Makatka haftowana szwabachą

Makatka haftowana szwabachą

Niemcy przyjeżdżają na Mazury, żeby uzupełnić fotografie w rodzinnym albumie Do środka chaty wchodzą pojedynczo, ostrożnie schylając posiwiałe głowy w niskich drzwiach. – Vorsicht, vorsicht, pass auf (uwaga, uwaga) – ostrzegają siebie nawzajem, potykając się o wysokie progi. Wewnątrz ze wszystkich kątów natychmiast dopada ich dawno już zapomniany zapach, woń starego drzewa, samodziału, tynku – przemieszana z wilgocią. Zatrzymują się przez chwilę odurzeni, niespokojni, wciąż nie mogąc uwierzyć, że tak mały i niebogaty był ten ich dom, który we wspomnieniach jawi się niczym pałac. Z namaszczeniem dotykają każdego detalu. Kobiety trzęsącymi się dłońmi gładzą białe, szydełkowe serwety, poprawiają starannie haftowane makatki, pełne życiowych sentencji wypisanych szwabachą, delikatnie otwierają pożółkłą Biblię Lutra i modlitewnik na stoliku przy drewnianym łóżku. W kuchni zamieniają się w wiejskie gospodynie, paplając wesoło, zaglądają do kredensu, na półki i do metalowych pojemników z napisami: Salz, Mehl, Zucker. – O! Waffeleisen – wykrzykują zdumione, otwierając starą wafelnicę w kształcie serc. Mężczyźni skupiają się bardziej na konkrecie. Tłumaczą mechanikę centryfugi i drewnianego Kühlschranku – takiej jakby lodówki. Próbują przypomnieć sobie, jak kiedyś rozpalało się brykietami pod starą kuchnią i jak obsługiwało Kafferöster (urządzenie do palenia kawy). Długo obracają w rękach naftową lampę, z niedowierzaniem analizując jej wszystkie części. Na pożółkłej mapie starają się odnaleźć znajome miejscowości. A każda wykrzykiwana nazwa, niczym trzask fotograficznej migawki, wyzwala ukryte pod warstwą niepamięci wspomnienia: Beck Marie z rodzeństwem rozstrzelana w domu 31 stycznia 1945 roku, stary Karl Fallak też zabity kilka dni później, Arno i Magdalena Hermann zmarli w obozie jenieckim w Karelii, Gross Hugo, Kőhn Friedrich też rozstrzelani, Gertrud z dziećmi powleczona na Syberię, Susanne zmarła podczas Fluchtu – wielkiej ucieczki, Hugo i Klaus, zaginęli na Ostfroncie. Długa litania krewnych, bliskich, znajomych i całkiem obcych. Ich cienie, raz przywołane, błąkają się między żywymi, przysiadają na krzesłach wokół okrągłego stołu, na kanapie pod starym portretem i przy fisharmonii w rogu. Tylko Kaiser Wilchelm der dritte z Augustą Victorią spoglądają niewzruszenie z pożółkłej fotografii. Dostojni, odlegli, pompatyczni w splendorze władzy. – Der letzte Kaiser – szepcą kobiety – der letzte… (ostatni cesarz, ostatni). Zur Erinnerung „To muzeum przypomniało mi lata dzieciństwa”, zwierza się w pamiątkowej księdze Herbert. „Byłam dzisiaj w starym Heimacie”, wyznaje Eva, a Claudia dodaje górnolotnie: „Wszystkie drogi zawsze prowadzą do kraju młodości”. „Mógłbym wciąż płakać i płakać i wcale się nie wstydzę moich łez”, zapisuje Werner, a Gizela, której ojciec pochodzi z mazurskiego Jeleniowa, przyznaje, że jest zachwycona. „W ojczyźnie moich umarłych Mazur wracam myślami do moich rodziców, szkoda, że nie mogą być tu dziś ze mną”, pisze ktoś inny, zaś następny dziękuje jedynie za ten Blick w przeszłość. Karin, która przyjechała do Sądr razem z grupą z Brandenburga, też jest wzruszona. Przy kolacji wyciąga z portfela starą, czarno-białą fotografię o falistych, koronkowych brzegach. Trzy dziewczynki uśmiechają się na niej szelmowsko. Jedna z nich to Karin – ponad 50 lat temu w gdańskim Langfuhr, dzisiaj Gdańsku-Wrzeszczu. – Tam już nie ma tego domu, drzew, podwórka, wszystko się zmieniło, zupełnie wszystko – tłumaczy. Przyjechała więc na Mazury, szukać okruchów swojej tożsamości. Lotte z tej samej grupy też ich szuka. Urodziła się wiele kilometrów stąd, gdzieś nad Odrą. Lecz tu, na Mazurach, przetrwał świat jej młodości. Zapachy, kolory, budynki z czerwonej cegły wśród pofalowanych wzgórz. Zupełnie jak w tej piosence sprzed lat: „Ein Land der dunklen Wälder…” („Kraj ciemnych lasów”). Siedzący tuż obok starszy mężczyzna przysłuchuje się naszej rozmowie w skupieniu. Kiedy pytam go, po co tu przyjechał, odpowiada krótko: – Zur Erinnerung (dla wspomnień)… Horst Michalowski opuścił Mazury w 1968 roku, freiwillig (dobrowolnie), jak podkreśla. Lecz gdy tylko słońce wyżej na niebie stanie, a kwiaty bzu się rozwiną (to jego słowa), wsiada w samochód i wraca. Wszystkie jego książki powstały tutaj, gdzie indziej nie potrafi pisać.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2001, 31/2001

Kategorie: Reportaż
Tagi: Helena Leman