w Alzacji jako beneficjenci tamtejszego prawa. Dlatego z płynących ze stolicy szerokim strumieniem subwencji są dofinansowywane także meczety, świątynie buddyjskie i cerkwie. Do budowy strasburskiego Grande Mosquée w 25% przyczyniło się państwo francuskie, choć oficjalnie miasto. W radzie miejskiej z wyjątkiem Frontu Narodowego zgodziły się na to wszystkie partie: republikanie, socjaliści i zieloni. W alzackich szkołach odbywają się lekcje religii, przybliżające uczniom wszystkie konfesje, a strasburski uniwersytet oferuje kursy dla przyszłych imamów. To, co się dzieje na wschodzie Francji, może być wzorem dla zapowiedzianej reformy w całym kraju, ale także dla Niemiec, gdzie problem dofinansowywania meczetów i „stowarzyszeń kulturalnych” (będących niekiedy kuźniami ekstremistów) przez zagraniczne instytucje jest często podobny. Tyle że ta alzacka tolerancja powinna zostać wreszcie usankcjonowana ustawą. Ponieważ Alzacja traktuje islam tylko teoretycznie jako wyznanie objęte konkordatem, a finansowanie przez państwo projektów muzułmańskich nie jest obowiązkowe, zadania kultywowania islamu nad Sekwaną podejmują się ochoczo bogate zagraniczne instytucje, takie jak Bracia Muzułmanie, DITIB albo Millî Görüş.

Walka na dwóch frontach

Co paradoksalne, Marine Le Pen dlatego odnosi taki sukces, że na wiecach nieustannie wykrzykuje, że meczety i imamowie są opłacani przez kraje arabskie. Jednocześnie non stop nawołuje do podtrzymania laickości w dotychczasowej postaci. Ale właśnie ta laickość powoduje, że w świecie arabskim wciąż są uruchamiane sprężyny finansowe. – Imamowie przynoszą do Francji religię, która jest często zabarwiona politycznie. Zmienić to można tylko pewnymi uregulowaniami ustawowymi, ale temu przeciwdziała prawica, która na jednym oddechu żąda powrotu do chrześcijańskiej Francji – oburza się Thierry Rambaud, profesor prawa na paryskiej Sorbonie.

Są jeszcze inne powody ostatniej ofensywy Macrona. Ten sam „Le Journal du Dimanche”, któremu niedawno udzielił wywiadu, nieco wcześniej podał nowe wyniki sondaży. Prezydent Francji cieszy się poparciem zaledwie 44% obywateli. Bez trudu można w tym rozpoznać rozgoryczenie wyborców wywołane reformą pracy, która ściągnęła na Macrona również falę krytyki ze strony wpływowych związków zawodowych. Restrukturyzacją islamu prezydent może jednak ugłaskać także pomruki milionów „normalnych” francuskich muzułmanów, którzy chcą po prostu się modlić lub pochować krewnych. Zresztą dla Pałacu Elizejskiego nie bez znaczenia jest fakt, że miliony muzułmanów noszą w kieszeni francuski paszport. Znaczna część społeczeństwa obawia się też powrotu ultraprawicy. Jeden z byłych liderów Frontu Narodowego, Florian Philippot, chce założyć nową partię, która ma przelicytować „zbyt łagodną” Le Pen. Macron toczy właściwie walkę na dwóch frontach – z radykalnym islamem i ultraprawicą. Alzacki przykład mógłby odebrać paliwo polityczne jednym i drugim.

Wydanie: 09/2018, 2018

Kategorie: Świat

Komentarze

  1. akuraty
    akuraty 28 lutego, 2018, 09:50

    Emmanuel Macron to pajac stworzony na potrzeby chwili, taki sam jak tusk czy inni wielcy UE, kazdy z tych mężów to jak nie pijak to ćpun, ewentualnie dewiant

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy